[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdyby chociaż przyjął pseudonim i nie zachowywał się jak taki cholerny arystokrata.- Zamknijże się! - odpowiedział Guido.Odepchnął impresaria.- Czemu mi to teraz wszystko mówisz, do diabła? - Szalał.Przypomniał sobie opowieści o niesprawiedliwości i pogromach, smutny los Lorettiego, który przegrał mimo triumfu Domenica, i dawną historię Pergolesiego, który nigdy już nie powrócił do Rzymu.Nagle opanowało go najrozpaczliwsze w świecie uczucie, że jest głupcem.Któż mu powiedział, że ten sąd wydaje tylko szlachetne i sprawiedliwe wyroki? Ruszył w kierunku schodów.- Zachowaj zimną krew, maestro - rzekł Ruggerio.- Jeśli zaczną czymś w ciebie rzucać, nie odpowiadaj im tym samym.Guido zaśmiał się w głos.Rzucił ostatnie pogardliwe spojrzenie i ruszył w kierunku klawikordu, a muzycy wstali, by szybko mu się skłonić.Teatr zamilkł.Wydawało się, że nawet krzyki się uspokoiły, gdy zaczął wygrywać pierwszy triumfalny temat, a wokół rozbrzmiały radosne dźwięki skrzypiec.Siła muzyki zniweczyła na chwilę cały strach i Guido poczuł, że to nie on nadaje jej szybkie tempo, a ona niesie go ze sobą.Kurtyna poszła w górę.Oklaski powitały Bettichina.Jedno spojrzenie na jego błyszczące w świetle blond włosy i jasną skórę doskonale podkreśloną białym pudrem, powiedziało Guidowi, że człowiek ten jest wspaniałym obrazem jakiegoś boga.Wiedział, że mężczyźni posyłają śpiewakowi ukłony z lóż.Kątem oka widział, że Bettichino je odwzajemnia.Na scenie pojawił się Rubino i w tej chwili Guido ujrzał Tonia.Nawet przez dźwięki muzyki dochodziły do niego westchnienia i szepty, jak cichy szmer towarzyszący wcześniej podnoszeniu wielkiego żyrandola.I rzeczywiście było na co popatrzeć.W światłach rampy stała wspaniała kobieta, ubrana w szkarłatny atłas i wyszywane złotem koronki.Otoczone czarną kreską oczy Tonia wyglądały niby migoczące szklane paciorki.Chociaż stał nieruchomo jak manekin, miał w sobie coś władczego.Światło pięknie podkreślało kształt jego twarzy.Guido rzucił mu szybkie spojrzenie, ale Tonio nie dał żadnego znaku, że to zauważył i wydawał się spokojnie obserwować widownię.Dopiero kiedy Bettichino zakończył swą przechadzakę po scenie, Tonio odpowiedział na powitania, którymi go obdarzano.Przesuwając powoli wzrok z lewa na prawo, schylił się w głębokim kobiecym ukłonie.Wyprostował się, a nawet najdrobniejsze z jego gestów wydawały się niezwykle znaczące.Z pewnością przyciągnął oczy wszystkich.Nieubłaganie zbliżał się dla Guida moment rozpoczęcia opery.Śpiewacy byli już w połowie recytatywu.Głos Bettichina wydawał się gładki i mocny.Nagle zaczął swą pierwszą arię.Guido musiał być przygotowany na najmniejsze zmiany; gra skrzypiec i klawikordu stała się tylko tłem.Śpiewak wystąpił na przód.Długi, niebieski żakiet nadawał jego oczom taki blask, jakby żyły swym własnym życiem.Głos Bettichina wzniósł się z niesamowitą siłą.Zakończywszy drugą część, przystąpił do powtórki pierwszej, tak bowiem wyglądała standardowa forma każdej arii, po czym, jak było to przyjęte, zaczął ją upiększać, powoli, lecz z coraz większą fanfaronadą, nie ukazując jednak swej prawdziwej siły, którą - jak wiedział Guido - pochwali się później.Jednak wzlatując ku ostatniej nucie, zaczął wspaniale wzmacniać ją i przyciszać, śpiewał coraz głośniej i głośniej, wykonując całość na jednym, długim oddechu, aż widownia całkowicie zamilkła.Nieruchomy śpiewak bez najmniejszej oznaki wysiłku posyłał w powietrze niekończący się strumień dźwięków, a kiedy zaczął go przyciszać i widzom wydawało się, że musi skończyć, bo inaczej umrze, Bettichino raz jeszcze wzmocnił nutę, śpiewając ją jeszcze wyżej i głośniej, po czym nagle przerwał.Cała sala rozbrzmiewała oklaskami.Abbati krzyczeli przenikliwie, prawie niechętnie: “Brawo, Bettichino!”; ten sam okrzyk dochodził z galerii, tylnej części parteru i z lóż.Śpiewak opuścił scenę, jak zobowiązany jest to zrobić po swej arii każdy występujący.Rzuciwszy się ponownie w wir muzyki, Guido poprowadził pozostałych ku następnym partiom opery.Czuł, że płonie mu twarz.Nie miał odwagi spojrzeć na scenę.Kiedy zaczął grać wstęp do pierwszej arii Tonia, palce spociły mu się tak bardzo, że czuł, jak ślizgają się po klawiszach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]