[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Któż nie pamięta  powiadam  wypadku, jaki się zdarzył z moim sy-nem Ajzykiem, który ugotował się pod samowarem? Nie rozumiem, po co piastujecie u nasgodność rabina, skoro żadnych spraw religijnych nie rozstrzygacie, bo na to jest inny rabin dostu dwudziestu lat! Więc powinniście przynajmniej zajmować się umarłymi, bo w przeciw-nym razie, za co płacimy podatek kahalny?17Kazionny rabin  rabin prowadzący księgi metrykalne.61 A jednak niesłusznie wyłajałem tego mądralę! Przecież historia z samowarem zdarzyła sięnie w Międzyrzeczu, lecz w Worotiłówce, gdzieśmy podówczas mieszkali.Zupełnie o tymzapomniałem.Co tu dużo gadać? Zanim się ruszyłem i wydostałem papiery, odebrano memu Abrahamo-wi Jicchokowi, czyli Ickowi, którego nazywamy Alterem, całą ulgę  i to pierwszego stopnia!Nie ma ulgi! I co teraz począć? Gwałt, rozpacz! Jak to? Jedynak, jeden jedyny, prawdziwy,czysty, koszerny  i bez żadnej ulgi? Szukaj wiatru w polu! Przepadło.Jest jednak wielki Bóg w niebie  i oto mój Alter, czyli Jicchok, wyciąga los z numerem699.Aż się komisja zdumiała! Sam przewodniczący dał mu kuksańca w bok:  Brawo, Ickozuch! Całe miasteczko mi zazdrościło: numer sześćset dziewięćdziesiąty dziewiąty! Toszczęście! Winszujemy! Wszystkiego najlepszego.Składali mi życzenia, jak gdybym wygrałna loterii.Ale znacie przecież naszych %7łydów.Gdy doszło do poboru, zaczęto  brakować.Sorto-wano bez końca.Okazało się, że przed komisją stawały same kaleki: ten ma taką ułomność,tamten znów inną.Jednym słowem, co tu dużo gadać? Dobrali się do mojego syna, do numeru 699  i mójIcek, czyli Alter, musiał stanąć goły, jak go matka na świat wydała, razem z krawcami iszewcami.W domu płacz! Mało płacz  rozpacz, żałoba! %7łona zalewa się łzami, teściowamdleje.Słyszane to rzeczy, aby jedynak, jeden jedyny, prawdziwy, czysty, koszerny  niekorzystał z ulgi?! A syn mój, czyli Icek, jak gdyby nigdy nic. To, co będzie z innymi %7łyda-mi, to samo stanie się ze mną. Usiłuje dowcipkować, a duszę ma na ramieniu.Aliści jest przecież wielki Bóg w niebie! Wprowadzają więc mego Icka nagiego, doktor gobada, mierzy wzdłuż i wszerz, opukuje, ogląda, maca, męczy  i co się okazuje? Niezdatny.To znaczy, zdatny jest, tylko nie na żołnierza.Brak mu do miary pół cala wszerz!  Niezdat-ny. Biały bilet.Znów radość, wesele, życzenia ze wszystkich stron! Niechaj mi się szczę-ści! Zebrała się rodzina, wódka na stole, pijemy za jego zdrowie.Dzięki Bogu, pozbyliśmysię poboru!Ale nasi kochani %7łydzi.Sądzicie może, że nie znalazł się łobuz, który zadenuncjowałmnie w urzędzie gubernialnym, że to niby  smarowałem ? Co tu dużo opowiadać? Zanimupłynęły dwa miesiące od poboru, dostaję zawiadomienie, że syn mój Icek, czyli Alter, ma sięzgłosić w urzędzie gubernialnym dla powtórnego zbadania.No, i cóż powiecie? Dobra nowi-na? W domu prawdziwe wesele.Moja żona, oby żyła sto dwadzieścia lat, klnie na czym światstoi, teściowa mdleje.To się tylko tak mówi: dwa razy staje do poboru jedynak, jeden jedyny,prawdziwy, czysty, koszerny!Szkoda słów! Skoro go zapraszają do urzędu gubernialnego, nie można być, z przeprosze-niem, świnią i trzeba jechać.Przyjeżdżamy do guberni, biegam tu i tam.Kto wie? Możeprzyda się dobre słowo? Ale gadaj do lampy! Opowiedz im, że to jedynak, jeden jedyny, przytym niezupełnie zdrów  skoro cię wyśmiewają! A mój syn? Powiada, że przystojniejszychkładą do trumny.Poza tym, pobór ma w pięcie.Jeśli mu sądzone służyć, to będzie służył.Skarży się tylko, że nie może patrzeć, jak płaczą kobiety.I dlatego chciałby, żeby się jednakudało.Kto wie, może się uda w guberni? Wszystko zależy od szczęśliwego przypadku, jak naloterii.Aliści jest przecież wielki Bóg w niebie! Wprowadzili więc mego Icka, czyli Altera, zprzeproszeniem, zupełnie nagiego  przed komisję gubernialną.Znów zaczęto go opukiwać,macać, męczyć  i co się okazało? Niezdatny.To znaczy, że jest zdatny, tylko nie na żołnie-rza.Jeden z komisji przeciwstawił się nawet innym i powiedział: Zdatny!Ale doktor mu przerwał: Niezdatny!Tamten mówi:62  Zdatny!A ten znów: Niezdatny!Zdatny  niezdatny! Sprzeczali się tak długo, aż sam gubernator powstał z miejsca, pod-szedł bliżej, przyjrzał się i rzekł: Zupełnie niezdatny.To znaczy, że jest do niczego.Natychmiast wysłałem do domu umówioną depeszę: Szczęść Boże! Towar ostatecznie odrzucony!Trzeba pecha, że depeszę zaniesiono nie do naszego mieszkania, lecz do mego siostrzeńca,który nazywa się tak jak ja.Jest przy tym bogaczem, czego o mnie nie można powiedzieć.Odniedawna handluje wołami.Wysłał właśnie partię wołów do kilku guberni i wypatrywał de-peszy, aż mu oczy na wierzch wyłaziły.Domyślacie się, jak mu było przyjemnie, gdyotrzymał depeszę: ,,Towar ostatecznie odrzucony! Gotów był po prostu mnie zabić.Rozumiecie, jak to mogło wyprowadzić z równowagi takiego bogacza! No i trudno odmó-wić mu racji!Wróćmy teraz do owych czasów, gdy mieszkałem jeszcze w Worotiłówce, a mój Icek,czyli Alter, był małym dzieckiem.Pewnego dnia zdarzyło się, że w całym mieście zarządzonorewizję.Chodzono po mieszkaniach i zapisywano każdego z osobna: dzieci i dorosłych, ilekto ma lat, czy jest mężczyzną, czy kobietą i jak mu na imię.Gdy zapytali o mego Icka, jakmu na imię, żona moja  oby zdrowa była!  odrzekła: Alter.Ten, co zapisywał, pomyślał chwilkę i napisał:  Alter.I oto w rok po udanym poborze nowa historia: szukają Altera, który ma się stawić do prze-glądu w Worotiłówce.Dobra wiadomość! Moje uszanowanie, reb Alter!Jednym słowem, co tu dużo gadać? Wzywają mego Icka, czyli Altera, raz jeszcze do pobo-ru.Moja żona  oby żyła sto dwadzieścia lat!  wyrywa sobie włosy z głowy, teściowa mdle-je.Któż to słyszał coś podobnego, żeby tłuc się po całym świecie i żeby jedynak, najpraw-dziwszy, koszerny, trzy razy musiał stawać do przeglądu?! Ale mów z nimi po turecku, potatarsku  co ci z tego przyjdzie? Pobiegłem do naszego kahału, narobiłem gwałtu i ledwowskórałem, że dziesięciu %7łydów miało przysiąc i podpisać, iż wiedzą z całą pewnością, żeJicchok, czyli Abraham Jicchok  to Alter i że Alter, Icek i Abraham Jicchok  to jedna i tasama osoba.Wydostawszy ten dokument pojechałem do Worotiłówki.Przyjeżdżam  witają mnie jakdrogiego gościa.Co słychać, reb Josel? Co was sprowadza do naszego miasteczka? Natural-nie, nie chciałem im powiedzieć prawdy, bo i po co? Nic szczególnego  zapewniam ich. Mam interes do dziedzica. W jakiej sprawie? W sprawie prosa.Handlowałem prosem.Dałem zadatek i nie ma prosa.Przejadła krowaz postronkiem.Pędzę co tchu do urzędu.Zastaję tam pisarza, i to pisarza całą gębą.Podaję mu papier [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl