[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Justyna, nieodrodna wnuczka swojej babki po ką­dzieli, zmarszczyła brwi.— Co pan ma na myśli? — spytała już zupełnie lodowato.Zięć antykwariusza gdzieś w głębi duszy przestra­szył się pięknej młodej damy, z której nagle, nie wiadomo jakim sposobem, wyjrzała straszliwa megiera.— Łaskawa pani, wszystko powiem.Raczy pani posłuchać.Otóż prawnie, tak, można by to załatwić.Zaczekać do chwili przejęcia spadku, drobiazg, je­dyną spadkobierczynią jest moja żona, a ja byłem wspólnikiem zmarłego i stan posiadania mam w małym palcu.Udowodnić, dowód, jak widzę, pani posiada, że jeden przedmiot został zlicytowany przez pomyłkę, cudza własność, przedmiot zwraca­my i na tym koniec.Możemy koszty ściągnąć z ko­mornika, ale nie uczynimy tego, to tak na margine­sie.Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie pewien szkopuł.Odetchnął głęboko, zebrał siły i mężnie ciągnął dalej, bo więcej bał się owej nagle ujrzanej megiery niż wszelkich konsekwencji prawnych.— Otóż, łaskawa pani.Podmienionego dzieła już nie ma.Proszę, chwileczkę, niech powiem do końca.Mój teść zmarł nagle.Padł tu, w gabinecie, jak pani widzi, jest to pomieszczenie biurowe, wyniesiono go do mieszkania, do sypialni, tam lekarze, rodzi­na.Ja zaś znalazłem na jego biurku dość dziwny list, skierowany chyba do mnie, w każdym razie do tego, kto obejmie antykwariat.Mam ten list.Szcze­rze mówiąc, nawet nie wiem, czy to list, czy osobis­ta notatka.Proszę, niech łaskawa pani raczy prze­czytać.Justyna, wzorem babki, słuchała w milczeniu, kry­jąc osłupienie, które powolutku zaczynało ją ogar­niać.Następca antykwariusza podał jej zwyczajną kartkę.Antykwariusz rzeczywiście napisał tam coś osob­liwego.Zawiadomił o posiadaniu dzieła, nabytego z licytacji, traktującego o polowaniu z sokołami i tresurze ptactwa drapieżnego, po czym ostrzegł, żeby w żadnym wypadku nie oglądać tego i nie od­dawać się lekturze gołymi rękami.Wydawało się to o tyle dziwne, że na ogół ogląda się i czyta oczami, a kończyny górne mają w tym niewielki udział.Nie przewracać kartek.Istnieje nikła możliwość, że dzieło zostało nasycone trucizną jeszcze przez Ka­tarzynę Medycejską, otruł się nim Karol IX i nie wiadomo, jak długo ta trucizna trzyma swoją moc.Jest to wyłącznie podejrzenie, oparte na plotkach historycznych, i nic więcej, ale na wszelki wypa­dek.Na tym list się urywał.Justyna uniosła głowę i popatrzyła pytająco.Następca antykwariusza wy­dawał się coraz bardziej nieswój.— Widziałem tę książkę — rzekł posępnie.— Przez chwilę.Nawet miałem w ręku.Zainteresowa­ła mnie oczywiście, spojrzałem na początek, dalsze­go ciągu w ogóle nie widziałem, kartki były jakby sklejone, koniec owszem, a temu w środku dałem spokój, ledwo narożnik się rozdzielał.Może i przej­rzałbym to dokładnie, bo szesnastowieczna rzecz w tak doskonałym stanie to rzadkość, ale teść do­słownie wyrwał mi to z ręki.Zdenerwowany, prawie zsiniał.Więc nie wiem, Bóg ustrzegł.Po czym, zaraz nazajutrz, pierwszego dnia, okazało się, że nasz pracownik to sprzedał.Akurat w czasie naszej chwilowej nieobecności.Teść wrócił, zwolnił go na obiad, został sam, możliwe, że się zdenerwował, zastałem go martwego.Ale jestem pewien, przed­tem to oglądał, czytał.No i teraz nie wiem, nie mógłbym przysiąc, supozycje zawarte w tym liście wydają mi się przerażające.Justynie również wydały się przerażające.Zdener­wowanie jej babki mówiło samo za siebie, może istotnie upiorne dzieło stanowiło niegdyś własność królewską i teraz truło każdego, kto zechciał zain­teresować się ornitologią.Nieboszczyk antykwariusz obejrzał je i padł trupem.To chyba o czymś świadczy.?Nagle uświadomiła sobie, co słyszy.Księgi o so­kołach w antykwariacie już nie ma, ktoś ją zdążył kupić, antykwariusz mógł dostać apopleksji ze zde­nerwowania, że trucizna poszła do ludzi, otruł się czy nie, bez znaczenia, wola boska, ale ona ma to odzyskać!— Przypadek — mówił zięć antykwariusza trochę jakby rozpaczliwie.— Okropny przypadek, to się rzadko zdarza, żeby coś zostało tak błyskawicznie sprzedane, tanie to przecież nie było, i akurat niko­go innego w sklepie nie było, tylko nasz sprzedaw­ca.— Kto?! — przerwała Justyna strasznym głosem.— Kto to kupił.?!!!Zięć antykwariusza spojrzał na nią i zdrętwiał.Też mu błysnęło właściwe skojarzenie.Jeśli istotnie w lekturze tkwiła trucizna, sensu w tym nie ma, ale jeśli.która tak gładko wyprawiła na tamten świat jego teścia.a przecież ledwo ją napoczął, nie roz­klejał kart!.To kto tam teraz leży jako następna ofiara.?!!!Uświadomił sobie, że nie ma o tym pojęcia, nie zapytał tego parszywca, sprzedawcy, komu sprzedał zabytek, ucieszył się pewnie kretyn, że sprzedaje ta­ką drogą rzecz.Ale może będzie pamiętał, może to, co daj Bóg, znajomy klient.Bardzo blady, patrzył na młodą megierę wzro­kiem zranionej łani.— Nasz sprzedawca.— wymamrotał.— Kwit, tak, ale nazwiska nie zapisujemy, klient przychodzi, kupuje, płaci i niech go diabli biorą.Najmocniej panią przepraszam!— Nie szkodzi — mruknęła Justyna z wyraźną furią.— Ale może pamięta.Na mieście jest.Ma przyjść później.Jeśli pani raczy.— Zaczekam — przerwała mu Justyna stanowczo.— Nie wyjdę stąd bez tej informacji.Kiedy on ma przyjść? Bo może go poszukać w domu, gdzieś prze­cież mieszka?— Mieszka, tak, ale w domu go nie ma, załatwia sprawy, miał się spotkać z rzeczoznawcą, sam go umawiałem, mieli pojechać do kogoś, nie wiem gdzie.Czas, spędzony wspólnie w oczekiwaniu na sprze­dawcę, obydwoje, Justyna i nowy antykwariusz, każ­de we własnym zakresie, zgodnie zaliczyli do najgor­szych chwil życia.Trochę te chwile potrwały, bo sprzedawca wrócił dopiero po pierwszej.Oszołomiony nieco krwiożerczym pytaniem, zdo­łał sobie jednak przypomnieć klienta.— Ależ tak, znamy go — powiedział przerażony.— Wicehrabia Gaston de Pouzac, mieszka.— Wiem, gdzie mieszka — przerwała Justyna, która z jednej strony doznała natychmiastowej ulgi, a z drugiej o mało szlag jej nie trafił.— To mój kuzyn.Mam nadzieję, że.O Boże, może jeszcze żyje.!Święcie już teraz przekonana, że zainteresowanie upiorną książką o sokołach grozi życiu czytelnika i o to właśnie chodziło jej babce, porzuciła antyk­wariat wraz z jego roztrzęsionym personelem i po­pędziła do kuzyna.Rodzinne konie czekały na nią i chętnie zerwały się do biegu, a stangret znał Paryż.Kuzyn już nie żył.Dziko zdenerwowana Justyna trafiła u niego pros­to w piekło na ziemi.Lekarze, policja, służba i do­datkowo dwóch ciężko spłoszonych przyjaciół, wszystko kłębiło się w straszliwym zamieszaniu.Mimo oszołomienia i szoku, zdołała pomyśleć, że gdyby to był obcy dom, nie dogadałaby się z nikim [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl