[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poderwali się wszyscy i Marek, zdenerwowany do ostateczności, też nie wytrzymał.W ułamku sekundy odruchowo pchnął pudełko do studni.Poleciało z brzękiem, coś błysnęło po drodze, posypały się jakieś drobne przedmioty…— O, masz ci los! — zawołała moja mamusia.—.Nic nie widziałam, co tam było?— Jak to, nie wybuchło? — zdziwiła się ciocia Jadzia z lekkim rozczarowaniem.— Nie pchaj mnie, tu jest dziura! — wrzasnęła Lucyna do Teresy.W zastępstwie pudełka wybuchł nad studnią rejwach pod niebiosy.Wszyscy naraz usiłowaliśmy do niej zajrzeć, o mało nie wpadając do środka głowami w dół.Dwa i pół metra niżej było dość mroczno, nic nie można było rozróżnić, zdawało nam się tylko, że coś błyska.Marek wlazł tam ponownie po krótkim wahaniu, spowodowanym obawami, że za chwilę zwalą się na niego co najmniej dwie osoby.Odpędzał wszystkich od krawędzi równie stanowczo, jak bezskutecznie.Podał nam pudełko, otwarte już i częściowo opróżnione.Zachłannie zajrzeliśmy, do środka.— Wielki Boże… — powiedziała Lucyna w osłupieniu.Na długą chwilę zamurowało nas wszystkich, bo widok był niewiarygodny.W pudełku była biżuteria, najprawdziwsza w świecie.Patrzyliśmy na nią baranim wzrokiem, niedokładnie zdając sobie sprawę z tego, co widzimy, i nie bardzo wierząc własnym oczom.Teresa wysypała ją na koc, zdarty z ojca, i mała kupka zalśniła w słońcu roziskrzonym blaskiem.Marek w studni wydłubywał spomiędzy kamieni pogubione i porozrzucane drogocenności.— Coś podobnego… — powiedziała wstrząśnięta ciocia Jadzia, nie odrywając od oka aparatu fotograficznego.— A myśmy się zastanawiały, po co ona przyjechała do Polski! No proszę, miała po co!Nastawiona pierwotnie na potężną i zagrażającą życiu eksplozję rodzina z niejakim trudem otrząsnęła się z osłupienia.Moja mamusia odbierała ode mnie to, co podawał Marek z głębi dziury.Lucyna z drugiej strony, niebaczna na swoje zachwiania równowagi, leżała w pokrzywach, zwisając bez mała głową w dół, pilnowała jego dokładności.— Na litość boską, niech on tam aby nic nie przeoczy — powiedziała niespokojnie.— Przecież ci spadkobiercy wujka Witolda wymordowaliby się o to nawzajem.Nie możemy dopuścić do masakry rodziny! Teresa, ojciec i Lilka ciekawie oglądali dobra na kocu, podtykając cioci Jadzi co efektowniejsze do fotografowania.Ciocia Jadzia sama już nie wiedziała, który widok wydaje jej się piękniejszy, złote pierścienie czy też ja z Lucyną, zwisające nad dziurą.Wybrała nas, uznawszy, że jesteśmy ruchome i stanowimy widok nietrwały.— A to co? — powiedziała nagle moja mamusia z niewymownym zdumieniem, wyjmując mi z ręki kolejny przedmiot.— Przecież to jest naszyjnik młodej Zendlerowej! Skąd on się tu wziął?Teresa odwróciła się od koca.— Ale co ty, bredzisz w malignie czy co? — spytała z niesmakiem.— To całe bogactwo na umysł ci padło?— Ale mówię ci, że to jest młodej Zendlerowej!— Przywidzenia masz.Pomieszało ci się w głowie.To przecież niemożliwe…Marek wylazł w końcu ze studni, kategorycznie zapewniając, że nic w niej nie zostało.Wszyscy siedzieli w kucki dookoła koca, na którym spoczywał majątek panny Edyty, a naszyjnik młodej Zendlerowej przechodził z rąk do rąk.Był niezwykle piękny, oryginalny, łatwy do zapamiętania nawet na całe życie, zrobiony z pereł, brylantów i platynowej koronki.Wszystkie perły były białe, tylko pośrodku zwisało pięć szarych, idealnie okrągłych i wyjątkowo dużych.— Jesteś pewna, że to jest młodej Zendlerowej? — dopytywała się Teresa jakoś dziwnie nerwowo i niespokojnie.— Skąd wiesz?— No jak to skąd wiem, doskonale go pamiętam! Dostała go od starej Zendlerowej, jak urodziła pierwszego syna, chwaliła się nim, pokazywała i nosiła przy każdej okazji.Mój Boże, jak ja jej tego zazdrościłam…Oni mieszkali na pierwszym piętrze od frontu, to byli bardzo bogaci ludzie…— Skąd naszyjnik tej Zendlerpwej wziął się w studni w Tończy? — dziwiła się ciocia Jadzia.— Dała go komuś na przechowanie?— Ale skąd, ich wszystkich Niemcy zabrali, bez żadnego powodu, bo się przecież nie wdawali w żadną konspirację!— Może Żydzi? — podsunęła Lilka.— Jacy tam Żydzi, stary Zendler był protestantem z dziada pradziada, ale podobno ktoś złożył na nich jakiś donos czy coś takiego.Nie było mnie przy tym, słyszałam tylko, jak mamusia opowiadała, Teresa była, powinna wiedzieć…Teresa siedziała w milczeniu z dziwnym wyrazem twarzy i wpatrywała się w siejący blaski naszyjnik.Lucyna wyjęła jej go z ręki.— Ja go też pamiętam — przyświadczyła.— No to cóż, chyba wszystko jest jasne? Wniosek łatwy.Nie ma tu już co ukrywać, Edyta znała Zendlerów, dorabiała sobie bokami, wszystko się zgadza.Mienie z rabunku.Cała rodzina zamilkła, treść słów Lucyny docierała do nas powoli i z niejakimi oporami.Teresa podniosła się nagle.— Schowajcie to — powiedziała szorstko.— Nie mogę na to patrzeć.Obrzydzenie mnie bierze…— Jak to…? — zdziwiła się niepewnie ciocia Jadzia.Teresa była okropnie wzburzona.— Jeszcze ciągle miałam nadzieję, że ona była zwyczajną łajdaczką, a nie taką skończoną świnią! Co innego łóżko, a co innego zbrodnie! Jeżeli naszyjnik młodej Zendlerowej znalazł się u niej, to już dłużej nie ma co mydlić sobie oczu! Ona doniosła! I dostała go za usługę.— Zdaje się, że wszystko, co tu leży, dostała za rozmaite usługi — zauważyła jadowicie Lucyna.— Powybierane co najlepsze, miała dobry gust.Zabierzcie to, ona ma rację, ja też nie mogę na to patrzeć.Moja mamusia ocknęła się nagle z rzewnej zadumy.— Jak to? — powiedziała ze śmiertelnym oburzeniem.— Co wy mówicie? Więc ona dostawała to od Niemców? To jest to mienie po ofiarach? Po Zendlerach i innych takich? No nie, tego już za wiele! W ogóle nie życzę sobie na to patrzeć, dziwię się, że brałam to do ręki!— Fu! — powiedziała z odrazą ciocia Jadzia, odsuwając od siebie patykiem pierścionek z wielkim szmaragdem, jakby to była stonoga albo inne obrzydlistwo.— Nie chcę na to patrzeć, to może zdarte z nieboszczyka…W gustach całej rodziny nastąpiła błyskawiczna i zadziwiająco zgodna odmiana.Ujawniony z nagła, nieprzeparty wstręt do wyrobów jubilerskich omal nie spowodował pozostawienia ich na kocu bez żadnej opieki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]