[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co się stało? Blore zapytał:— Czy zechce nas pani wpuścić do środka?Vera otworzyła drzwi.Obydwaj mężczyźni głęboko oddychali.Buty i nogawki spodni mieli przemoczone.Vera powtórzyła:— No i co się stało?— Armstrong znikł… — odrzekł Lombard.VII— Co takiego?— Ulotnił się elegancko z wyspy — stwierdził Lombard.— Ulotnił się… — dodał Blore.— To właściwe określenie.Znikł jak za zaklęciem.Vera rzekła niecierpliwie:— To nonsens.Po prostu się gdzieś schował.— Nie, nie schował się — odrzekł Blore.— Może mi pani wierzyć, na tej wyspie nie ma kryjówek.Jest goła jak dłoń! Księżyc świeci.Jest prawie tak jasno jak w dzień.A mimo to nie mogliśmy go znaleźć.— Skrył się gdzieś w domu — odparła Vera.— Pomyśleliśmy o tym — mówił Blore.— Przeszukaliśmy dom także.Musiała nas pani słyszeć.Nie ma go tu, mogę panią zapewnić.Ulotnił się, znikł, wsiąkł…— Nie mogę w to uwierzyć — powiedziała Vera z powątpiewaniem.— A jednak, moja droga, to prawda — dodał Lombard.Zastanawiał się chwilę.— I wie pani, szyba w pokoju jadalnym została rozbita, a poza tym… na stole znajdują się już tylko trzy figurki.Rozdział piętnastyITrzy osoby siedziały w kuchni przy śniadaniu.Na dworze świeciło słońce, byt ładny dzień, burza minęła.Ze zmianą pogody nastąpiła również zmiana samopoczucia uwięzionych na wyspie.Czuli się jak obudzeni z koszmarnego snu.Niebezpieczeństwo istniało jeszcze, ale to już było niebezpieczeństwo przy świetle dziennym.Obezwładniająca atmosfera strachu, która przytłaczała ich, gdy burza szalała na dworze, teraz minęła.— Spróbujemy za pomocą lustra nadawać sygnały świetlne z najwyższego punktu wyspy — powiedział Lombard.— Chyba ktoś z brzegu domyśli się, iż są to sygnały SOS.Wieczorem możemy zapalić ognisko.Mamy jednak mało drzewa, a poza tym mogliby tam przypuszczać, że odbywa się u nas jakiś festyn z tańcami i lampionami.— Na pewno — rzekła Vera — ktoś potrafi odczytać alfabet Morse’a.A wtedy przybędą, by nas stąd zabrać.Na długo przed wieczorem.Lombard spojrzał na morze.— Wypogodziło się, ale fala jest jeszcze wysoka.Nie będą tu mogli dziś przypłynąć.— Jeszcze jedna noc na wyspie! —zawołała Vera.Lombard wzruszył ramionami.— Nic na to nie poradzimy.Jeżeli potrafimy przetrwać jeszcze dwadzieścia cztery godziny, wszystko będzie w porządku.Blore przełknął ślinę.— Lepiej wyjaśnijmy obecną sytuację.Co się stało z Armstrongiem?— Ostatecznie mamy małą wskazówkę — odparł Lombard.— Tylko trzech Murzynków pozostało na stole.Może i Armstrong przeniósł się do wieczności?Vera zapytała:— Wobec tego czemu nie znaleźliście jego zwłok?— Rzeczywiście, to prawda rzekł Blore.Lombard pokiwał głową.— Diabelnie tajemnicza sprawa; na razie brak wytłumaczenia.— Ktoś mógł go wrzucić do wody podsunął Blore niepewnie.— Kto? — zapytał ostro Lombard.— Pan? Może ja? Pan go widział, gdy wychodził przez drzwi frontowe.Następnie przyszedł pan po mnie do mojego pokoju.Potem wyszliśmy na dwór i szukaliśmy razem.Kiedy, do diabła, zdążyłbym zabić go i wrzucić zwłoki do morza?— Nie wiem — odrzekł Blore.— Wiem tylko o jednym.— O czym?— O rewolwerze.To był pana rewolwer.Teraz jest znowu w pana posiadaniu.Trudno udowodnić, że nie miał go pan przez cały czas.— Ależ Blore! Byliśmy chyba wszyscy dokładnie rewidowani!— Tak, ale mógł go pan przedtem gdzieś schować, a później wziąć z powrotem.— Mój drogi głupcze, przysięgam panu.że ktoś mi go włożył do szuflady.To była największa niespodzianka, jaką kiedykolwiek przeżyłem.— Pan wymaga… byśmy wierzyli w takie bzdury? Po jakiego diabła miał Armstrong lub ktokolwiek inny kłaść go z powrotem?Lombard wzruszył ramionami.— A bo ja wiem? To po prostu nie ma sensu.Ostatnia rzecz, jakiej można by się spodziewać.Nie widzę w tym sensu.— Tak przyznał Blore — sensu w tym nie ma.Mógł pan wymyślić jakąś bardziej prawdopodobną historyjkę.— Albo raczej udowodnić, że mówię prawdę?— Nie patrzę na to w ten sposób.— Ale powinien pan.Niech pan posłucha — rzekł Blorc.— Gdyby był pan prawym człowiekiem, jak pan utrzymuje…— A kiedyż to twierdziłem, że jestem prawym człowiekiem? Nie, tego sobie nie przypominam.Blore ciągnął z flegmą:— Jeśli mówi pan prawdę, zostaje panu tylko jedno do zrobienia.Jak długo rewolwer znajduje się w pańskim posiadaniu, ja i panna Claythorne jesteśmy na pańskiej łasce.Słuszne jedynie jest umieścić rewolwer tam, gdzie są zamknięte lekarstwa, z tym, że i pan, i ja będziemy nadal trzymać klucze u siebie.Philip Lombard zapalił papierosa.Gdy wypuścił kłąb dymu.odezwał się.— Niech pan nie będzie osłem.— Nie chce się pan zgodzić?— Nie chcę.Ten rewolwer jest moją własnością.Potrzebuję go dla własnej obrony… i dlatego zatrzymam go u siebie…W takim razie możemy dojść tylko do jednej konkluzji.— Że ja jestem U.N.Owenem? Niech pan sobie myśli, co się panu żywnie podoba.Ale jeżeli tak jest, niech mi pan powie, dlaczego wczoraj pana nie kropnąłem? Miałem przecież niezliczoną ilość okazji.Blore potrząsnął głową.— Nie wiem, to prawda.Widocznie miał pan jakiś inny powód.Vera nie brała udziału w dyskusji.Ocknęła się nagle z zamyślenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl