[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziwne, ale nie odczuwał lęku na widok zbliżających się Nici.Miał poczucie, że jego obecność w tym miejscu i czasie jest nieunikniona, musi obserwować to zjawisko, musi stać się częścią linii obronnej.Nici nadchodziły falami, coraz bliżej i bliżej, a tłumnie zebrane oddziały obserwowały je w milczeniu.Widać było, jak front mglistej chmury opada na zbocza górskie.W mroźnym powietrzu nie pojawiło się ani jedno pasemko dymu, towarzyszącego rozpuszczaniu się pasożyta.Siwe pasma opadały równymi strumieniami i zamarzały na śmierć w śniegu.Nigdzie nie widać było ani kłębków, ani pustych miejsc.Craigath polecił nam przegrupować się przy drugim punkcie zbornym.Tak jest.O dziwo, K’vinowi nie podobało się polecenie przegrupowania, choć Nici w żaden sposób nie mogły wyrządzić szkody ośnieżonym górom, więc szkoda byłoby na nie czasu i płomienia.Zdawało mu się jednak, że poddają się bez walki.Charanth przekazał polecenie pozostałym smokom i skoczył w pomiędzy.Na nowej, niższej pozycji powietrze było wyraźnie cieplejsze.K’vin potarł nos i policzki, by przywrócić krążenie krwi w skórze.Stracił czucie w czubkach palców od tego zimna.Na wschodzie niebo rozjaśnił blask przedświtu; Czerwona Planeta nieco zbladła na poszarzałym niebie.Nici nagle przybrały złowróżbny wygląd.Coraz więcej smoków zaczęło ziać płomieniami.Polecił Charanthowi, by się lepiej pilnowały, bo zabraknie im na później.Nagle oczekiwanie zaczęło mu doskwierać.Tyle czasu to już trwa, prawda? Dwieście lat! Kiedy wreszcie się zacznie?Ale Nici opadały na śnieg… były już tak blisko, że widział dziury, wypalane przez nie w bieli.TERAZ! Komenda Craigatha dotarła do umysłu K’vina w chwili, gdy Charanth ryknął, zionął potężnym płomieniem i machnął skrzydłami, by nabrać pędu do szarży.K’vin uchwycił się pasa bezpieczeństwa, rozpaczliwie poszukał dłonią liny, mocującej przed nim worki z kamieniem ogniowym i z całej siły ścisnął kolanami szyję spiżowego smoka.Uniósł prawą rękę i wskazał przed siebie, jakby którykolwiek z jeźdźców mógł przegapić rozkaz Craigatha albo smocze ryki, którymi odegrzmiało całe niebo.Lecieli szeregami, Telgar był drugi, nieco z tyłu za najwyższymi skrzydłami z Dalekich Rubieży.Między dwiema grupami smoków na różnych wysokościach było dość miejsca, by płomienie z góry nie szkodziły tym z dołu, i by pozostało dość miejsca na manewry.Wszystkie Weyry ćwiczyły to ustawienie tak długo, aż jeźdźcy instynktownie zaczęli zachowywać przypisaną sobie wysokość.Chwila, gdy ognisty oddech Charantha spopielił opadającą Nić, była dla obu partnerów transcendentalnym doświadczeniem.Charanth wspaniale ział, aż przepalił całe pasmo.Nagle znaleźli się na zewnątrz, poza Opadem i wykonali zwrot.K’vin zdążył rzucić okiem na resztę swoich jeźdźców i ujrzał jak zawracają wraz z nim… oto długie, długie godziny nużących ćwiczeń przyniosły efekt w postaci idealnego manewru.O mało nie pękł z dumy.Poniżej i powyżej inne skrzydła także zawracały.Smoki ziały ogniem, atakując kolejne pasmo Nici.Potem jeszcze jedno.I następne.Są tu Meranath i reszta, powiadomił go Charanth opuszczając łeb, by przypatrzeć się czemuś w dole.Naprawdę? Obróć się.K’vin również skierował wzrok w dół.Ujrzał jedyną w swoim rodzaju złocistą strzałę, którą tworzyły lecące nisko królowe.Miotacze płomieni w rękach jeźdźczyń tu i ówdzie błyskały ogniem, niszcząc zbłąkane Nici, które umknęły uwadze lecących wyżej smoków.Czy Meranath dobrze sobie radzi?Meranath lata bardzo dobrze, potwierdził z dumą Charanth.Powiedz oddziałom, że czas