[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aódz miotała się na właściwym kierunku.Jeśli morze nie zrobi im teraz głupiegodowcipu.Niewykluczone, że usiłowało, ale Waldemar był dobry.Podchodził skosem do fali,oczy miał dookoła głowy, utrzymywał kuter dziobem do przejścia.Był coraz bliżej, bylenie rąbnęło go w bok, miał szansę.Rzucało nim w granicach sześciu metrów, możenawet mniej, mógł trafić w przejście. Bo ja to, proszę łaskawej pani, skurwysyństwa nie lubię powiedział ni z tego, niz owego jakiś facet za mną.Przez moment myślałam, że mówi o morzu, które, bądz co bądz, zachowywało sięw tej chwili nieprzyzwoicie.Potem obejrzałam się.Za moimi plecami stal rybak, znany mi z twarzy.W końcu, po osiemnastu latach,znałam tu z twarzy mnóstwo ludzi.Oni mnie również.Rybak ze zmarszczoną brwiąwpatrywał się w tańczącą na falach łódz i widać było, że jakoś jest podzielony na dwienierówne połowy. A kto lubi? odpowiedziałam grzecznie, wciąż nie mając pojęcia, o co muchodzi. Teraz.! krzyknął zduszonym głosem i Waldemar, jakby usłyszał, steremskontrował uderzenie.Rybak podjął temat. Te.jak by tu.Gnilce głupie, specjalnie szukały po śmietnikach starej liny, nieznalazły, prawie nową nadwerężyły.Mnie wynajęły.No.!Waldemar utrzymał się na kierunku.Mieszko zaniechał wylewania wody, wpatrzyłsię w dziób kutra, uparcie pchany przez fale ku zachodowi.Widać ich było doskonale,bo znajdowali się nie dalej niż o trzydzieści metrów od brzegu.To drańskie przejściemiędzy wrakami.Przestałam mrugać, przypuszczam, że tak samo jak reszta narodu.Waldemarzaryzykował, widocznie wierzył w łódz syna, bo w ogóle popłynęli po sieci Mieszkai jego łodzią.Wykonał błyskawiczny zwrot, wybrał moment między falami, tyle tegobyło co kot napłakał, ale jednak te dwa metry zyskał, wstrzymanie oddechu przezspołeczeństwo też było wyczuwalne, Waldemar dodał gazu, kłębowisko piany wniosłogo w ten wąski przesmyk.Nie zaczepiając o nic, wjechał na fali na brzeg.Zrobiła się duża polka.Mieszko wyskoczył, wokół niego byli wszyscy równocześnie,ciągnęli łódz, taplając się w wodzie, kogoś tam fala zbiła z nóg, Waldemar, roześmiany,machnął ręką.Pani Jadwiga symulowała opanowanie, ale jednak syna chwyciław objęcia.Wyrwał się jej, miał dużo roboty.Ulga bez granic pozwoliła mi zająć się drugim tematem.Odwróciłam się tyłem domorza.163Rybak ciągle stał za mną, w wywlekaniu łodzi nie brał udziału.Na górze, przybudynku z wyciągarką, dostrzegłam Bodzia razem z gipsem i szwedkami, na dolemignął mi major, zdążyłam pomyśleć, że pewnie przyjechali jego samochodem.Rybakpatrzył w dal. Oszukali mnie powiedział ponuro i mściwie. Gadali, że to im do ukręceniana film, jak ta lina skacze.A mówiłem, że tu już jeden bez pół głowy chodzi, samymkońcem go trafiła.I mnie chcieli, papierki w ręce pchali.Pomogłem, nadciąłem włókna,a to się pokazało mordercy.Zmusiłam własny umysł do ostrego galopu.Zrozumiałam, że przyjemni panowiez Wołomina chcieli go zaangażować do uśmiercenia Szmagiera, zasłaniając siękręceniem filmu.Pomógł nadwerężyć pętlę przy haku i ze zgrozą stwierdził, że ichprawdziwym celem było zabicie człowieka.Bezcenny świadek! I co jeszcze od pana chcieli? spytałam chciwie. A żebym popłynął z Maciejskim.I o jednej godzinie i minucie wracał, to oni jakraz będą filmować.I może bym popłynął, ale jak raz musiałem być w Tolkmicku, a tusię pokazało, że świństwo.Już mnie szukali.Zaniepokoiłam się. Może lepiej, żeby pana nie znalezli. A niech mnie pocałują w te.Nie znalezli, bo u mnie silnik wysiadł i poszłemłowić ze szwagrem w Leśniczówce.Pani uważa, że chcą mi gębę zatkać? Uważam, że może nawet gorzej.Rąbną pana. A to ja wcześniej wszystko powiem.Na protokół zeznam.Bo ja to skurwysyństwanie lubię.Aódz Mieszka wydarła się wreszcie skotłowanym falom i popełzła w górę aż dokońca plaży, pod wydmy.W kłębiącym się wokół niej tłumie zaczęłam gorączkowowypatrywać majora, nie mając pojęcia, co zrobić teraz z tym bezcennym świadkiem.Najchętniej trzymałabym go za rękę, prawie pożałowałam, że nie ma tu Zygmusia, którychwyciłby go w objęcia.No, może bezskutecznie, od razu dostałby po mordzie.Major, wiedziony zapewne telepatią, wyłonił się nagle z tego całego tłoku tuż oboknas.Tłok się przerzedzał, ale morze ryczało, silniki samochodów warczały, ludziekrzyczeli do siebie, nikt nie mógł usłyszeć cichych słów, wyszeptanych prosto do ucha.Wyszeptałam mu wszystko co trzeba, jednym okiem pilnując, czy rybak przypadkiemnie zmienił zdania.Major nie musiał się długo zastanawiać. Niech go pani natychmiast zabierze do komendy.Złapie pani komendanta, samapani będzie protokółować, niech złoży zeznania bez innych świadków, kopię panizachowa.Podpisaną.Przy świadkach nam potem rozpozna sprawców, musimy go miećpod ręką.Chyba że się napatoczy sierżant, w takim wypadku niech on się tym zajmie.164Zabrałam rybaka metodą fizyczną, zwyczajnie pociągnęłam go za rękaw.Niewrzeszczałam do niego po drodze, wepchnęłam go do samochodu i wyjaśniłam sprawędopiero, kiedy ruszyłam i odjechałam kawałek. Do krynickiego komendanta? upewnił się. Do krynickiego. Może być.To porządny człowiek.I niegłupi.Pani Jadwiga odjechała ze szwagrem, bo musiała dać obiad swoim turystom, Mieszkoi Waldemar jeszcze zostali w licznym towarzystwie.Dobrze się stało, że oddaliłam sięstamtąd, bo przedtem gruntownie zastawiałam drogę dżipowi Mieszka, czego w chwiliparkowania w ogóle nie zauważyłam.Wszelkie mandaty przez całe lata płaciłamz reguły za niewłaściwe parkowanie.Komendant był u siebie i zeznanie zostało złożone.Rybak, przy okazji poznałam jego personalia, Adam Wiśniak, widział także tego,który uruchomił wyciągarkę w chwili nadejścia Szmagiera.Akurat się obudził.Przedtem zdrzemnął się trochę za magazynem, czekając na szwagra, który nadpłynąłw tej drugiej łodzi, nikt o nim nie wiedział, on sam też nie miał pojęcia, co się dzieje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]