[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeszcze panitego nie widzi? Niech się pani nad tym spróbuje zastanowić.Podobno lubi panimilicję.- Kocham - poprawiłam odruchowo.- Kocha pani, znakomicie.Skoro panikocha, powinna pani dopomóc śledztwu.Opuściłam komendę z lekkim zamętem wgłowie i poleceniem sporządzenia spisu wszystkich bliższych i dalszychznajomych, z zaznaczeniem, którzy z nich znają się nawzajem między sobą.Zastanawiałam się, czy mam ich numerować, czy też podkreślać kolorowymflamastrem.Stosowane przez majora metody prowadzenia śledztwa wydały mi się conajmniej oryginalne i smętnie pomyślałam, że zajęcia w najbliższym czasie niezabraknie.Ożywioną działalność wywiadowczą na własną rękę zaczęłabym niechybnieod razu, gdyby nie to, że w dniu wręczenia majorowi spisu ' znajomych zadzwoniłaAlicja.Zadzwoniła z Kopenhagi z zapytaniem, jak się robi kaczkę po pakistańsku,o której kiedyś opowiadałam.Zdziwiłam się, bo kaczkę po pakistańsku nauczyłamsię robić u Ewy, podglądając prawdziwego Pakistańczyka, Ewę zaś Alicja miałaniejako pod nosem, w Roskilde.Powiadomiłam ją o tym, ucieszyła się bardzo irozłączyła.W dwie godziny pózniej zadzwoniła ponownie i oznajmiła, że Ewa niewie.Widziała, jak ja zapisuję, uważała zatem, że ona już nie musi, bo jednaosoba w zupełności wystarczy i teraz pamięta tylko, że dodawało się tam bardzodużo różnych rzeczy w ściśle określonej kolejności.Co do rodzaju rzeczy wie, żez pewnością kaczkę.Wyciągnęłam wobec tego stary kalendarz, odczytałam jej, jaksię to robi, następnie poradziłam, żeby zamiast kaczki zrobiła wołowe mięso popakistańsku, co jest znacznie tańsze i mniej pracochłonne, a efekt prawie tensam, po czym wreszcie spytałam, co ją napadło i po jakiego diabła jej ta całarobota.- Muszę wyprawić jubileusz - powiedziała Alicja i zachichotałahisterycznie.- Dziesiątą rocznicę przyjazdu do Danii i pracy w tym biurze.Wdodatku dostałam podwyżkę.Ma być cała rodzina, pół mojego biura i wszyscyrodacy.To znaczy, nie cała emigracja, tylko znajomi.I już przepadło, w żadensposób się nie wyłgam, chyba żebym umarła.Rada, żeby wobec tego raczej umarła,nie wydała mi się w pełni słuszna.Tym bardziej obstawałam przy wołowym mięsku.Omówiłyśmy jeszcze resztę menu, po czym obiecałam wysłać jej barszczykmoskiewski i nieco alkoholu.- Tylko nie wysyłaj więcej niż pół litra na raz -ostrzegła Alicja nerwowo.- Wyślij parę razy po pół litra, może któreś przejdziebez cła.Te dranie już mnie specjalnie pilnują i chyba nauczyli się na pamięćwszystkich polskich wódek.- Napiszę po angielsku, że to sok malinowy -zaproponowałam.- Albo czekaj, powiedz mi zaraz, jak jest po duńsku sokmalinowy, to napiszę po duńsku.U nas nikt tego nie rozumie, a oni jak zwykleuwierzą w słowo pisane.Może przejdzie.Alicja zachwyciła się odkrywczą myślą,przeliterowała mi sok malinowy po duńsku i rozłączyła się.Natychmiast potemzadzwoniła Zosia.- Słuchaj - powiedziała, wyraznie zła i zdenerwowana.- Czy tyumiesz robić rolmopsy? - Jasne, że umiem - odparłam, nieco zaskoczona tą dziwnązgodnością kataklizmów.- A co, ty też wyprawiasz jubileusz? - A, to już wiesz?- ucieszyła się Zosia.- No właśnie, chodzi o ten idiotyczny jubileusz.Chcę jejwysłać rolmopsy, bo przecież ona tam zwariuje z tą całą robotą.Zamierza jeszczezrobić pierogi z kapustą.- Nie przejmuj się.Pierogów z kapustą nie zrobi, bonie ma kapusty.- Ma! Ta cholerna gosposia Anity pojechała przedwczoraj izabrała dla Alicji cztery kilo kiszonej kapusty! A grzyby ma jeszcze od zeszłejjesieni! Zaniepokoiłam się, oczyma duszy ujrzawszy Alicję w samym środkukuchennego piekła.Do gotowania nigdy nie miała ani talentów, ani najmniejszychskłonności.- Chyba jej ta gosposia pomoże? - Nie wiem.Przynajmniej te rolmopsybym jej wysłała i miałaby z głowy przystawki.Polski folklor jest, rolmopsy,barszczyk, pierogi, a resztę może kupić gotowe.- Zrobi to mięso i upiecze gęś -uzupełniłam.- Nie wiem, czy zestaw jest idealny, ale za to na pewno oryginalniei egzotycznie.Duńczycy pomyślą, że u nas taki zwyczaj, a nasi rzucą się naśledzie i nic więcej nie zauważą.Masz rację, pchaj te rolmopsy.- Kiedy ja ichnie umiem zrobić! Chyba, że mi pomożesz.? Kupię śledzie, oczyszczę, wymoczę ipotem razem zrobimy.One mogą postać? - Oczywiście, że mogą.Czy to zdąży dojść?Nie spytałam jej, kiedy ta uroczystość.- Za trzy tygodnie.Mamy mało czasu.Jutro kupię śledzie.Mimo różnych szlachetnych cech charakteru na propozycjępomocy przy czyszczeniu śledzi jakoś się nie zdobyłam.Uzgodniłam z nią tylkotermin produkcji smakołyków, przyjąwszy czas moczenia na czterdzieści osiemgodzin, z czego połowę w wodzie, a połowę w mleku, po czym zajęłam sięuzupełnieniem listy znajomych, bo przypomniałam sobie kilka przeoczonych osób.Pięć dni pózniej w ogonku na Poczcie Głównej stanął jeden z przyjaciół Zosi,niejaki pan Sokołowski
[ Pobierz całość w formacie PDF ]