[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie powinnaś, Nadine, godzić się na takie życie.Wobec mnie byłaś uczciwa.Nie udawałaś, że mogę liczyć na coś więcej niż sympatię i przywiązanie.Pragnąłem tylko opiekować się tobą, traktować cię tak, jak na to zasługujesz.Powiem otwarcie, że tamto popołudnie zaliczani do najszczęśliwszych w moim życiu.— Tak mi przykro, Jefferson! — zawołała.— Przepraszam!… Bardzo przepraszam!— Nie ma za co, Nadine.Przez cały czas miałem wrażenie, że to wszystko jest tylko ułudą, że następnego rana musisz zmienić zamiar.Obecnie sprawa przedstawia się inaczej.Ty i Lennox możecie mieć własne życie.— Tak.Nie mogę go porzucić.Wybacz mi, proszę.— Nie mam nic do wybaczenia — powiedział z przekonaniem.— Będziemy znowu przyjaciółmi, a o tamtym popołudniu zapomnimy i koniec!Nadine dotknęła delikatnie jego ramienia.— Jefferson… Dziękuję ci, mój drogi — szepnęła.— Teraz pójdę poszukać Lennoxa.Odwróciła się szybko, a gdy odeszła, Cope powędrował dalej samotnie.Nadine łatwo znalazła męża.Siedział na szczycie ruin rzymskiego teatru i zauważył ją dopiero wtedy, gdy zdyszana zajęła miejsce obok niego.— Lennox.Drgnął i odwrócił się w jej stronę.— Dotąd nie mieliśmy czasu porozmawiać — zaczęła.— Ale i tak wiesz, że od ciebie nie odejdę? Wiesz, prawda?— Na serio miałaś taki zamiar?— Tak.Byłam zdania, że to jedyna możliwa droga ucieczki.Miałam nadzieję, że pójdziesz za mną… Biedny Jefferson! Jak podle go potraktowałam!Lennox niespodziewanie wybuchnął śmiechem.— Nic podobnego, Nadine! Ludzie tak pozbawieni egoizmu jak Cope lubią, by ich szlachetność wystawiać na próbę.I miałaś rację.Kiedy powiedziałaś mi, że z nim odejdziesz, doznałem wstrząsu, ożyłem.Słowo daję, zrozumiałem, że ostatnio chyba dostałem fioła.Czemu, u diabła, nie machnąłem ręką na matkę, nie odszedłem z tobą, skoro sobie tego życzyłaś?— Nie mogłeś, kochany — szepnęła.— Tak!… Matka miała charakterek… — podjął tonem zastanowienia.— Myślę, że wszyscy byliśmy w pewnym sensie hipnotyzowani.— Niewątpliwie — przyznała.Lennox siedział przez chwilę zamyślony.Później odezwał się:— Kiedy tamtego popołudnia powiedziałaś mi, że odejdziesz, dostałem pałką w łeb! Do obozu szedłem półprzytomny i nagle zrozumiałem jasno, jaki był ze mnie dureń! Uświadomiłem sobie, że tylko jedno mogę zrobić, by nie utracić ciebie — ciągnął posępnie.— Postanowiłem…— Dosyć! — przerwała mu nagle.Spojrzał na nią ze zdziwieniem.— Postanowiłem rozmówić się z matką — ciągnął zupełnie innym, beznamiętnym już tonem, starannie dobierając słów.— Powiedziałem, że muszę zrobić wybór pomiędzy nią a tobą i, oczywiście, wybrałem ciebie.Umilkł na moment, by podjąć z dziwną nutą uznania dla samego siebie:— Tak! To właśnie jej powiedziałem.Rozdział XXIW drodze powrotnej do hotelu Herkules Poirot spotkał dwie osoby.Pierwszą z nich był Jefferson Cope.— Pan Poirot? — zapytał.— Nazywam się Jefferson Cope.Uścisnęli sobie ręce i ruszyli dalej ramię w ramię.— Usłyszałem — wyjaśnił po drodze Amerykanin — że prowadzi pan formalne śledztwo w sprawie zgonu mojej starej znajomej, pani Boynton.Tragiczna historia, nieprawdaż? Osoba w tym wieku stanowczo nie powinna ryzykować tak uciążliwej podróży.Ale uparta była, proszę pana.Rodzina nie miała na nią najmniejszego wpływu.Istny tyran domowy! Jak powiedziała, tak musiało być.Nastąpiła krótka pauza.— Chciałbym poinformować pana — podjął Amerykanin— że jestem starym przyjacielem rodziny Boyntonów.Ma się rozumieć, wszyscy przeżyli ciężki wstrząs, a w ogóle to ludzie nerwowi, bardzo wrażliwi, niezaradni.Jeżeli, rozumie pan, trzeba czymś się zająć, załatwić formalności związane z pogrzebem lub przewozem zwłok do Jerozolimy, chętnie zrobię, co w mojej mocy, żeby im trochę ulżyć.Proszę mi tylko powiedzieć, a będę do usług.— Rodzina Boyntonów z pewnością będzie panu wdzięczna za tę propozycję — powiedział detektyw i dodał zaraz:— O ile mi wiadomo, jest pan szczególnie bliskim przyjacielem młodej pani Boynton?Cope zarumienił się lekko.— Tego tematu nie warto już poruszać.Słyszałem, że dziś rano rozmawiał pan z panią Nadine Boynton.Zapewne powiedziała panu, jak wyglądała sytuacja pomiędzy nią i mną.Ale to skończone, proszę pana.Skończone! Pani Nadine to osoba nieprzeciętnej wartości.Czuje, że przede wszystkim ma obowiązki wobec męża pogrążonego obecnie w ciężkiej żałobie.Poirot skwitował tę wypowiedź lekkim pochyleniem głowy.— Pułkownik Carbury — podjął — pragnie mieć jasny obraz sytuacji, w jakiej umarła pani Boynton.Zechce pan opowiedzieć mi o tamtym popołudniu?— Naturalnie, proszę pana! Po drugim śniadaniu i krótkim odpoczynku wybraliśmy się na spacer.Chcieliśmy iść sami, bez tego nieznośnego dragomana! Właśnie wtedy odbyłem rozmowę z Nadine, która później odeszła, bo chciała znaleźć męża i wobec niego jasno postawić sprawę.Ja także samotnie wracałem do obozu i w połowie drogi spotkałem dwie Angielki, które były z nami na porannej wycieczce.Jedna z nich to podobno wielka dama, angielska hrabina, czy coś takiego.Mały Belg potwierdził, że tak jest rzeczywiście.— Kobieta na poziomie.Inteligentna, proszę pana, i taka wykształcona! Druga wygląda raczej na kogoś skromniejszego, no i była okropnie zmęczona.Nasza poranna wycieczka to ciężka próba dla osoby w starszym wieku, zwłaszcza jeżeli cierpi na lęk przestrzeni.A więc spotkałem te dwie panie i powiedziałem im to i owo o Nabatejczykach i ich cywilizacji.Wróciliśmy nawet kawałek, żeby obejrzeć jedne ruiny.Później we troje poszliśmy do obozu.Byliśmy tam około szóstej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]