[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aatwo miećodwagę temu, co stoi za murem.8.W jesieni 1862 roku, za rządów margrabiego Wielopolskiego, stosunki społeczne itowarzyskie stały się tak naprężone, tak dla nas niemożebne, że moja matka i ja musiałyśmyopuścić Warszawę i udałyśmy się do Włoch, gdzie też, wedle zdania doktorów, miało siępolepszyć zdrowie mojej matki, bardzo już od kilku lat podupadłe.Mój ojciec, niestety, niemógł nam zaraz towarzyszyć, ale miał na wiosnę połączyć się z nami.Wrażenia z Włoch uniosłam dziwne.Dzieła ludzkie, jako to: gmachy, rzezby, obrazy, nadwyraz mnie zachwyciły.Ale do tamtejszych ludzi, do tamtejszej przyrody i klimatu niemogłam przywyknąć.Prawda, że ów klimat, zamiast pomóc mojej matce, zaszkodził jejsrodze, co niezmiernie zasępiło naszą podróż.Opisałam ją całą, ale w tym opisie ledwie kilka ustępów można z zajęciem odczytać, resztapowinna pójść do mauzoleum.Prawda, że wrażenie też było niezupełne, poznałam tylkoWenecję, Mediolan, Genuę i Florencję.Rzymu nie widziałam.Miałyśmy tam jechać dopierona Wielkanoc, razem z ojcem, tymczasem już w początku roku 1863 gromem spadła na naswiadomość o zbrojnym Powstaniu i zamiast żeby ojciec miał do nas przyjechać, myśmy coprędzej do niego powróciły, bo w chwilach niebezpieczeństwa możnaż nie być razem? A przytym, godziłoż się Polkom odpoczywać w Auzonii, podczas gdy w kraju krew się leje?Mimo burz, utrudniających żeglugę powrotną, nim skończył się marzec, byłyśmy wWarszawie.A wracałyśmy już nie do tego Saskiego Pałacu, gdzie nam osiemnaście latspłynęło; w ciągu zimy rząd go zakupił i dla wojskowych przeznaczył.Po niejakiej tułaczceprzenieśliśmy się na drugi koniec Saskiego Ogrodu, do domu Zwejgbauma, jednego z dwóch,27co stoją koło %7łelaznej Bramy.Mieszkanie na pierwszym piętrze, z gankiem i widokiem nazieloność, było bardzo piękne, ale w rozkładzie niewygodne i od strony ogrodu smutne.Ach, nie próżno smutne! W domu tym spotkać nas miały największe nieszczęścia.Anaprzód, w ciągu lata, ciężko zachorowała i wkrótce zeszła z tego świata moja siostra.Do tejżałoby domowej dołączyły się czarne dni i czarne noce owego strasznego roku.Nastałyaresztowania i wywożenia, aż przyszła taka noc listopadowa, kiedy i do nas zadzwoniono.Służący spał już dawno.Myśmy jeszcze siedzieli we troje wkoło lampy i głośno czytali PanaTadeusza.Gdy mój ojciec otworzył, w progu pokazał się oficer sień, schody i dziedziniecbyły pełne żołnierzy.28IVNA WYGNANIUCałej by książki potrzeba, i to niemałej, ażeby wiernie opowiedzieć naszą wygnańcząwędrówkę.Chciałabym kiedyś tę książkę napisać (jeżeli życia na to starczy), dziś króciuchnytylko jej szkic podam, a najprzód nadmienię, że w owym czasie doznałam niesłychanychcierpień, ale i największego w życiu szczęścia.Cierpieniom nikt nie zaprzeczy.Widzieć najdroższą sobie istotę aresztowaną, uwięzioną,porwaną w nieznane strony, to są wrażenia, których ludzka mowa nie wyrazi.Jak tylko dowiedziałyśmy się, że mój ojciec ma być wywieziony, w tejże chwili zajaśniałami myśl jechania z nim razem.Niecierpliwość mnie ogarnia, kiedy ludzie nazywają ten krokp o ś w i ę c e n i e m.To nie było żadne poświęcenie, to było dogodzenie najgwałtowniejszejpotrzebie serca, to było uchwycenie się jedynej pociechy, jaka mi w tym nieszczęściuzostawała.Zresztą, czyż to nie był najprostszy obowiązek?Wprawdzie bolała mnie myśl