na pierwszą zmianę, polecił jego jeździec i wychylił się w bok, by obserwować manewr.Wysoko uniósł prawą rękę i zlustrował szeregi jeźdźców z Telgaru.Opuścił rękę i naliczył dziewięć, a nawet dziesięć smoków wciąż ziejących płomieniami.Po chwili i one się wypaliły.Doliczył do pięciu i nagle za nim przeleciały całe skrzydła.Gestem potwierdził, że zauważył ich przybycie.Na nic więcej nie było czasu, bo ściana Nici już znalazła się w odpowiedniej odległości do walki i Charanth był gotów je palić.Jak do tej pory, nie można było nic zarzucić telgarskim oddziałom.Wydawało mu się, że już po krótkiej chwili worki z paliwem były puste.Przekazał Charanthowi, by zażądał uzupełnienia.Zdziwił się, że już minęła noc i nastał dzień… ale zauważył to tylko dlatego, że promienie słońca oślepiły go, gdy znów skierowali się na wschód.Nie bez powodu jeździeckie gogle miały przyciemnione szkła.Kamień ogniowy dostarczyli Z’gal z błękitnym Tracathem.Elegancko zniżyli się tuż nad nimi i zarzucili pełne sakwy na szyję Charantha.K’vin rozwiązał supeł mocujący puste worki i zdążył jeszcze zauważyć jak Tracath obrócił się i zanurkował, a Z’gal sprawnie pochwycił je w powietrzu i obaj natychmiast zniknęli pomiędzy.Pochwal Tracatha za sprawną akcję, poprosił.Byli już nad pomocnym skrajem Bendenu, nad pastwiskami, lasami i małymi gospodarstwami rolnymi.Teraz jeszcze ważniejsze stało się dokładne, staranne niszczenie Nici.Skrzydło królowych było dużo wyraźniej widać, gdyż złoto odcinało się od ciemnozielonego lub brązowego tła pól, które jeszcze nie pozieleniały z wiosną.Znów trzeba było uzupełnić kamień.Po raz drugi wezwał skrzydła do zmiany i zdał sobie sprawę, jak bardzo jest zmęczony.Dobrze się czujesz, Charanth?Dobrze zionę.Skrzydła mam mocne.Jest dobrze.Spokojny, mocny głos spiżowego smoka dodał mu sił.Tak, byli razem i robili to, do czego zmierzało całe ich wychowanie i szkolenie.Meranath mówi, że jesteśmy już nad Bitrą.Znów zawrócili na zachód, gotowi do następnej szarży.K’vin spostrzegł, że z nieba opada mniej Nici, a między kolejnymi pasmami zdarzają się przerwy.Czy Opad już się kończy?Nie był pewien, czy w głosie smoka brzmi zadowolenie, zaskoczenie, czy rozczarowanie, ale sam odczuł ogromną ulgę.Przetrwał najtrudniejszy test sprawności dla Przywódcy Weyru.Jeszcze raz przelecieli na wschód i nad głową zaświeciło im czyste niebo bez Nici.Szczęśliwe okrzyki poniosły się od jeźdźca do jeźdźca i wszyscy w zasięgu wzroku K’vina z radością unieśli ramiona w górę.Powinniśmy wylądować w Bitrze.Może trzeba będzie palić zagrzebane Nici, które nam się wymknęły, powiadomił Charantha.Powiedz wszystkim, że świetnie nam poszło i że mogą wracać do domu, oprócz J’dara.J’dar poleci razem z nami na odprawę.M’shall będzie miał przyjemność rozesłać nas na odpoczynek! Czy mamy rannych?Było to tradycyjne pytanie Przywódcy na zakończenie Opadu, choć dostawał raporty na bieżąco podczas walki, by mógł na czas uzupełnić szeregi.Tylko drobne oparzenia płomieniem.Nikt nawet nie zawracał sobie głowy raportowaniem.K’vina wcale nie ucieszyło ukrywanie przed nim kontuzji, ale z drugiej strony doskonale rozumiał obawę jeźdźców, że pośle ich na ziemię z powodu nieznacznych oparzeń.Dopiero teraz zauważył, że sam ma sporo wypalonych dziur na skórzanych spodniach… ani jedna iskra nie dotarła jednak do ciała.Oby wszystkie Opady były tak bezproblemowe! Policzy się z ryzykantami przy okazji następnego bojowego lotu.A przedtem udzieli całemu Weyrowi ostrej reprymendy, by uchronić te waleczne koguciki przed śmiercią
[ Pobierz całość w formacie PDF ]