[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomagał więcHawke'owi zorganizować zbrojną wyprawę do północnych prowincji.Po wielu zwykle długich konsultacjach z C w Londynie, odby-wanych przez telefon satelitarny, zespół Hawke'a wybrał na punktwypadowy najbardziej wysunięty na północ posterunek pakistańskiejarmii, Wanabah - starożytną osadę z kamieni i gliny, mocno strzeżonąprzed częstymi atakami talibów.Stamtąd mieli ruszyć dalej konno.Posterunek mieścił się na samym skraju pustyni, którą musieli366pokonać.Dalej czekał ich przejazd przez dolinę i wspinaczka w góry. C , po konsultacjach z brytyjskim wojskiem w sąsiednim Afga-nistanie i ze swoimi odpowiednikami w CIA i Pentagonie, chciałnajpierw zlikwidować cel za pomocą bombowców B-52 i bezzało-gowych samolotów startujących z tajnej bazy Shamsi.Był przeko-nany, że samotna wyprawa Hawke'a i jego niewielkiej grupy bojow-ników na tereny opanowane przez talibów, gdzie zginęły już tysiąceludzi, jest zbyt niebezpieczna. Rozbij tę górę w pył, a ty wracajbezpiecznie do domu, Alex - mówił sir David Trulove.Hawke cierpliwie tłumaczył, że nie mają jeszcze konkretnego celu,jedynie niekończące się łańcuchy górskie.W każdej z tych gór mógłsię mieścić bunkier dowodzenia Abu al-Rashada, Lwa Pendżabu.Niesposób po prostu potwierdzić konkretnego i aktualnego miejsca po-bytu samego al-Rashada czy skradzionych bomb atomowych, nierobiąc osobiście rekonesansu.Hawke przypomniał także, że w tych górach mieści się wielewiosek zamieszkanych przez rolników i pasterzy, którzy nie mają nicwspólnego z talibami.Ich zabicia przez amerykańskie bombowce niedałoby się obronić z moralnego ani politycznego punktu widzenia,zwłaszcza w napiętym geopolitycznym klimacie wokół tego regionu itej wojny. C zdołał wydusić z Hawke'a obietnicę, że kiedy tylko potwierdziobecność al-Rashada i zdobędzie dokładne namiary GPS na twierdzęwroga, wezwie lotnictwo i pozwoli amerykańskim bombowcomdokończyć robotę.Hawke nie miał wyjścia i musiał się zgodzić.Wkońcu usłyszał rozkaz.Zbierano sprzęt satelitarny, amunicję, prowiant i wodę, które miałytrafić na grzbiety mułów, a jednocześnie uczestnicy wyprawy odby-wali błyskawiczne kursy.Harry Brock szkolił bojowników, jak uży-wać amerykańskiego karabinu szturmowego M4 w bezpośredniejwalce.Tymczasem Amir i Abdul Dakkon każdą minutę wolnegoczasu poświęcali na lekcje jazdy konnej dla uczestników wyprawy.Sahira, jak się okazało, przez całe życie jezdziła konno.Bez trudupanowała nad płochliwymi rumakami, potomkami koni, na jakichDżyngis-chan ruszył na podbój świata z Mongolii.Ale wielbłądy, jak367się szybko przekonała, wymagały zupełnie innych umiejętności.Najpierw trzeba było nauczyć się znosić te wstrętne, śmierdzące,pierdzące bestie.Amir, który zrzucił wojskowy mundur i poprosił, by zwracać siędo niego pseudonimem Patoo, pomagał Sahirze oswoić się z wiel-błądami.Wprawdzie mówiła, że już do nich przywykła, ale w głębiducha była przekonana, że żaden człowiek nie jest w stanie przy-wyknąć do wielbłąda i vice versa.Patoo zauważył jednak, że Sahira nie ma w zwyczaju narzekać.Dzięki temu nieco mniej niepokoiła go perspektywa zabierania ko-biety głęboko na terytorium wroga.Rozmawiał o tym z Hawkiem naosobności.Hawke rozumiał jego obawy, ale wyjaśnił, że Sahira bę-dzie niezbędna, kiedy znajdą dwie skradzione bomby jądrowe.Patoo przyznał mu rację, ale spojrzał Hawke'owi prosto w oczy ipowiedział bez ogródek, że jeśli Sahira z nimi pojedzie, nie możnapod żadnym pozorem pozwolić, by talibowie pojmali ją żywcem.- Czy rozumie pan, co to może oznaczać, komandorze Hawke? -mówił Patoo.- Jaki ma pan obowiązek, gdyby doszło do najgorszego?Hawke patrzył długo na niego, zwlekając z odpowiedzią.- Poruczniku, mało kto z żyjących ludzi rozumie to lepiej odemnie.Hawke także miał świadomość, że w najgorszym wypadku będziemusiał własnoręcznie zabić Sahirę, by nie oddać jej żywej w ręcetalibów.Patoo miał rację.Niewyobrażalnie okrutna śmierć Sahiry zrąk tych zwierząt była nie do pomyślenia.Wojna.Porzucił to piekło ipróbował popełnić samobójstwo z powodu wszechogarniającegobólu.Teraz znów go dopadła i poczuł na sobie jej ciężkie brzemię.Dusiło go tak bardzo, że trzeba było się z niego po prostu otrząsnąć iskupić na zadaniu, które miał do wykonania.Stokely Jones zdążył ochrzcić ich niewielki oddział zwiadowczy:Rat Patrol.Wyjaśnił Alexowi, że to na cześć jakiegoś cholernegoamerykańskiego serialu z lat sześćdziesiątych.Trzech jankesów ijeden brytol z karabinami maszynowymi wałęsali się w dżipach popustyni, dając popalić słynnym Afrika Korps feldmarszałka Rommla.368Brock podchwycił tę nazwę i szybko zaczęli jej używać wszyscy.Stokely Jones nigdy w życiu nie siedział na końskim grzbiecie iwidać było, że mu się to nie uśmiecha.Hawke patrzył na to zuśmiechem.Myśl, że w końcu spotkał przeciwnika większego i sil-niejszego od siebie, doprowadzała Stoke'a do białej gorączki.- Patrz, jak na mnie łypie - mówił do Patoo, trzymającego wodzewielkiego czarnego araba, który prychał, szarpał się i uderzał kopytemw piach.- Ten koń mnie nie lubi, a ja też za nim nie przepadam.Patoo,myślisz, że w uczciwej walce mógłbym skopać koniowi tyłek?- Nie.- No dobra, miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie - westchnąłStoke, wkładając buta w strzemię.- Nie chciałbym być na miejscutego sukinsyna, jeśli mnie wkurzy.- Panie Jones, widzi pan te ledwo widoczne góry za pustynią? -zapytał Patoo.- Mają kilka tysięcy metrów wysokości.Wieje tammrozny wiatr, oblodzone półki skalne mają czasem tylko metr sze-rokości.Chciałbyś tam iść pieszo, bracie?Stoke dosiadł cholernego konia.Godzinę pózniej, kiedy gwałtownie się ochłodziło i zachodzącesłońce rozświetlało niebo czerwonymi błyskami, Stokely i HarryBrock ścigali się po pustyni, po nawianych przez wiatr wydmach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]