[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wszystko, czego potrzebują.A pokaż mi taką rzecz, którejoni nie potrzebują.Oni głodują w górach, zwłaszcza zimą.A o rolnictwie nie mają pojęcia.Zanimudomowią zwierzynę czy drób, zanim cokolwiek wyhodują na poletkach.Oni nie mają na toczasu, człowieku.- Gówno mnie obchodzi ich czas.Co ja im zrobiłem? -zajęczał Jaskier.- Co ja im zrobiłemzłego?- Pomyśl dobrze - powiedział białowłosy elf, zbliżywszy się bezszelestnie - a być może samzdołasz sobie odpowiedzieć na to pytanie.- On po prostu-mści się za wszystkie krzywdy, jakich elfy doznały od ludzi - uśmiechnął siękrzywo wiedzmin.- Jest mu bez różnicy, na kim się mści.Nie daj się zwieść jego szlachetnejpostaci i wyszukanej mowie, Jaskier.On niczym nie różni się od tej czarnookiej, która nas skopała.Musi na kimś wyładować swoją bezsilną nienawiść.Elf podniósł strzaskaną lutnię Jaskra.Przez chwilę patrzył w milczeniu na zniszczonyinstrument, wreszcie odrzucił go w krzaki.- Gdybym chciał dać upust nienawiści lub chęci zemsty - powiedział, bawiąc sięrękawicami z miękkiej, białej skóry - wpadłbym do doliny nocą, spalił osady i wyrżnąłmieszkańców.Dziecinnie łatwe, oni nawet nie wystawiają straży.Nie widzą i nie słyszą nas, gdychodzą do lasu.Czy może być coś prostszego, coś łatwiejszego niż szybka, cicha strzała zzadrzewa? Ale my nie urządzamy na was polowań.To ty, człowieku o dziwnych oczach, urządziłeś'polowanie na naszego przyjaciela, silvana Torque.- Eeee, przesada - beknął diabeł.- Jakie tam polowanie.Zabawiliśmy się trochę.- To wy, ludzie, nienawidzicie wszystkiego, co różni się od was, choćby tylko kształtemuszu - ciągnął spokojnie elf, nie zwracając na kozloroga uwagi.- Dlatego odebraliście nam nasząziemię, wypędziliście nas z naszych domów, wyparliście w dzikie góry.Zajęliście naszą Dol Blat-hanna, Dolinę Kwiatów.Jestem Filavandrel aen Fidhail ze Srebrnych Wież, z rodu Feleaomów zBiałych Okrętów.Obecnie, wygnany i wyszczuty na kraniec świata, jestem Filavandrel z KrańcaZwiata.- Zwiat jest wielki - mruknął wiedzmin.- Możemy się pomieścić.Jest dość miejsca.- Zwiat jest wielki - powtórzył elf.- To prawda, człowieku.Ale wyście zmienili ten świat.Początkowo zmienialiście go siłą, postępowaliście z nim tak, jak ze wszystkim, co wpadło wam wręce.Teraz wygląda na to, że świat zaczął się do was dopasowywać.Ugiął się przed wami.Uległwam.Geralt nie odpowiedział.- Torque powiedział prawdę - ciągnął Filavandrel.-Tak, głodujemy.Tak, grozi namzagłada.Słońce świeci inaczej, powietrze jest inne, woda nie jest już tą wodą, którą była.To, coniegdyś jedliśmy, czego używaliśmy, ginie, karłowacieje, marnieje.Myśmy nigdy nie uprawializiemi, nie darliśmy jej w przeciwieństwie do was, ludzi, motykami i radiami.Warn ziemia płacikrwawy haracz.Nas obdarowywała.Wy wydzieracie ziemi jej skarby siłą.Dla nas ziemia rodziła ikwitła, bo kochała nas.Cóż, żadna miłość nie trwa wiecznie.Ale my chcemy przetrwać.- Zamiast kraść ziarno, można je kupić.Tyle, ile będziecie potrzebowali.Wciąż maciemnóstwo rzeczy uważanych przez ludzi za niezwykle cenne.Możecie handlować.Filavandrel uśmiechnął się pogardliwie.- Z wami? Nigdy.Geralt zmarszczył twarz, krusząc zaschniętą na policzku krew.- Niech was diabli, razem z waszą arogancją i pogardą.Nie chcąc współżyć, skazujecie sięsami na zagładę.Współżyć, ułożyć się, to wasza jedyna szansa.Filavandrel pochylił się mocno do przodu, oczy mu rozbłysły.- Współżyć na waszych warunkach? - spytał zmienionym, ale wciąż spokojnym głosem.-Uznawszy waszą dominację? Utraciwszy tożsamość? Współżyć jako kto? Niewolnicy? Pariasi?Współżyć z wami zza murów, którymi odgradzacie się od nas w miastach? Współżyć z waszymikobietami i iść za to na stryczek? Względnie patrzeć, co spotyka na każdym kroku dzieci będąceskutkiem takiego współżycia? Dlaczego unikasz mojego wzroku, dziwny człowieku? Jak tobieukłada się współżycie z bliznimi, od których przecież różnisz się nieco?- Radzę sobie - wiedzmin spojrzał mu prosto w oczy.- Jakoś sobie radzę.Bo muszę.Boinnego wyjścia nie mam.Bo jakoś zmogłem w sobie pychę i dumę z inności, bo zrozumiałem, zepycha i duma, choć jest obroną przed innością, jest obroną żałosną.Bo zrozumiałem, ze słońceświeci inaczej, bo coś się zmienia, a nie ja jestem osią tych zmian.Słońce świeci inaczej i będzieświecić, nic nie da porywanie się na nie z motyką.Trzeba akceptować fakty, elfie, trzeba się tegonauczyć.- Tego właśnie pragniecie, prawda? - Filavandrel starł nadgarstkiem pot, który wystąpił nablade czoło nad białymi brwiami.- To chcecie narzucić innym? Przekonanie, że oto nadszedł waszczas, wasza, ludzka era i epoka, ze to, co robicie innym rasom, jest równie naturalne jak wschody izachody słońca? Ze wszyscy muszą się z tym pogodzić, zaakceptować to? I ty mnie zarzucaszpychę? A czym są poglądy, które głosisz? Dlaczego wy, ludzie, nie zdacie sobie wreszcie sprawy zfaktu, że w waszym panowaniu nad światem jest akurat tyle naturalności, ile we wszachrozmnożonych w kożuchu? Z równym skutkiem mógłbyś proponować mi współżycie z wszami, zrównym skupieniem słuchałbym wszy, gdyby w zamian za uznanie ich zwierzchnictwa wyrażałyzgodę na wspólne korzystanie z kożucha.- Nie trać więc czasu na dyskusję z takim nieprzyjemnym insektem, elfie - rzekł wiedzmin,z trudem panując nad głosem.- Dziwi mnie, jak bardzo pragniesz w takiej wszy jak ja wzbudzićpoczucie winy i skruchę.Jesteś żałosny, Filavandrel.Jesteś rozgoryczony, spragniony zemsty iświadom własnej bezsiły.Dalej, pchnij mnie mieczem.Zemścij się na całej ludzkiej rasie.Zobaczysz, jak ci ulży.Kopnij mnie przedtem w jaja lub w zęby, jak ta twoja Toruviel.Filavandrel odwrócił głowę.- Toruviel jest chora - powiedział.- Znam tę chorobę i jej objawy - Geralt splunął przez ramię.- To, co jej zaaplikowałem,powinno pomóc.- Rzeczywiście, ta rozmowa nie ma sensu - Filavandrel wstał.- Przykro mi, ale musimy waszabić.Zemsta nie ma tu nic do rzeczy, to rozwiązanie czysto praktyczne.Torque musi nadalwykonywać swoje zadania, a nikt nie ma prawa podejrzewać, dla kogo to robi.Nie stać nas nawojnę z wami, a na handel i wymianę nie damy się nabrać.Nie jesteśmy aż tak naiwni, by niewiedzieć, czyją forpocztę stanowią wasi kupcy.Kto za nimi przychodzi.I jakiego rodzajuwspółżycie przynosi.- Elfie - odezwał się cicho milczący do tej chwili Jaskier.- Mam przyjaciół.Ludzi, którzydadzą za nas okup.Jeśli zechcesz, także w formie żywności.W każdej formie.Pomyśl o tym.Przecież te ukradzione nasiona was nie uratują.- Nic ich już nie uratuje - przerwał mu Geralt.- Nie płaszcz się przed nim, Jaskier, niebłagaj go.To bezcelowe i pożałowania godne.- Jak na kogoś, kto żyje tak krótko - uśmiechnął się wymuszenie Filavandrel - wykazujeszzaskakującą pogardę śmierci, człowieku.- Raz matka rodziła i raz się umiera - powiedział spokojnie wiedzmin
[ Pobierz całość w formacie PDF ]