[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy jakiś ptaszek zaszeleścił wśród suchych liści sykomor, podniósł raptownie głowę i nasłuchiwał przez chwilę, wytężając jednocześnie wzrok.W końcu dostrzegł ptaka i uspokojony znów pochylił się nad wodą.Ugasiwszy pragnienie, usiadł na brzegu, bokiem do rzeki, tak by mieć na oku wylot ścieżki, którą przed chwilą nadszedł.Objął rękami podciągnięte kolana i wsparł na nich podbródek.Światło opuściło dolinę i posuwając się ku szczytom, zdawało się oblewać zbocza gór coraz jaśniejszym blaskiem.- Nie zapomniałem, niech mnie licho, jeśli zapomniałem.- powiedział cicho Lennie.- Schować się w krzakach i czekać na George'a.- Zsunął kapelusz na oczy.- George będzie się wściekał, jak nie wiem co.George znów powie, że wolałby być sam i nie ciągać mnie za sobą.- Odwrócił głowę i spojrzał na jaśniejące szczyty gór.- Mogę tam zaraz pójść i znaleźć sobie jakąś jamę.I już nigdy nie dostać pomidorowego sosu - ciągnął smętnie.- Ale co tam.Jak George mnie nie chce, to sobie pójdę.Pójdę i już.Nagle przed oczyma jego wyobraźni pojawiła się mała tęga staruszka w okularach z bardzo grubymi szkłami.Przepasana była wielkim pasiastym fartuchem z kieszeniami, wykrochmalonym i czystym.Stała przed Lenniem, ująwszy się pod boki, i mierzyła go surowym spojrzeniem.- Mówiłam ci przecież, powtarzałam w kółko - odezwała się nieoczekiwanie głosem Lenniego.- Mówiłam ci, słuchaj George'a, bo to poczciwy chłop i jest dla ciebie dobry.Ale ty go w ogóle nie słuchasz.Zawsze musisz coś nabroić.- Starałem się, ciociu Klaro - odpowiedział Lennie.- Starałem się, proszę pani, jak nie wiem co.I nic nie mogłem poradzić.- George cię w ogóle nie obchodzi - ciągnęła kobieta głosem Lenniego.- A on był dla ciebie taki dobry.Jak miał kawałek placka, to zawsze dawał ci połowę, albo i więcej.A jakby miał sos pomidorowy, oddałby ci co do kropelki.- Ja wiem - odparł Lennie żałośnie.- Ja się starałem, ciociu Klaro, starałem się, jak nie wiem co.- A mógłby sobie tak przyjemnie żyć, gdyby nie ty - przerwała mu.- Mógłby przepuścić całą dniówkę w burdelu albo iść do knajpy i pograć sobie w bilard.Ale on musi się zajmować tobą.- Ja wiem, pani ciociu Klaro - powiedział Lennie płaczliwie.- Pójdę zaraz w góry, znajdę jakąś jamę i będę sobie tam żył, żeby mu już więcej nie wadzić.- Gadanie! - odpowiedziała ostro.- Zawsze tak mówisz, a dobrze wiesz, cholera jasna, że tego nie zrobisz.Przykleisz się do George'a i potem znów Bóg wie, jak narozrabiasz.- To może ja lepiej od razu sobie pójdę.Teraz George nie pozwoli mi już doglądać królików.Ciotka Klara zniknęła, a z wyobraźni Lenniego wynurzył się olbrzymi królik.Stanął słupka, zastrzygł uszami i zaczął poruszać nosem.Także on przemawiał głosem Lenniego.- Doglądać królików - parsknął pogardliwie.- Ty pieprzony czubie, nie nadajesz się nawet do podcierania im tyłków.Zapomniałbyś o nich i zdechłyby z głodu.Tak by było.I co by na to powiedział George, hę?- Nie zapomniałbym - powiedział głośno Lennie.- Gadaj zdrów.Nie jesteś wart kopa w zadek, żebyś poleciał do piekła.Bóg świadkiem, że George robił, co mógł, żeby cię wyciągać z bagna, ale wszystko na nic.Jeśli myślisz, że teraz pozwoli ci doglądać królików, to jesteś większy dureń, niż myślałem.Nie pozwoli ci i już.Wygrzmoci cię najwyżej kijem po grzbiecie, ot co!- A wcale że nie! - zaperzył się Lennie.- George nie zrobi nic takiego.Znam go od.nawet nie wiem, jak długo, i nigdy nie wziął na mnie kija.Jest dla mnie dobry.Nie zrobi mi krzywdy.- Ma już ciebie powyżej uszu - upierał się królik.- Złoi ci skórę i pójdzie sobie, a ty zostaniesz sam!- A właśnie że nie! - zawołał z rozpaczą Lennie.- Nie zrobi nic takiego! Ja znam George'a.Chodzimy razem za pracą.Ale królik powtarzał w kółko łagodnym głosem:- Zostawi cię, ty pieprzony czubie.Zostawi cię samego.Lennie zakrył uszy dłońmi.- Nie, nie! Mówię ci, że nie zostawi.George! George! - zawołał.George wyszedł bezszelestnie z zarośli i królik czmychnął z powrotem do głowy Lenniego.- Czego się drzesz, do diabła? - zapytał cicho George.Lennie uklęknął.- Nie zostawisz mnie, George, prawda? Ja wiem, że tego nie zrobisz.George podszedł zmęczonym krokiem i usiadł obok niego.- Nie zostawię.- Wiedziałem! - zawołał Lennie.- Ty nie jesteś taki.George milczał.- George?- Czego?- Znowu zrobiłem coś złego.- To już nieważne - odparł George i znów pogrążył się w milczeniu.Już tylko granie gór lśniły w słońcu.Cień zalegający dolinę był łagodny i błękitny.Z oddali docierały nawoływania mężczyzn.George odwrócił głowę i zaczął nasłuchiwać.- George.- odezwał się Lennie.- Czego?- Nie będziesz na mnie wściekły?- Wściekły?- No tak.Tak jak zawsze.Kiedy mówiłeś: “Żebym nie miał ciebie, wziąłbym te swoje pięćdziesiąt doków i.".- Chryste Panie, Lennie! Wszystko zapominasz, ale pamiętasz każde moje słowo.- A nie mówiłeś tak?George wzdrygnął się i powiedział matowym głosem:- Gdybym był sam, życie byłoby takie proste.- Mówił monotonnie, beznamiętnie.- Miałbym robotę i żadnych kłopotów.- Mów dalej - zachęcał go Lennie.- A pod koniec miesiąca.- A pod koniec miesiąca mógłbym wziąć swoje pięć dych.i zabawić się w burdelu.Znów przerwał.Lennie spojrzał nań błagalnie.- Mów dalej, George.Nie będziesz się już na mnie wściekał?- Nie - odparł George.- Ja mogę sobie iść - powiedział Lennie.- Mogę sobie zaraz pójść w góry i znaleźć sobie jakąś jamę, jak mnie nie chcesz.George wzdrygnął się znowu.- Nie - powiedział.- Chcę, żebyś tu ze mną został.- Poopowiadaj mi tak jak zawsze - rzekł Lennie chytrze.- O czym?- O innych, takich jak my, i o nas.- Faceci tacy jak my - zaczął George - nie mają rodziny.Co zarobią trochę grosza, zaraz to przepuszczają.Nie mają na świecie nikogo, pies z kulawą nogą się nimi nie przejmuje.- Ale my to co innego! - zawołał radośnie Lennie.- Teraz powiedz o nas.George milczał przez chwilę.- Ale my to co innego - rzekł wreszcie.- Bo ja.- Bo ja mam ciebie, a.-.a ja ciebie! Mamy siebie i dlatego pies z kulawą nogą się nami przejmuje! - oznajmił Lennie triumfalnie.Wieczorny wietrzyk przeciągnął nad brzegiem rzeki, zaszumiał wśród liści, zafalowała zielonkawa toń.Znów dały się słyszeć głosy mężczyzn, tym razem znacznie bliżej.George odkrył głowę.- Zdejmij też kapelusz, Lennie - rzekł drżącym głosem.- Powietrze jest takie rześkie.Lennie posłusznie zdjął kapelusz i położył go obok siebie na ziemi.Wieczór zapadał szybko, cienie w dolinie granatowiały.Od strony zarośli docierał niesiony wiatrem trzask łamanych gałęzi.- Powiedz, jak to kiedyś będzie - poprosił Lennie.George nasłuchiwał odgłosów z oddali.- Popatrz tam za rzekę, Lennie - powiedział po chwili rzeczowym tonem.- Opowiem ci tak dokładnie, że wszystko zobaczysz.Lennie odwrócił głowę i zapatrzył się na ciemniejące po drugiej stronie zatoczki zbocza gór Gabilan.- Będziemy mieli małe gospodarstwo - zaczął powoli George
[ Pobierz całość w formacie PDF ]