[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Taka już była - zawsze dystyngowana, ale nawet domowe służące i robotnicy z pola rozmawiali z nią swobodnie.Tyansha milkła natychmiast, gdy tylko stary pan na nią spojrzał.Czuł pokusę, by ją odesłać, lecz w ten sposób ukarałby ją za winę Erica, a von Shrakenbergowie nie traktowali rodzinnych poddanych w ten sposób.Honor tego zabraniał.Ulżyło mu po jej naturalnej śmierci przy porodzie, aż do chwili.Mary potrafiła być twarda, gdy było to konieczne, pomyślał.To było dla niej narzędzie, coś, z czego korzystała w razie potrzeby.Ja zaś.zaczynam sądzić, że to zbroja, której nie potrafiłbym zdjąć, nawet gdybym zechciał.W jego pokoleniu Drakanie przywiązywali większą wagę do różnicy płci niż obecnie, choć i tak mniejszą niż inne narody.Zmiana była nieunikniona - na świecie było mnóstwo roboty do wykonania i zawsze brakowało godnych zaufania pracowników - ale były chwile, gdy odnosił wrażenie, że jego lud poniósł pewną stratę, gdy usunął ze swego życia delikatność.Cóż, zrobię, co będę mógł, pomyślał.Jego dłoń opadła na prymitywnie wyrzeźbioną figurkę stojącą na półce - wyobrażęnie Thora, produkt nieudanej próby wskrzeszenia starej wiary, którą podjęto w zeszłym stuleciu.- Nawet ty nie zdołałeś podźwignąć węża Midgardu ani zmóc staruchy Starości, prawda, Rudobrody?Ktoś zastukał do drzwi.Na pewno jego syn.Nie zaglądałem tu zbyt często, odkąd przestałem być chłopcem, pomyślał Eric rozglądając się po gabinecie ojca.A i wtedy na ogół było nieprzyjemnie.Z reguły czekało mnie lanie.Dzisiaj rzecz jasna nie musiał się obawiać niczego w tym rodzaju.Było to jedynie pożegnanie.Niech mnie szlag, jeśli uklęknę, żeby go prosić o błogosławieństwo.Do diabła z tradycją.Pokój był wielki i mroczny, pachniał skórą i tytoniem, a widok z otwartych okien przesłaniały drzewa.Eric pamiętał, jak w dzieciństwie wdrapywał się na nie, żeby zaglądać do środka.Na ustawionych wzdłuż ścian półkach stały stare, oprawne w skórę tomy: księgi rachunkowe plantacji od czasów jej założenia, kroniki rodzinne, książki o rolnictwie, hodowli bydła, strategii, polowaniu.Wśród nich znajdowały się pamiątki nagromadzone w ciągu pokoleń: para prawie dwustuletnich miotaczy włóczni baSotho skrzyżowanych z toporem wojennym - zabytki z czasów podboju.Maska duchów Chokwe z Angoli, miecz Tuaregów, marokański muszkiet jezail, armeński nóż bojowy o rękojeści zdobionej koronkowym srebrnym filigranem.A także portrety rodzinne.Pierwszy był sam Freiherr Augustus von Shrakenberg, który podczas amerykańskiej wojny o niepodległość dowodził pułkiem meklemburskich dragonów w brytyjskiej służbie i w nagrodę otrzymał tę posiadłość.A przynajmniej prawa do niej.Tubylcy byli innego zdania, dopóki ich nie przekonał.Za nim sześć pokoleń użytkowników, przeważnie w mundurach: dumne, wąskie oblicza pełne wilczej energii i zimnej, inteligentnej drapieżności.Zdobywcy.Przynajmniej taką twarz chcieli pokazywać światu, pomyślał.Umysł człowieka to puszcza w nocy.Nie znamy nawet własnego wnętrza, a co dopiero innych ludzi.Jego ojciec stał przy sekretarzyku, napełniając brandy dwa kieliszki.Nad meblem wisiało jedyne trofeum w gabinecie: głowa wa przylądkowego o czarnej grzywie.Karl von Shrakenberg zabił go osobiście, lancą.Eric wziął w rękę szeroki kieliszek i zakręcił nim z uwagą, by poczuć woń.Następnie wzniósł go, by stuknąć się z ojcem.Aromat był wspaniały, choć raczej ostry.Dobrze harmonizował z wypełniającym pokój zapachem książek, starych, dobrze zakonserwowanych mebli oraz pokrywającej je politury.- Złych żniw albo krwawej wojny - powiedział Karl von Shrakenberg, wznosząc stary toast.- Prosit - odparł Eric.Zapadła cisza.Unikali nawzajem swych spojrzeń.Karl podszedł do biurka, utykając ciężko, i opadł na poduszki fotela.Eric czuł się odrobinę nieswojo, wspominając, jak stał tu w dziecinstwie, by otrzymać burę.Nakazał sobie usiąść i odchylił się z niedbałą elegancją.Brandy drażniła jego język niczym pieszczota.Była to czterdziestoletnia Thieuniskraal, używana tylko na specjalne okazje.- Mam nadzieję, że nie będzie zbyt krwawa - dorzucił.Na czoło wystąpił mu nagle pot.Odniósł wrażenie, że pod powierzchnią jego umysłu coś się czai, niby węże w czarnej wodzie.Nie trzeba było tu wracać.Kiedy mnie tu nie było, wszystko to wydawało się bezpiecznie odległe.Karl skinął głową, szukając słów.Byli Drakanami i nie czuli potrzeby omijania tematu śmierci.- Tak.- Chwila milczenia.- Szkoda, że nadeszła, nim zdążyłeś się ożenić.Życzę ci długiego życia, Eric, ale dobrze by było zobaczyć wnuki w Oakenwald, nim narazisz się na zgubę.Dzieci to nasza nieśmiertelność, tak samo, jak nasze czyny.Zaklął w duchu, widząc, że jego syn się wzdrygnął.Jest chyba mężczyzną? Od śmierci dziewki minęło już sześć lat!Eric z wielką ostrożnością postawił kieliszek na oparciu fotela.- Cóż, tę możliwość raczej wykluczyłeś, prawda, ojcze?Naznaczona bruzdami wieku twarz podniosła się w górę.- Nie zrobiłem nic w tym rodzaju.W ogóle nic nie zrobiłem.- Pozwoliłeś jej umrzeć.Eric słyszał, jak słowa same wypływają mu z ust.Czuł się w pełni przytomny, ale nie był sobą.Przyglądał się spokojnie z boku niczym widz.To dziwne.Przez sześć lat czułem, jak to zdanie czeka we mnie i nigdy nie odważyłem się go wypowiedzieć.- Dowiedziałem się o całej sprawie dopiero wtedy, kiedy mi powiedzieli, że nie żyje!- I dlatego pochowałeś ją, nim zdążyłem wrócić.Spaliłeś jej rzeczy.Nie zostawiłeś dla mnie nic!Zerwał się nagle na nogi, dysząc ochryple.- Zrobiłem dla twojego dobra.Byłeś dzieckiem.Byłeś opętany!Karl również podniósł się z miejsca.Walnął z głośnym hukiem pięścią w blat z tekowego drewna.Nigdy dotąd o tym nie rozmawiali.To było tak, jakby pękła torbiel.- To było niegodne ciebie.Chciałem, żebyś odzyskał rozsądek!- Chcesz powiedzeć, niegodne mojej krwi, twojej sztucznej wizji tegojaki powienien być von Shrakenberg, wizji, która zabiła Johna i prześladowała mnie przez całe życie.Kiedy zabije też Johannę i mnie, to czy zaspokoi to wreszcie twoją dumę?Zobaczył, że twarz starego pobladła, a potem zaczerwieniła się na wspomnienie o Johnie, dostrzegł przez chwilę tajemny strach, który prześladował go w ciemności, zrozumiał, że zadał celny cios i ogarnęła go niska radość.Strumień słów płynął dalej.- Opętany? Kochałem ją! Tak jak ty, ze swoją gadzią krwią, nigdy nie kochałeś nikogo! Pozwoliłeś, bym spędził w szkole cały miesiąc, nie informując mnie o niczym.Zdobyłbyś się na więcej, gdyby padł mój ulubiony koń.Krzyk odbił się echem od ścian, przywracając mu przytomność umysłu.W prawej dłoni poczuł słabe ukłucie bólu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]