[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy pan mieszkał w tym hotelu?Znowu zaprzeczył głową.Wszystkie banki świata mogą sobie zaczynać urzędowanie, co z tego, kiedy cały jego majątek nie przekraczał teraz sumy kilkumiesięcznych poborów.W Maladze pokątni sprzedawcy przemycanych perfum i papierosów, którzy pewno doprowadziliby go w końcu do zdobycia fałszywego paszportu, już utracili klienta.Czterysta funtów donikąd go nie zaprowadzi, dla niego wszystkie granice zamknęły się w chwili, gdy runęła Avenida.Zostawił za sobą podjazd, szedł dalej, z głową tak skołowaną, że niezdatną do jakiegokolwiek logicznego rozumowania.Nie wiedział, dokąd idzie, ale pozostanie w pobliżu hotelu wydawało mu się niemal siedzeniem nad własnym grobem i przerastało jego siły.Schodząc z trudem w dół ku miastu widział coraz większe zniszczenie.Przy zrujnowanych kamienicach snuły się zrozpaczone grupy osób tak samo oszołomionych, tak samo bezradnych jak tamci przy Avenidzie.Wszyscy oni trzymali się blisko swoich domostw, miasto stanowiło jakby wielkie pole bitwy, a oni trwali na powierzonych sobie posterunkach.Pojedynczo snuli się tylko ludzie wyglądający na niespełna zmysłów, którzy szli jak lunatycy, mamrocząc coś do siebie, czasem zbaczali, by kopnąć kamień czy puszkę, czasem stawali nagle i poczynali płakać albo bredzić.Pascoe tak samo otępiały jak oni zbliżał się do alei.Stalowe szkielety nowoczesnych budynków trwały przechylone urągając prawom ciążenia albo rozsadzone tkwiły w obwałowaniach niezliczonych ton gruzu z własnych zwalonych ścian.Znowu, wbrew woli, znalazł się dość blisko, by słyszeć zduszone krzyki, znów wokół wrzała gorączkowa praca.Ale on był dalej niewrażliwy na cudze głosy i zapamiętanie się w rozpaczy, zupełnie jakby jakieś powtarzające się walenie młota stępiło w nim do reszty wszelkie odruchy.Był skończony.Skończony.- UN cigarillo, por favor - zawołał do niego jakiś człowiek leżący na jednym z licznych materaców poukładanych na mocno wyszczerbionym głównym chodniku.Był stary i leżał tam oblepiony ziemią, w zakrwawionych spodniach.- Por favor.- Słabo poruszył ręką.Muchy już znalazły krew.Pascoe posłuchał go odruchowo.Wetknął papierosa pomiędzy zaklejone pyłem wargi i zapalił; potem rzucił całą paczkę i zapałki na materac koło głowy rannego.“Gracias - gonił za nim słaby głos.- Gracias.” Rząd zabitych leżał równiutko koło wybrzuszonych szyn tramwajowych, pospiesznie przykryte zwłoki były anonimowe.Wszędzie zwisały i dyndały jakieś druty.Pascoe zgubił ciemne okulary i teraz raził go blask drgający nad jezdnią; w niektórych miejscach asfalt porozrywany na tysiące kawałków wyglądał jak mozaika wyschniętego koryta rzeki.Na prawo i na lewo pracowano bezładnie; pośród chaosu policjanci i strażacy przyłączyli się do zaimprowizowanych drużyn ochotniczych; żołnierze, niektórzy rozebrani do pasa, wspinali się po zwałach gruzu.Samotny ksiądz przykucnięty na niebezpiecznym usypisku kamieni, niby konspirator mówił coś w głąb ciemnej dziury.Na drugim końcu alei kratownica windy nad hotelem La Espanola sterczała w niebo, a kabina wciąż jeszcze wisiała trochę wyżej niż w połowie drogi na górę.Pascoe szedł dalej, w zapamiętaniu jakby oderwany od rzeczywistości.Raz jeden zatrzymał się i oparł o porzucone auto.W powietrzu tyle było brudu i pyłu, że aż zgrzytało w zębach; cienie kurczyły się, rozjarzone słońce wznosiło się coraz wyżej.Zegarek mu stanął, nie mógł się zorientować, która może być godzina.Z uczuciem podobnym do nienawiści pochłaniał oczami scenę za sceną.Los przechytrzył go i to jak! Wstyd mu było własnej rozpaczy, ale po głowie tłukły mu się tylko słowa: “Co ja teraz zrobię? Gdzie się podzieję?” Właściwie też był jak pogrzebany, tylko że nikt o tym nie wiedział.Nikt o tym nie mógł wiedzieć.- Hej, ty tam!Pascoe nie poruszył się.- Ty tam!.Hej, amigo!Teraz obrócił głowę.Spoza linii tramwajowej ktoś w mundurze przyzywał go ruchem ręki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl