[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale najważniejsze jest to, żeby mój Koleńka trochę mniej się byczył.- Życzę sukcesów - powiedział Lew Chrystoforowicz i dał Gawriłowej flakonik z preparatem.Po czym z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku skierował się do swego biurka i już zajął się przywracaniem w pamięci wzoru bezprzewodowego przekazywania energii, gdy głos Gawriłowej dobiegający z podwórka przerwał mu to zajęcie:- A po ile kropli?- Po dziesięć - odparł Minc podchodząc do okna.- A jeśli po pięć? - zapytała Gawriłowa.Profesor machnął ręką.Rozumiał doskonale, że matczyne serce skłoni ją do zaaplikowania synowi minimalnej dawki, żeby chłopiec się nie otruł.Nie miało to żadnego znaczenia, gdyż jedna kropla wystarczała do przebudowania charakteru dwóch osób.A poza tym środek był całkowicie nieszkodliwy.Pod oknem dwaj malarze zaintonowali pierwszą tego dnia pieśń masową.Pieśń była nudna i ze względu na wczesną porę niezbyt głośna.Malarze popracowali sobie już ponad trzydzieści minut i teraz, zmęczeni, zamierzali odpocząć do obiadu.Minc zamyślił się na chwilę, a potem przypomniał sobie, że gdzieś pod biurkiem powinna stać nie napoczęta butelka piwa.Rozgrzebał papiery, odszukał butelkę, zdjął z niej kapsel i rozlał piwo do dwóch szklanek.Przyprawił je środkiem przeciwko lenistwu i podszedł do okna.- Dzień dobry, sokoły - powiedział dziarsko.- Szacunek - odparł jeden z malarzy.- Napijecie się czegoś?- Jeżeli wody albo herbaty zdecydowanie odmówimy - powiedział malarz.- Co innego, gdybyś nam, wujaszku, zaproponował wina.Wtedy byśmy ci cały pokój migiem obielili.Przez podwórko wolnym krokiem znużonego człowieka szedł Mikołaj Gawriłow, który urwał się z praktyki i teraz zastanawiał się, jakby tu oszukać rodzoną matkę i przekonać ją, że majster zachorował na świnkę.Gawriłow spostrzegł, że słońce, odbijając się od łysiny profesora, rozrzuca po całym podwórku wesołe zajączki.Zauważył to i poczuł nieodparte pragnienie, aby strzelić w tę łysinę z procy.Natychmiast jednak się odwrócił, żeby go nie skusiło.- A piwo uznajecie? - zapytał przymilnie profesor Minc.- Żartujesz - odparł obrażonym głosem malarz - piwa już trzeci dzień nie ma w sklepie.Powiadają, że to przez ten upał.- A mnie butelka została - powiedział Minc.Postawił pełne szklanki na parapecie, a malarzom pokazał ciemnozieloną butelkę.- Poczekaj - powiedział rzeczowo malarz.- Nie ruszaj się z miejsca, póki nie zorientujemy się w sytuacji.Malarze zachowali się jak ludzie dobrze wychowani.Najpierw obejrzeli sufit, udzielili profesorowi cennych rad co do gruntowania i dopiero później z wdzięcznością wypili po szklance piwa.- Samogon pędzisz? - zapytał z nadzieją w głosie jeden z nich, przyglądając się kolbom i retortom.- Nie - odparł profesor.- Nie macie przypadkiem ochoty powrócić do pracy w mieszkaniu towarzysza Łożkina?Malarze roześmieli się wesoło.Minc patrzył na nich uważnie, chcąc uchwycić moment, w którym ogarnie ich zapał do prący.Ale malarze pożegnali się i wrócili na dwór, aby dośpiewać przerwaną pieśń.Była godzina jedenasta minut dwadzieścia.Gawriłowa przyniosła synowi talerz barszczu z dwoma kroplami preparatu profesora Minca.Pięciu kropel bała się wlać.Mikołaj popatrzył na matkę podejrzliwie.Nie wymyślała i nie czyniła mu żadnych wyrzutów.To było bardzo dziwne, a nawet niebezpieczne.Matka mogła podjąć jakąś niepokojącą decyzję: napisać do ojca pracującego w Wołogdzie, sprowadzić dziadka albo pójść do technikum.Gawriłow jadł barszcz bez żadnej przyjemności.Potem jakoś rozprawił się z kotletami i poczuł się senny.Włączył więc niezbyt głośno adapter i usnął na kanapie z oczami zakrytymi podręcznikiem matematyki - wierzył, że kiedy się śpi z książką na czole, to z tej książki może coś przeniknąć do głowy.Minc nie mógł pracować: stale popełniał błędy w obliczeniach.Malarze najpierw leniwie wykłócali się ze starą Łożkiną, która namawiała ich do powrotu na posterunek pracy, potem zaś zaczęli zastanawiać się, który z nich pierwszy ma pójść po wino.Z okna Gawriłowa dobiegała muzyka.Przy stole pod bzem siedział Kac i Wasilij Wasiljewicz.Kac był “na zwolnieniu", a Wasilij Wasiljewicz pracował na nocnej zmianie.Obaj czekali, aż zjawi się któryś ze zwykłych dominowych partnerów.Żona Kaca krzyczała przez okno:- Walentin, ile razy cię prosiłam, żebyś naprawił wyłącznik? Przecież i tak nic nie robisz.- Ja całkiem legalnie nic nie robię, kiciu - odpowiedział Wala Kac.- Jestem na zwolnieniu z powodu grypy.- No tak - powiedział surowym półgłosem Minc.- Ci też będą moimi królikami doświadczalnymi.Wziął torbę na zakupy i poszedł do sklepu.W sklepie było węgierskie wino wytrawne, ale ludzie kupowali go mało, bez entuzjazmu.Wszyscy czekali na portwain.Wśród oczekujących był oczywiście malarz.Powitał Minca jak dobrego znajomego i powiedział:- Nie wyrzucaj pieniędzy na byle co.Zaraz portwain dadzą na sklep.Rimma ma cztery skrzynki na zapleczu.- Nie szkodzi - zmieszał się profesor Minc.- Ja nie będę pił, wino mi jest potrzebne do doświadczenia.- Do doświadczenia nada się i mleko - powiedział z potępieniem w głosie mężczyzna z fioletowym nosem.Kolor nochala był taki intensywny, że Minc nie mógł oderwać od niego wzroku, a mężczyzna powiedział dumnie:- Za długo się opalałem.Skóra zlazła.Rimma postawiła na kontuarze przed Mincem sześć butelek wytrawnego wina.- Duże doświadczenie - powiedział malarz.- W gości zaprosisz?Wtedy Minc zdecydował się.Wszystkim stawiam! - wykrzyknął głosem starego hulaki.- Wszyscy piją!W sklepie było około piętnastu osób.Wszyscy, zdaniem Minca, lenie i bumelanci.Wszyscy zasłużyli na radykalne wychowanie.- Żadnego picia! - oburzyła się Rimma kładąc obfity biust na kontuarze i przeszywając Minca wzrokiem.- Ja wam pokażę, alkoholicy! Zaraz milicję wezwę.- Chodźmy do parku - powiedział mężczyzna z fioletowym nosem.- Tutaj nas nie rozumieją.Zatrzymali się na chwilkę przy automatach z wodą sodową, Minc mógłby przysiąc, iż żaden z jego nowych znajomych nie zbliżył się do nich nawet na trzy kroki, ale sześć szklanek stojących w automatach natychmiast zniknęło.- Tobie pierwszemu - powiedział mężczyzna z fioletowym nosem, wyciągając zębami korek.- Ty, mój stary, jesteś człowiek szlachetny.- Nie, co wy, ja później - odparł Minc, pojmując, że popełnił błąd.W jaki sposób zakropi wino swoim preparatem? Przecież gapi się na niego piętnaście par oczu.- Nie ciągnij, nie męcz ludzi! - powiedział malarz, podając profesorowi szklankę.- Poczekajcie - powiedział Minc doznając olśnienia.- Mam taką jedną rzecz.Dolewa się trzy krople i wino od razu o dziesięć procent mocniejsze.- Wyjął z kieszeni flakon i szybko kapnął sobie do szklanki.Nowi znajomi patrzyli nań surowo i podejrzliwie, - Nie znam nic takiego - powiedział malarz.- A ja w jednym piśmie czytałem - powiedział mężczyzna z fioletowym nosem.- Kondensator się nazywa.- Słusznie - odparł Minc i szybko wypił swoje wino.Wino było chłodne i przyjemne w smaku.Profesor nigdy nie pił wina szklankami.W tym czasie reszta szklanek też już była napełniona.Ich posiadacze patrzyli na profesora oczekująco.Ale profesor się nie śpieszył.Milczał.- Słuchaj, staruszku - powiedział malarz.- Ty coś mnie nie szanujesz.- Bo co? - zdziwił się Minc.- Kapnij kondensatora, nie żałuj.Przecież masz całą butelkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl