[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Wcale nie wiem, czy zabił.Nic przecież nie znalezli, więc po co miał gozabijać? %7łeby stracić wspólnika? Znalazł sobie następnego przypomniała moja mamusia. Wnuka pra-dziadka. Nie pradziadka, tylko notariusza poprawił Michał. Notariusz też mógł być czyimś pradziadkiem. Nie mógł być, bo umarł.Nie zdążył. Dwóch ich było zauważyłam. Jeden był wnukiem pradziadka, a drugiwnukiem notariusza.Przestańcie mieszać potomków. Toteż mówię, że pradziadka. Cicho! wrzasnęła nagle Lucyna. Wszystko wiem! Już rozumiem.Wcale go nie zabił. Kto kogo? zniecierpliwiła się Teresa. Mów całymi zdaniami, bo znówsię ci przodkowie popłaczą.164 Wylizany nie zabił Mieniuszki.Owszem, dał mu nasze adresy, chociaż niewiem po co.Zaraz, czekajcie.A może wcale mu nie dał? Może Mieniuszkoukradł mu te adresy? Może miał zamiar wykantować go i porozumieć się z nami? No, nareszcie coś rozsądnego mruknął pod nosem Marek.Lucyna wpatrywała się w niego przez chwilę pałającym wzrokiem.Zamrugałapowiekami i podjęła. Mogło tak być, to ma więcej sensu.W każdym razie wylizany wziął Mie-niuszkę za wspólnika i przysłał go tutaj.Chciał działać w tajemnicy, dlatego Mie-niuszko nie miał przy sobie żadnych dokumentów, żeby w razie czego nie możnago było zidentyfikować. To by wskazywało, że dopuszczał myśl o zbrodni wtrąciłam. Może i dopuszczał, ale go nie zabił.Wręcz przeciwnie, wspólnik był mupotrzebny i znalazł sobie następnego. I następnego też nie zabił? zainteresowała się moja mamusia. Też nie.Znalazł Bolnickiego i też go nie zabił. Pewnie, że nie, bo Bolnicki uciekł. Cicho! Marek mówił, że Bolnicki mówił, że wylizany go namawiał.To zna-czy, że szukał wspólników wśród osób zainteresowanych.No, wśród potomkówtych, którzy mieli z tym związek. Po co? Nie wiem po co.Wszystko jedno.Wylizany ich nie zabił, ale ktoś ichzabił.Zabijał każdego, kto się tu kręcił koło ruinki.To znaczy, że jest ktoś jesz-cze, kto wszystko wie, na pewno widzieliśmy go wszyscy mnóstwo razy.Chodziw butach.Lucyna zamilkła nagle i z natężeniem zapatrzyła się przed siebie.Obejrzeli-śmy się wszyscy, ale nie ujrzeliśmy nic poza ścierką do talerzy, wiszącą na gwoz-dziu.Michał Olszewski poruszył się gwałtownie. Już wiem! oznajmił z triumfem. On musiał szukać Mieniuszki, Aa-giewki i Bolnickiego! Nie czytał testamentu, przypominam państwu! Musiał sobiewszystko dedukować z notatek! Szukał potomków ludzi z tamtych czasów, żeby165całość poskładać do kupy, w każdej rodzinie ktoś coś wie.I musiał ich brać dospółki, bo inaczej miałby w nich konkurencję! Bardzo słusznie podchwyciłam. Zaczął od Teresy, miał nadzieję po-rozumieć się z nią, myślał, że się połaszczy, ewentualnie nawet ze szkodą dlareszty rodziny.Połapał się, że nic z tego, i przerzucił się na tych, którzy nie mielipraw spadkowych.Teresa szturchnęła w żebra zapatrzoną w ścierkę Lucynę. Oprzytomniej, bo potem powiesz, że nie słyszałaś, co mówimy! zażą-dała niecierpliwie. Co ty widzisz w tej ścierce? Nie przeszkadzaj jej, może ona ma wizje? zganiła ciocia Jadzia.Lucyna ocknęła się, oderwała wzrok od ścierki i spojrzała na nas. Już wiem! oznajmiła uroczyście. W tej wsi Suche Doły.Mrzy-głód.jak jej tam.Głodomór. Głodomorzyce mruknął Marek. W tych Głodomorzycach krążyły legendy o skarbie Mieniuszków.A czter-dzieści pięć lat temu ktoś wyganiał Mieniuszkę z Woli i ja to widziałam.TenMieniuiszko.Ten pierwszy, przodek nieboszczyka.On się musiał wygadać!Od pięćdziesięciu lat już czyhali na spadek po prababci.Z pokolenia na poko-lenie przekazywali sobie wiadomość o zakopanym skarbie.Oczywiście.Ktoto był, do licha, ten, co wyganiał?Przez długą chwilę w milczeniu gapiliśmy się na natchnioną Lucynę, oczeku-jąc dalszego ciągu.Dalszy ciąg nie następował, Lucyna wzajemnie gapiła się nanas roztargnionym spojrzeniem. Ale to przecież nie może być ten sam człowiek zauważyła trzezwo cio-cia Jadzia. Jeżeli wyganiał Mieniuszkę czterdzieści pięć lat temu, teraz byłbychyba już dosyć stary? Z pewnością stary przyświadczył żywo Michał. Chyba że w gręwchodzi jakiś jego wnuk.Znajdziemy go po śladach, skoro pan mówi, że wszyscyje widzieli. Nie wszyscy sprostował Marek. Tam, gdzie ślady mówiły najwięcej,była ze mną tylko jedna osoba.166Popatrzył na mnie takim wzrokiem, że nagle wróciła mi pamięć.Byłam z nim,oczywiście! Stałam na ścieżce i patykiem obrysowywałam jeden ślad, identycznyjak na fotografii. Cmentarz! wykrzyknęłam prawie ze zgrozą. Boże wielki, te śladybyły na cmentarzu! On tam mieszka.? Zwariowałaś? spytała dziwnym głosem Teresa.We Frankowej kuchni na nowo powiało wilkołakiem i na krótki momentwszystkie umysły opętała wizja wstającego z grobu przodka.Do tej orgii pra-dziadków i prawnuków udział zaświatów nawet niezle pasował.Lucyna naglezachichotała. Pewnie, że cmentarz.Ja też widziałam te ślady, rozpoznałam je, prowadziływ stronę kościoła.Szłam kawałek, ale dalej mi się nie chciało, bo zrobiły sięzamazane.Poza tym już wiem, kto wyganiał Mieniuszkę, to był syn grabarza.Taki ponury bucefał.Franek spojrzał na nią niepewnie i z wahaniem najpierw pokiwał, a potempokręcił głową. Ten obecny grabarz to jest wnuk poprzedniego oznajmił. Jego ojciecnie żyje, zginął w czasie wojny.Stary grabarz umarł ze dwadzieścia lat temu i tenmłody nastał po nim. To znaczy, że syn grabarza musiał mieć syna, zanim zginął? upewniłasię moja mamusia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]