chwilowego rozłączenia się z matką, ale rozłączenie to miałobyć krótkie; matka chciała także zjechać do nas, wprawdzie nie od razu, bo pierwej musiałaurządzić interesa majątkowe, odnająć mieszkanie, wybrnąć z owych tysiącznych powikłań,które nastają przy zupełnym przewrocie stosunków życiowych wszakże, umówionym tozostało między nami, że jak tylko będzie jej wiadome stałe miejsce naszego pobytu i jak tylkotrochę się w nim urządzimy, zaraz i ona tam wyruszy w towarzystwie jakiego krewnego.Byłyśmy wtedy przekonane, że ojciec zostanie zesłany do jakiegoś większego miasta, nadrodze kolejowej lub gdzieś w jej sąsiedztwie.Było to złudzenie.Ach, jeszcze nie miałyśmypojęcia ani owych dróg, ani owych osiedlin! Ale w każdym razie było to szczęśliwezłudzenie, kiedy nam na długo dodało odwagi.Mnie tymczasem o to chodziło napierwej, ażeby mój ojciec nie odbywał podróży samotnie.A jednak, razem z nim wyjeżdżać z Warszawy było rzeczą niedozwoloną.Osoby wysokostojące podsunęły nam radę, ażebyśmy dogoniły ojca w drodze, a resztę zdały na Opatrzność.Z cudowną szybkością otrzymawszy paszport, puściłyśmy się obie ku Petersburgowi, i oszczęście! w Pskowie doścignęłyśmy całą partię wygnańców.Byli oni umieszczeni whotelu, mogłyśmy więc od razu złączyć się z moim ojcem.Psków jest miastem biednym ismutnym, ale jakże wydał mi się uroczy dzięki owemu złączeniu, owej radości, z jaką nasojciec ujrzał!Wprawdzie ta radość została znów zaciemnioną, bo tam znowu się okazało, że nie wolnorazem z wygnańcami odbywać podróży.Jednak widok mojej boleści tak jakoś wzruszyłwładze, że otrzymałam w y j ą t k o w e pozwolenie towarzyszenia memu ojcu w drodze.Nastała ciężka chwila rozstania się z moją matką; słodziła ją, co prawda, nadzieja szybkiegopołączenia, zawsze to jednak było prawdziwe dla serc naszych rozdarcie.Ach, widzę jąjeszcze łzami zalaną na perronie.A myśmy się puścili w ową tajemną drogę, gdzie nikt nie wiedział, dokąd zmierza.Jechałonas przeszło trzydzieści osób w jednym ogromnym wagonie, a że był trzeciej klasy, twardy inieopalany, więc przy grudniowym czasie, jeśli kto się oparł o ścianę, to mu włosy do niejprzymarzały.W Moskwie trzymano nas przez pięć dni w więzieniu.Piątego dnia dopiero przyszła odministra lista, wskazująca, kto do jakiej guberni ma jechać, bez naznaczenia wszakże samego29miejsca pobytu, co miał dopiero uskutecznić właściwy gubernator.Każdy więc musiał jechaćnajpierw do swego miasta gubernialnego.Dla nas przypadł Kazań.Do Niżnego Nowogrodu wieziono nas jeszcze razem, ale tu już kończyła się droga żelazna itu nastąpiło ogólne żegnanie się z towarzyszami podróży, z którymi te dnie wspólnychcierpień związały nas niejedną nicią, chociaż.nie ze wszystkimi.Odtąd każdy już musiał radzić sobie z osobna.Nie mając pozwolenia na pójście do miasta,musieliśmy na poczcie kupić co się trafiło, rodzaj starej karetki na saniach, najśmieszniejszew świecie pudło dziurawe, poobijane rogóżkami.Ciasno tam było i niewygodnie, ale, prawdęmówiąc, uczuliśmy się szczęśliwi, że jesteśmy już tylko we dwoje i że możemy na koniecrozmawiać poufnie, co w ciągłym dotąd tłumie było niewykonalnym.Po drodze nie spotykaliśmy żadnych ciekawości.Kraj pusty, bezleśny, poprzecinanygłębokimi jarami, śniegi bezbrzeżne, które olśnionym oczom wydawały się czasempurpurowe, wicher szalejący dniem i nocą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]