[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przy całej zamkowej robocie nie zwracałyśmy uwagi na to, jak wyglądamy, jednakowo czy różnie.Obie z upodobaniem ubierałyśmy się na zielono, bo był to kolor wyjątkowo dla nas twarzowy.Przez czysty przypadek miałyśmy akurat na sobie prawie identyczne kiecki, Kryśka zieloną w białe paski, ja zaś białą w zielone paski.Gdyby zrobić z tego jeden kostium, wypadłaby szalenie elegancka całość.Przejęte opowieścią kamerdynera, nie miałyśmy teraz głowy do garderoby i nie zajmował nas ten problem.Wiedziałyśmy, gdzie stoi krzyż i gdzie rośnie wielki kasztan, penetrację terenu przeprowadziłyśmy w dzieciństwie i do tej pory nam w pamięci została.Trafiłyśmy jak po sznurku.Dawna oberża, rzecz jasna, obecnie była małym prywatnym hotelikiem.Młody Favier, na oko mniej więcej czterdziestopięcioletni, siedział przed domem na ogrodowym krześle, przy ogrodowym stoliczku, i pociągał wino z oplecionej flaszki.Promieniowała z niego błogość, drzemał zapewne, bo oczy miał przymknięte.Nie miałyśmy cierpliwości czekać, aż się przecknie sam z siebie, obudziłyśmy go bez żadnych skrupułów.- Dobry wieczór, panie Favier!Średnio młody Favier drgnął, otworzył oczy, spojrzał i natychmiast zacisnął powieki.Potem uchylił je ostrożnie, znów spojrzał i na jego twarzy ukazał się wyraz tak śmiertelnego przerażenia, jakiego chyba nigdy żaden mężczyzna w dziejach świata nie doznał na widok młodej i, bądź co bądź, niebrzydkiej kobiety, nie trzymającej w rękach żadnego morderczego narzędzia.- Święty Piotrze - wymamrotał.- Jakże to.? Nic prawie nie piłem.Pierwszy raz w życiu.Zamrugał oczami, przymknął lewe i popatrzył na nas prawym.Następnie powtórzył operację z drobną odmianą, zasłonił sobie prawe i popatrzył lewym.Stałyśmy tuż obok niego, zaabsorbowane własnym problemem, nie zorientowałyśmy się od razu, o co mu chodzi, dopiero kiedy pochylił się ku przodowi i tknął palcem Krystynę, trafiając ją w żołądek, dotarło do nas.- Ta jest prawdziwa - mruknął pod nosem.- Tamta nie.Machnął ręką, odpędzając moje widmo.Stało się jasne, że widzi podwójnie, upił się zatem po raz pierwszy w życiu.Mogłyśmy wyprowadzić go z błędu, ale nie było to nic pilnego.Przysunęłyśmy sobie jeszcze dwa krzesła i usiadłyśmy obok niego.- No, panie Favier, pan nas zna, prawda? - powiedziała Krystyna.- Jesteśmy z zamku.Favier na razie nie odzywał się do nas.Pilnie przyjrzał się słupkom własnego, walącego się nieco, ogrodzenia, potem obejrzał pień kasztana, z uwagą popatrzył na flaszkę i szklankę, wszystko niewątpliwie było pojedyncze, ośmielił się zatem zwrócić wreszcie wzrok na to coś podwójnego.Jedną babę w dwóch osobach.- Jaśnie pani.- zaczął i urwał.Nie wytrzymał, pochylił się do przodu i pomacał nas obie równocześnie, mnie chwytając za kolano, a Krystynę za rękę.- Jaśnie pani jest jedna czy dwie? Ja jestem trzeźwy czy pijany?- Jest pan trzeźwy, a nas jest dwie - odparłam uprzejmie.- Nigdy w życiu pan nie był pijany i dlatego narwał się na pana ten głupek z Ameryki.- Podobne jesteśmy po prostu - dodała Krystyna pobłażliwie.- Bliźniaczki.Niech pan nie zwraca uwagi i niech pan powie, co ten kretyn opowiadał.Ulga, jakiej nieszczęśnik doznał na tle własnego pijaństwa, była tak wielka, że pozbawiła go wszelkich hamulców.Nie wiadomo, czy powiedziałby nam cokolwiek, gdyby nie to straszliwe zaskoczenie.Teraz, wyzwolony z obaw i radosny, zachichotał złośliwie i lunął z niego potok zwierzeń.Otóż ten cep, Amerykanin, piątej butelki nie wytrzymał, jak mu się gęba rozwarła, tak zamknąć jej nie dał rady.Wszystko wygadał.Jego pradziadek do Ameryki przyjechał z Francji jeszcze dobrze przed pierwszą wojną światową.Jubiler to był i jubilerstwem się zajął, teraz po nim wielką firmę mają, ale odżałować nie mógł jednego.Jego ojcu opowiadał, pradziadek znaczy, że tu, we Francji, bezcenny klejnot stracił, w ręku go miał, ten klejnot, i jakoś mu przepadł, został, bo sam musiał uciekać w wielkim pośpiechu, posądzony o zbrodnię, której wcale nie popełnił.Klejnot zostawił chyba u narzeczonej, bo gdzieżby inaczej, skoro najpierw go miał, a potem nie miał, a potem wpadł on w ręce hrabiów de Noirmont, pewnie całkiem bezprawnie.Można go niby odzyskać i on sam po to tu przyjechał.Gdzieś on leży w zamku, nikt o nim nie wie, możliwe, że ciągle leży w jego, tego pradziadka, sakwojażyku, takim żółtym, skórzanym.Sakwojażyk został u narzeczonej, oni zaś, rodzina, przeprowadzili całe śledztwo i wyszło im, że ta narzeczona w zamku Noirmont mieszkała, poślubiwszy jakiegoś łobuza stąd.Zatem tutaj szukają.Własność to ich była pamiątkowa, a do tego w owym sakwojażyku były pradziadkowe wielkie pieniądze, pugilares czy coś tam, złota papierośnica i w ogóle majątek.Stracili, próbują odzyskać, bo co szkodzi spróbować.?W tym miejscu szok mu minął i potok wysechł gwałtownie.Zamknął gębę, nalał sobie wina i wypił, zaskoczony sobą tak, że nawet nie poczęstował dam.Damy nie były drobiazgowe, opowieść usatysfakcjonowała je dostatecznie i niczego więcej nie chciały.- No i popatrz, gdyby ścierwo powiedziało to wszystko prababci, może ten cholerny diament leżałby już w sejfie - powiedziała gniewnie Krystyna w drodze powrotnej.- Prababcia dysponowała większą wiedzą ogólną niż my, nie wszystko przecież zapisała, zorientowałaby się może, gdzie szukać.- Prababcia była jedna - zwróciłam jej uwagę.- Przysięgnę, że jednej nie powiedziałby ani słowa.Zauważ, jak go zamurowało, ledwie przyszedł do siebie.- Musiał go Heaston nieźle postraszyć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]