[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dotarli do wojskowego obozu, rozmieszczonego dokoła zrujnowanej, na wpół spalonej warowni.Za pierścieniem straży, koniowiązów i dymiących biwakowych ogni ujrzeli ozdobione proporcami namioty rycerstwa, otaczające obszerny i ruchliwy majdan za porozwalaną i osmaloną palisadą.Majdan okazał się kresem ich wymuszonej wędrówki.Ujrzawszy koryto do pojenia koni, Geralt i Jaskier napięli powrozy.Jeźdźcy nie byli początkowo skłonni puścić ich do wodopoju, ale syn Anzelma Aubry'ego przypomniał sobie widać o rzekomej znajomości Jaskra ze swym rodzicielem i zechciał być łaskawy.Wepchnęli się między konie, napili, obmyli twarze skrępowanymi rękoma.Szarpnięcie postronków wkrótce przywiodło ich rzeczywistości.- Kogoście mi znowu przywiedli? - spytał wysoki i szczupły rycerz w szmelcowanej, bogato złoconej zbroicy uderzając rytmicznie buzdyganem o ornamentowaną taszkę.- Nie mówcie mi aby, że to kolejni szpiedzy.- Szpiedzy albo dezerterzy - potwierdził syn Anzelma Aubry'ego.- Pojmaliśmy ich w obozie nad Chotlą, gdyśmy znieśli nilfgaardzki podjazd.To niezawodnie podejrzany element!Rycerz w pozłacanej zbroi parsknął, potem zaś uważnie przyjrzał się Jaskrowi, a młoda, lecz surowa twarz rozjaśniła mu się nagle.- Bzdura.Rozwiązać ich.- Nilfgaardzcy są to szpiegarze! - zaperzył się Słup Czarny z rodu Papebrocków.- Zwłaszcza ten, o, gałgan, wyszczekany jak wiejska sobaka.Poetą się być powiadał, łotrzyk!- Tedy nie zełgał - uśmiechnął się rycerz w pozłacanym pancerzu.- To bard Jaskier.Znam go.Zdjąć z niego pęta.Z tego drugiego też.- Pewni jesteście, panie hrabio?- To był rozkaz, rycerzu Papebrock.- Nie wiedziałeś, na co mogę ci się przydać, tak? - mruknął Jaskier do Geralta, rozcierając zdrętwiałe od więzów nadgarstki.- To teraz już wiesz.Moja sława mnie wyprzedza, wszędzie mnie znają i poważają.Geralt nie skomentował, zajęty masowaniem własnych nadgarstków, obolałego łokcia i kolana.- Baczcie wybaczyć gorliwość tych młodzików - powiedział rycerz tytułowany hrabią.- Wszędzie upatrują nilfgaardzkich szpiegów.Każdy wysłany podjazd przyprowadza kilku takich, którzy wydali się podejrzani.To znaczy takich, którzy czymkolwiek wyróżniali się wśród uchodzącego motłochu.A wy, mości Jaskier, wyróżniacie się wszakże.Skąd wzięliście się nad Chotlą, wśród zbiegów?- Byłem w drodze z Dillingen do Mariboru - zełgał gładko poeta - gdy wpadliśmy w to piekło, ja i mój.kolega po piórze.Pewnie go znacie.Zwie się.Giraldus.- Ależ znam, znam, czytałem - pochwalił się rycerz.- Honor dla mnie, panie Giraldus.Jestem Daniel Etcheverry, hrabia Ganamone.Na honor, mistrzu Jaskier, wiele zmieniło się od czasów, gdy śpiewaliście na dworze króla Foltesta.- Niewątpliwie wiele.- Kto by pomyślał - spochmumiał hrabia - że do tego dojdzie.Verden zhołdowane Emhyrowi, Brugge praktycznie już podbite, Sodden w ogniu.A my cofamy się, bez przerwy cofamy.Przepraszam, chciałem rzec: dokonujemy taktycznego manewru.Nilfgaard dookoła pali i grabi, już prawie do Iny podchodzi, już mało brakuje, by zamknął oblężeniem twierdze Mayeny i Bazwanu, a armia temerska wciąż dokonuje tego manewru.- Gdy nad Chotlą zobaczyłem lilie na waszych tarczach - rzekł Jaskier - myślałem, że to już ofensywa.- Kontruderzenie - poprawił - Daniel Etcheverry i rozpoznanie walką.Przekroczyliśmy Inę, starliśmy kilka nilfgaardzkich podjazdów i kilka komand Scoia'tael szerzących pożary.Widzicie, co zostało z prezydium w Temerii, które udało się nam odbić.A forty w Carcano i Wdort spalone do gruntu.Całe południe we krwi, ognie i dymie.Ach, nudzę waszmościow.Dobrze wiecie, co się dzieje w Brugge i Sodden, ze zbiegami stamtąd przyszło przecież wam się tułać.A moje chwaty za szpiegów was wzięły! Jeszcze raz wybaczenia proszę.I zapraszam na obiad.Niektórzy z panów szlachty i oficerów radzi poznać was, panowie poeci.- Zaszczyt to dla nas prawdziwy, panie hrabio - ukłonił się sztywno Geralt.- Ale czas nagli.Musimy ruszać w drogę.- Ależ proszę się nie krępować - uśmiechnął się Daniel Etcheverry - Zwykły, skromny żołnierski posiłek.Sarnina, jarząbki, steriety, trufle.- Odmówić - Jaskier przełknął ślinę i zmierzył wiedźmina wymownym spojrzeniem - wielkim byłoby nietaktem.Chodźmy nie mieszkając, panie hrabio.Czy to namiot, ten bogaty, w błękitno-złotych barwach?- Nie.To namiot głównodowodzącego.Lazur i złoto to barwy jego ojczyzny.- Jak to? - zdziwił się Jaskier.- Pewien byłem, że te armia Temerii.Że wy tu dowodzicie.- To jest wydzielony oddział armii Temerii.Ja jestem oficerem łącznikowym króla Foltesta, służy tu też sporo temerskiej szlachty z pocztami, które dla porządku lilie noszą na tarczach.Ale trzon tego korpusu stanowią poddani innego królestwa.Widzicie sztandar przed nazaioteia?- Lwy - Geralt zatrzymał się.- Złote lwy na błękitnym polu.To.To godło.- Cintry - potwierdził hrabia.- To są emigranci z królestwa Cintry, obecnie okupowanego przez Nilfgaard.Dowodzi nimi marszałek Vissegerd.Geralt odwrócił się z zamiarem oświadczenia hrabiemu, że pilne sprawy zmuszają go jednak do rezygnacji z sarniny, sterletów i trufli.Nie zdążył.Zobaczył zbliżającą się ku nim grupę, na czele której szedł postawny, brzuchaty i siwy rycerz w błękitnym płaszczu i ze złotym łańcuchem na zbroi.- Oto, panowie poeci, właśnie marszałek Vissegerd we własnej osobie - powiedział Daniel Etcheverry.- Pozwólcie, wasza wielmożność, że wam przedstawię.- Nie trzeba - przerwał chrapliwie marszałek Vissegerd, wiercąc Geralta wzrokiem.- Byliśmy już sobie przedstawieni.W Cintrze, na dworze królowej Calanthe.W dniu zaręczyn królewny Pavetty.Było to piętnaście lat temu, ale ja pamięć mam dobrą.A ty, łajdaku wiedźminie? Pamiętasz mnie?- Pamiętam - kiwnął głową Geralt, posłusznie podając żołnierzom ręce do związania.* * *Daniel Etcheverry, hrabia Garramone, próbował ująć się za nimi już wówczas, gdy knechci usadzili skrępowanych Geralta i Jaskra na stojących w namiocie zydlach, teraz, gdy na rozkaz marszałka Vissegerda knechci wyszli, hrabia wznowił wysiłki.- To jest poeta i trubadur Jaskier, panie marszałku - powtórzył.- Ja go znam.Cały świat go zna.Nie uważam za stosowne, by tak go traktować.Ręczę słowem rycerskim, że nie jest nilfgaardzkim szpiegiem.- Nie ręczcie pochopnie - warknął Vissegerd, nie spuszczając oka z jeńców.- Może to i poeta, ale jeśli pojmano go w kompanii tego oto szubrawca wiedźmina, to ja bym za niego nie ręczył.Wy, zda się, ciągle nie imaginujecie, co to za ptaszek wpadł nam w sidła.- Wiedźmin?- A jakże.Geralt, którego Wilkiem wołają.Ten sam hultaj, który rościł sobie prawa do Cirilli, córki Pavetty, wnuczki Calanthe, tej samej Ciri, o której teraz tyle się gada.Za młodzi jesteście, hrabio, by pamiętać czasy, kiedy ta afera głośna była na wielu dworach, ale ja, tak się składa, byłem naocznym świadkiem.- A cóż jego może łączyć z księżniczką Cirillą?- Tenże pies - Vissegerd wskazał Geralta palcem - przyczynił się do wydania Pavetty, córki królowej Calanthe, za Duny'ego, nikomu nie znanego przybłędę z południa.Z tego to sobaczego związku urodziła się później Cirilla, przedmiot ich niecnego spisku.Bo trzeba wam wiedzieć, że ów bastard Duny zawczasu przyrzekł dziewczynkę wiedźminowi w zapłacie za umożliwienie mariażu.Prawo Niespodzianki, rozumiecie?- Nie całkiem.Ale mówcie dalej, imć panie marszałku.- Wiedźmin - Vissegerd ponownie wycelował w Geralta palec - chciał po śmierci Pavetty zabrać dziewczynkę, ale Calanthe nie zezwoliła, przepędziła go sromotnie.Ale on doczekał sposobnej chwili
[ Pobierz całość w formacie PDF ]