[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zabiło mu szybciej serce.- Tam na drodze.Widzi pan tę ciężarówkę?Pettikin nie zwracał uwagi na drogę.Nie spuszczał oczu z pistoletu, oceniając starannie odległość.- Gdzie? Nic nie widzę.- Ponownie przechylił maszynę, chcąc jak najszybciej wejść na nowy kurs.- Jaka ciężarówka? O co panu chodzi?Złapał pistolet lewą ręką za lufę i cisnął go niezgrabnie przez otwarte przeszklone drzwiczki do tylnej kabiny.Jednocześnie prawą ręką przesunął drążek sterujący w lewo, potem szybko w prawo i znowu w lewo, i w prawo, kołysząc wściekle maszyną.Kompletnie zaskoczony Rakoczy walnął głową w bok kabiny.Pettikin zacisnął lewą dłoń w pięść i próbował zadać mu facho­wy cios w szczękę i pozbawić przytomności.Znający karate i obdarzony szybkim refleksem przeciwnik zasłonił się jednak przedramieniem.Lekko zamroczony złapał Pettikina za nad­garstek i odzyskując z każdą sekundą siły, zaczął walczyć.Helikopter przechylał się niebezpiecznie na bok, Rakoczy wciąż tkwił na dole.Skrępowani pasami mocowali się, klnąc i głośno sapiąc.Rosjanin, który miał wolne obie ręce, zyskiwał powoli przewagę.Pettikin wsunął drążek sterujący między kolana i ponownie uderzył Rakoczego w twarz.Cios nie był zbyt precyzyjny, lecz siła, z jaką go zadał, pozbawiła go równowagi.Drążek wyślizg­nął się spomiędzy kolan i przesunął w lewo, stopy zsunęły się z pedałów.Maszyna natychmiast zaczęła się kręcić wokół własnej osi - żaden śmigłowiec nie jest w stanie latać sam nawet przez sekundę.Siła odśrodkowa odrzuciła Pettikina jeszcze bardziej w bok i w całym zamieszaniu dźwignia skoku przesunęła się w dół.Pozbawiony sterowności helikopter zaczął spadać.Przerażony Pettikin przestał walczyć i próbował na oślep odzyskać panowanie nad maszyną.Silniki wyły, wszystkie zegary oszalały.Opadli dziewięćset stóp w dół, nim udało mu się ustabilizować kurs i pułap.Serce biło mu jak młotem, pokryta śniegiem ziemia znajdowała się zaledwie pięćdziesiąt stóp niżej.Trzęsły mu się ręce i z trudem łapał oddech.A potem poczuł, jak coś twardego wbija mu się w kark, i usłyszał przekleństwa Rakoczego.Zdał sobie sprawę, że facet nie klnie po irańsku, lecz nie rozpoznawał języka.Zerkając w bok, zobaczył wy­krzywioną gniewem twarz i szary metal samopowtarzalnego pistoletu, o którym wcale nie pomyślał.Rozwścieczony próbo­wał odsunąć lufę, ale Rakoczy wcisnął ją jeszcze mocniej.- Przestań albo odstrzelę ci łeb, ty matierjebcu!Pettikin natychmiast przechylił maszynę na bok, lecz lufa wbijała mu się coraz silniej w kark, kalecząc go.Usłyszał kliknięcie odbezpieczanej broni.- Daję ci ostatnią szansę!Ziemia była bardzo blisko.Pettikin poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła.Uświadomił sobie, że nie zdoła go pokonać.- W porządku.w porządku - wysapał, poddając się.Wyprostował śmigłowiec i zaczął nabierać wysokości, ale nacisk na jego kark się zwiększał, a wraz z nim i ból.- Niech pan przestanie mnie kaleczyć, bo puszczę stery.Jak mogę lecieć, jeśli.Rakoczy dalej wrzeszczał, obrzucając go przekleństwami i wbijając lufę w kark.Głowa Pettikina oparła się o framugę drzwi.- Na litość boską! - wrzasnął zdesperowany, próbując nałożyć z powrotem hełmofon, który zsunął mu się z głowy podczas walki.- Jak, do diabła, mam lecieć z wbitą w kark lufą? - Nacisk zelżał lekko.- Jak się pan, do cholery, nazywa?- Smith! - Rakoczy był tak samo wściekły jak on.Jeszcze sekunda, pomyślał, i pacnęlibyśmy o ziemię niczym świeży krowi placek.- Myślisz, że masz do czynienia z pierdolonym amatorem? - zapytał i nie panując nad własną furią trzasnął Pettikina na odlew w twarz.Siła uderzenia odrzuciła Pettikina do tyłu.Helikopter zako-łysał się, ale udało mu się odzyskać nad nim panowanie.- Jeśli zrobi pan to jeszcze raz, odwrócę maszynę na ple­cy - oznajmił zdecydowanym tonem.Czuł rozlewające się po twarzy ciepło.- Ma pan rację - przyznał natychmiast Rakoczy.- Prze­praszam za.za tę głupotę, kapitanie.- Oparł się wygodniej o swoje drzwi, ale wciąż celował w Pettikina z odbezpieczonego pistoletu.- Ma pan rację, nie było takiej potrzeby.Prze­praszam.Pettikin zamrugał oczyma.- Przeprasza pan?- Tak.Proszę wybaczyć.To nie było konieczne.Nie jestem barbarzyńcą.- Rakoczy uspokajał się.- Jeśli da pan słowo, że nie będzie pan próbował mnie zaatakować, odłożę broń.Przysięgam, że nic panu nie grozi.Pettikin przez chwilę się namyślał.- Dobrze - powiedział.- Pod warunkiem że dowiem się, jak się pan nazywa i kim pan jest [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl