[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pociąg miałam o osiemnastej trzydzieści i jeszcze nie byłam spakowana.Zrobiłam się półprzytomna, straciłam wszelkie siły, chciałam wrócić do domu, umyć się, ochłodzić, odpocząć bodaj odrobinę, zostałam za to ciężko potępiona, bo jak to, rezygnuję.—.?! Trzeba walczyć do końca! Niech to piorun strzeli, pojechałam do tego cholernego Wilanowa, wigoru dodała mi śmiertelna nienawiść do wszelkiego pieczywa.W Wilanowie wyszło na jego, upiorny chleb był, świeży, jeszcze ciepły.Marek pakował moją walizkę, umiał pakować, może nawet nieco za dobrze, znalazła się w niej między innymi moja maszyna do pisania, i na peronie urwało się jej ucho.Mimo doskonałej jakości, nie była przewidziana na trzydzieści kilo.Po drodze na dworzec pozbyłam się samochodu, dalej służyła taksówka, rezultat walki z chlebem i konfliktów Marka z czasem był taki, że wsiadłam do wagonu i w tym momencie pociąg ruszył.Marek wyskoczył w biegu.Jako romans, takie chwile są niezapomniane…Do Danii wybierałam się z przyczyn zupełnie okropnych i niechętnie o tym piszę, ale faktu ominąć nie zdołam.Thorkild już od ubiegłej jesieni był ciężko chory, miał jakąś niesłychanie rzadką przypadłość, zanik trombocytów, chyba z dodatkowymi komplikacjami, bo lekarz w średnim wieku twierdził, że spotyka się z czymś takim po raz drugi w życiu.Alicja popadała w coraz gorszy stan, obie z Zosią mogłyśmy się tylko martwić, wiosną postanowiłam, że tam Pojadę, legalne pieniądze miałam i zaproszenie nie było mi potrzebne, zanim jednak załatwiłam paszport, Thorkild umarł.Zrobiło się jeszcze gorzej.Alicja nie życzyła sobie żadnych wizyt, ale przez telefon prezentowała coś takiego, że obie byłyśmy przerażone.Nie przejawiała wprawdzie nigdy samobójczych skłonności, teraz jednakże najwyraźniej w świecie przestała być podobna do samej siebie.Zgodnie uznałyśmy, że nie można jej tak zostawić, na wet wbrew jej życzeniom jedna z nas musi jechać, albo Zosia, albo ja.Zosia nie mogła, ja owszem, i w rezultacie zrobiłam jej to świństwo.Ale daję słowo, że nie przez głupią złośliwość, tylko ze zmartwienia.Alicje szlag trafił nie tyle dlatego, że przyjechałam, ile z tej przyczyny, że obie z Zosią uznałyśmy ją jakoby za kretynkę, która sama nie wie, czego chce.Tłumaczyłam ze skruchą, jakie wrażenie robiła przez telefon, nie pomogło, wypominała mi nietaktowne natręctwo jeszcze przez długie lata.Możliwe jednak, i taką miałam cichą nadzieję, iż wściekłość na mnie oderwała jej psychikę od nieszczęścia chociaż trochę, potulnie zatem godziłam się być sobaczona za dwie osoby.Z grzeczności potraktowała chleb życzliwie, chociaż po podróży przestał być taki nadzwyczajnie świeży.Zamieszkałam w atelier, ale nie pamiętam, czy rzeczywiście spałam na katafalku…Zaraz, wszystko mi się myli.Może w atelier tylko pracowałam, postawiwszy maszynę na małym stoliku na dole, a spałam w ostatnim pokoju za salonem.W każdym razie z całą pewnością razem z Alicją mieszkała już Stasia, ta sama.która przedtem opiekowała się Jasiem u Joanny–Anity, a potem w wyniku róýnych kontrowersji porzuciůa Hvidovre i przeniosůa sić od Birker¸d, i z caůŕ pewnoúciŕ zalćgůo mi sić Wszystko czerwone.Książkę do ręki można wziąć, ale ostrzegam, że wszystko jest w niej dokładnie przemieszane.Już znacznie wcześniej Alicja powiedziała do mnie z furią:— Słuchaj, czy ty byś się nie mogła ode mnie odczepić? Czy na całym świecie nie ma w ogóle żadnych ludzi, tylko ja jedna? Zejdź ze mnie, do cholery odwal się i przestań o mnie pisać!Niepewnie i bez przekonania obiecałam jej, że spróbuję.Niestety, wtedy właśnie któregoś wieczoru wracałam do domu ze stacji kolejowej, ciemno już było, szłam wzdłuż żywopłocików, murków, skarpek, wylizanych trawniczków i na jednym takim trawniczku przed czyimś domem paliła się lampa.Niska, czerwona, z kloszem czarnym z wierzchu, dawała wokół krąg purpurowego światła…Bez żadnego własnego udziału ujrzałam nagle nogi siedzących dookoła niej osób, górne części osób tonęły w ciemnościach i nie było siły, jedna sztuka została w tym mroku zadźgana.Zanim dotarłam do Alicji, a odgradzały mnie od niej wszystkiego trzy posesje, treść utworu miałam gotową.Mocno spłoszona, nieśmiało zaczęłam błagać o pozwolenie użycia jej jeszcze raz.W pierwszej chwili odmówiła gwałtownie, potem zmiękła, zgodziła sić w końcu, ale z zastrzeýeniami.Mam moýliwie duýo pozmieniaă, przenieúă akcjć gdzie indziej, niech to nie bćdzie tak wyraęnie ona i Birker¸d! No dobrze, obiecaůam, ýe zrobić, co mogć.Po ukazaniu się książki zadzwoniła i rzuciła się na mnie z pazurami.Nic jej się tam nie zgadza, pokręciłam wszystko, zgłupiałam chyba, nie tak było…!Przecież sama chciałaś, żebym pozmieniała! — Przypomniałam jej z jękiem.— Ja chciałam? — zdziwiła się Alicja.— To zupełnie bez sensu.Trzeba było nie słuchać!Dzięki tym wymuszonym na mnie machinacjom t już w tej chwili nie wie, co wymyśliłam, a co było naprawdę.Z całą pewnością znalazłam się kiedyś u Alicji razem z Zosią i Pawłem, z całą pewnością natknęłam się na Elżbietę, z całą pewnością tam Edek, który w rzeczywistości miał na imię Zenek i był kiedy indziej, z całą pewnością w ogródku leżały kupy ziemi pochodzące z fundamentów atelier i z całą pewnością grałam z Pawłem w Tivoli w ruletkę na zasadzie przeczekiwania.Niekoniecznie przytrafiło się to wszystko razem, możliwe, że pozbierałam wydarzenia rozproszone w czasie, czego na miast z całą pewnością nie było, to lampy.Alicja zgrozą powiedziała, że niech ją ręka boska broni przed takim prezentem.Z bohaterami sprawę uzgodniłam, Alicja zaś po krótkim czasie dała się wciągnąć w temat.Zainteresowało ją to wreszcie, sama rzucała mi ofiary na żer.— Słuchaj, są jeszcze tacy jedni, chcą do mnie przyjechać — mówiła w zamyśleniu.— Ja na nich akurat nie mam ochoty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]