[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szukając w pamięci zrozumiałem wówczas, że skromność pomaga mi błyszczeć, pokora zwyciężać, a cnota uciskać.Prowadziłem wojnę pokojowymi środkami i dzięki bezinteresowności osiągałem w końcu wszystko, czego pragnąłem.Nie skarżyłem się na przykład nigdy, że zapominano o dacie moich urodzin; moja dyskrecja pod tym względem budziła zdumienie, w którym był odcień podziwu.Ale powód mojej bezinteresowności był jeszcze bardziej dyskretny: chciałem być zapomniany, bym mógł się użalać sobie samemu.Na wiele dni przed najsławniejszą z dat, którą dobrze znałem, byłem już na czatach, pilnując, żeby nie zdradzić się z niczym, co mogłoby obudzić uwagę i pamięć tych, których słabość dyskontowałem (czy pewnego razu nie chciałem zamienić kartek w kalendarzu domowym?).Kiedy dowiodłem już sobie, że jestem samotny, mogłem oddać się urokom męskiego smutku.Wierzch wszystkich moich cnót miał więc podszewkę mniej imponującą.W innym sensie, co prawda, przywary obracały się na moją korzyść.Musiałem na przykład ukrywać występną stronę swego życia i to nadawało mi wyraz chłodu, który brano za wyraz cnoty; kochano mnie za obojętność, mój egoizm osiągał punkt kulminacyjny, gdy byłem wielkoduszny.Poprzestanę na tym: zbytnia symetria zaszkodziłaby niemu wywodowi.Ale cóż, udawałem niezłomnego, a nigdy nie potrafiłem się oprzeć, jeśli nastręczała się okazja wypicia kieliszka lub zdobycia kobiety.Uchodziłem za czynnego, energicznego, gdy moim królestwem było łóżko.Wołałem głośno o mej lojalności, a sądzę, że nie ma ani jednej istoty, którą bym kochał i której bym w końcu nie zdradził.Oczywiście, moje zdrady nie stały na przeszkodzie wierności, odwaliłem kawał roboty, ponieważ byłem gnuśny i nigdy nie przestałem pomagać bliźnim, ponieważ znajdowałem w tym przyjemność.Ale na próżno powtarzałem sobie te oczywiste rzeczy, pocieszenie było tylko powierzchowne.W pewne poranki doprowadzałem proces przeciw sobie do końca i dochodziłem do wniosku, że celuję przede wszystkim w pogardzie.Ci, którym najczęściej pomagałem, byli najbardziej pogardzani.Uprzejmie, z solidarnością pełną wzruszenia plułem co dzień w twarz wszystkim ślepcom.Szczerze mówiąc, czy jest dla tego usprawiedliwienie? Owszem, lecz tak nędzne, że nie marzę nawet, żeby mogło coś znaczyć.W każdym razie, oto ono: nigdy nie mogłem uwierzyć naprawdę, że sprawy ludzkie są sprawami serio.Gdzie są sprawy serio, tego nie wiedziałem, prócz tego, że nie ma ich w tym wszystkim, co miałem przed oczyma i co zdawało mi się jedynie grą zabawną lub uprzykrzoną.Doprawdy są wysiłki i przekonania, których nigdy nie rozumiałem.Patrzyłem zawsze ze zdumionym i nieco podejrzliwym wyrazem na te dziwne istoty, które zabijały się dla pieniędzy, rozpaczały z powodu utraty “sytuacji" i ze szlachetną miną poświęcały się dla szczęścia rodziny.Lepiej rozumiałem przyjaciela, który wbił sobie do głowy, że przestanie palić, i osiągnął to dzięki sile woli.Pewnego ranka otworzył gazetę, przeczytał, że wybuchła pierwsza bomba H, zebrał wiadomości o jej cudownym działaniu i bez chwili zwłoki udał się do tytoniowego sklepu.Zapewne, udawałem niekiedy, że biorę życie na serio.Ale bardzo szybko dostrzegałem błahość tego “serio" i nadal grałem tylko swoją rolę, jak umiałem.Udawałem, że jestem pożyteczny, inteligentny, cnotliwy, obywatelski, oburzony, wyrozumiały, samotny, budujący.Dość na tym, pan już zrozumiał, że byłem jak moi Holendrzy, którzy są tutaj i nie ma ich: byłem nieobecny w chwili, gdy zajmowałem najwięcej miejsca.Szczerość i entuzjazm przejawiałem jedynie w sporcie i w pułku, gdy grałem w sztukach, które wystawialiśmy dla własnej przyjemności.W obu wypadkach obowiązywała reguła gry, która nie była poważna i którą dla zabawy brano za poważną.Teraz jeszcze niedzielny mecz na stadionie wypełnionym po brzegi i teatr, który uwielbiałem nade wszystko w świecie, są jedynymi miejscami, gdzie czuję się niewinny.Ale kto mógłby się zgodzić, że taka postawa jest słuszna, jeśli chodzi o miłość, śmierć albo zarobki biedaków? Co jednak robić? Miłość Izoldy wyobrażałem sobie tylko w książkach i na scenie.Zdawało mi się czasem, że konający są przejęci swymi rolami.Odpowiedzi moich ubogich klientów przypominały mi zawsze ten sam tekst.Odtąd, skoro żyłem między ludźmi, których zainteresowań nie podzielałem, nie mogłem wierzyć we własne zaangażowanie.Byłem dość uprzejmy i dość gnuśny, żeby nie zawieść ich oczekiwań w sprawach zawodowych, rodzinnych czy w życiu obywatelskim, ale za każdym razem czyniłem to z rodzajem roztargnienia, które w końcu psuło wszystko.Przez całe życie żyłem pod podwójnym znakiem i do moich najpoważniejszych czynów należały często te właśnie, w których brałem najmniejszy udział.Czy w końcu nie z tego właśnie powodu - czego w mojej głupocie nie mogłem sobie darować - buntowałem się z największą gwałtownością przeciwko sądowi we mnie i wokół mnie i czy nie to zmusiło mnie do szukania wyjścia?Przez pewien czas moje życie biegło z pozoru tak, jakby nic się nie zmieniło.Byłem na szynach, więc toczyłem się.Jakby naumyślnie pochwały dwoiły się wokół mnie.Stąd właśnie przyszło zło.Pan sobie przypomina: “Biada ci, jeśli wszyscy ludzie mówią dobrze o tobie!" Ach, ten mówi dobrze! Biada mi! Maszyna zaczęła więc kaprysić, zatrzymywać się z niepojętych przyczyn.W tej to chwili myśl o śmierci wtargnęła w moje życie codzienne.Obliczałem lata, które dzieliły mnie od końca.Szukałem przykładów ludzi w moim wieku, którzy już zmarli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]