[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mam większe zmartwienia niż ulice!- No.? Pawełek westchnął ciężko.- Fakt, że trafiliśmy przypadkiem.Nie co dzień jest święto.Cały czas straszniemyślę, jak na nich trafiać systematycznie.I jak ich łapać, bo już widać, że tonie takie małe piwo.- Czy ta policja sprawdziła chociaż odciski palców?- A skąd! Znaczy, nie wiem.Na Passacie na pewno nie, zostawili go, znalazł sięw ogóle właściciel, wcale tam nie mieszka, tylko był w gościach.Najpierw zacząłurągać, że wandal mu te koła załatwił, a potem o mało nie padł przed nimi nakolana, bo myślał, że to oni spłoszyli złodzieja.Jakiś drugi tam był małymfiatem, znajomy tego właściciela, od razu zabrali pierwsze koło do wulkanizacji.A gliny odjechały, z tym że zamienili koła w mercedesie, dwa dobre dali na tył,a przód wzięli na wózek.Chyba zabrali do komendy i w tej komendzie mogli badaćodciski palców.- Nie - powiedziała surowo Janeczka.- Skoro kotłowali się znim, otwierali i tak dalej, zamazali wszystko.Wcale się nie przejmowali.Niepodoba mi się to.- Mnie też nie - przyznał Pawełek po chwili zastanowienia.- IBartkowi nie.- Któryś z was się tam pokazał?- Owszem, Bartek.Uzgodniliśmy, że lepszy ode mnie, bo jego ojciec ma warsztatblisko i mógł się gapić przypadkiem.Jak ten właściciel zaczął wywlekać zbagażnika lewarek i to pierwsze koło, litość nas wzięła i Bartek poszedł mupowiedzieć, że nie ma co się wygłupiać.Mówił, że tylko widział, jak zmieniali,szedł akurat do ojca i tak sobie patrzył.Właściciel prawie nie wierzył,sprawdził ciśnienie, miał ciśnieniomierz, no i sam zobaczył, że flak.- Mówilicoś?-Kto?- Policja.- A pewnie.Jeszcze ile! Nie tacy głupi, zgadli, że cztery koła w jednym miejscuto już za duży cud.Zwiecili reflektorem i patrzyli, co tam leży na ziemi, jakiegwozdzie, albo co, ale nic nie znalezli, więc zastanawiali się, kto to mógłzrobić.Oglądali opony, wszystkie dziury jednakowe, tajemnicza ręka, mówili.Wydawali się nawet zadowoleni.Bartka przesłuchali, czy to czasem nie on, ale zczystym sumieniem przysięgał, że palcem tego nie dotknął.I samą prawdę mówił.-A ty?- Mnie tam wcale nie było.Ludzkie oko mnie nie widziało, i tej twojej parasolkiteż.Co ty myślisz, że od paru opon zgłupiałem do reszty? Janeczka pozwoliłasobie okazać odrobinę uznania.Zastanawiała się z wielką intensywnością, bo natakie cudowne zrządzenia losu rzeczywiście nie można było liczyć.Trudnooczekiwać także, że złodzieje zechcą zawiadamiać o swoich zamiarach i ułatwiaćcałą akcję.Pawełek martwił się słusznie, coś należało wymyślić.- Nic mi na razie nie przychodzi do głowy - zakomunikowała z lekką niechęcią.-Więc najpierw to narzędzie, a potem, albo przedtem, pan Wolski.Pójdziemy naOlkuską zaraz dzisiaj po obiedzie, bo tak się składa, że akurat nie mam nagłowie Beaty.Pani Krystyna przyjechała z pracy wyjątkowo wcześnie, w momenciekiedy jej dzieci kończyły deser.Za dwie godziny miała jakiś specjalny, służbowypokaz i musiała wrócić do swojej instytucji elegancko ubrana.Pracowała w DomuMody i projektowała stroje.Na te dwie godziny nie wstawiała samochodu dogarażu, zostawiła go na ulicy przed bramą.Dzieci na tę wiadomość nie odezwałysię ani słowem, popatrzyły tylko na nią potępiająco.Janeczka pochyliła się izajrzała pod stół.- Piesku, na dwór! - powiedziała rozkazującym półgłosem.-Pilnuj samochodu! Chaber poderwał się natychmiast.Pawełek zlazł ze stołka,wypuścił psa, wyszedł z nim razem i otworzył mu furtkę.Pozostawił ją uchyloną,chociaż Chaber miał swoją prywatną dziurę w ogrodzeniu, przez którą mógłprzechodzić.Chaber każde polecenie rozumiał bezbłędnie, wyskoczył na ulicę izaczął obiegać w koło volkswagena pani Krystyny.-No i proszę, jaki ty jesteśmądry, pies! - pochwalił go Pawełek.- Za zimno, żebyś tu siedział, albo leżał.Czterdziestu kilometrów przelatać nie zdążysz, więc proszę bardzo.-W tejsytuacji musimy poczekać, aż matka odjedzie - zadecydowała Janeczka.- Przez tenczas możemy odrobić lekcje.Pawełek poczuł w sobie odrobinę protestu.- Zdążymy wieczorem, nie?- Ja nie wiem, co będzie wieczorem.Uważam, że na wszelki wypadek lepiej teraz.Spokój i cisza zapanowały zarówno w domu, jak i na ulicy.Chaber wytrwaleobiegał volkswagena.O tym, że nic się przy nim nie działo i nikt się do niegonie zbliżał, potrafił zawiadomić, nie mógł jednakże opowiedzieć o innymzjawisku.Nie zdołał przekazać swoim państwu informacji, że ulicą przejechałford.Przejechał, gwałtownie zwolnił, zawrócił i przejechał obok ich domujeszcze raz.Psim instynktem czuł, że ten pojazd różnił się od innych, w dodatkuróżnił się negatywnie, nie zrobił jednak w końcu nic złego, znikł i nie pokazałsię więcej.Bez trudu zawiadomił za to o następnej scenie.Jakiś człowiekprzeszedł ulicą na piechotę.Psu nie podobał się już z daleka, ale Chaber niemiał zwyczaju zaczepiać obcych ludzi, nawet gdyby wydawali mu się zbrodniarzami.Informował tylko o nich swoją panią z wielkim naciskiem.Kiedy pani Krystynawyszła wreszcie, wsiadła do samochodu i odjechała na swój pokaz, zwolniony zposterunku Chaber popędził do Janeczki.- Coś tam było - powiedziała trochę niespokojnie Janeczka, gotowa już dozaplanowanego wyjścia.- Czekaj, piesku, jeszcze buty.No dobrze, idziemy!Pawełek dogonił ją przy furtce.- No? Co on mówi?Janeczka uważnie obserwowała psa.- Ktoś tu był - przetłumaczyła.- Jakiś złoczyńca przechodził i zatrzymał sięprzy naszej bramie.Chaber go chyba przegonił, bo zaraz poszedł dalej.Czekaj,zobaczmy dokąd.Pies poprowadził bez wahania.Hipotetyczny złoczyńca dotarł doskrzyżowania, przeszedł na drugą stronę ulicy, wrócił pod ich dom, poszedł dalejdo następnego skrzyżowania i tam znikł.To znaczy, wsiadł do jakiegoś pojazdu.-Ej że! - powiedział podejrzliwie Pawełek.- To jednak faktycznie pętał się kołonaszej bramy! I wygląda na to, że specjalnie do niej przyjechał! -Zgadza się -przyświadczyła Janeczka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]