[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie martw się, poradzę sobie.Zawsze sobie radziłam.A poza tym jestemprzyzwyczajona, mamusiu.Przecież sama sobie wybrałam ten zawód, choć to był zawód dlaciebie, mamusiu.Zawiodłam cię. Marcie łamie się głos, chwilę walczy ze wzruszeniem iczeka na tę wściekłość, która doda jej sił.Podchodzi do łóżka i już ma siłę, żeby prosto w teniebieskie, zmęczone oczy nareszcie powiedzieć prawdę. Nie ćwicz tego ze mną! W tej chwilinie! Zawsze to robiłaś! Teraz jesteś taka biedna, że nie można ci mówić takich rzeczy, prawda?Ale Iwona jej nie widzi.I Marta z rozpaczą powtarza raz jeszcze: To kiedy ci to mogę powiedzieć, kiedy, no!Iwona nie otwiera oczu, więc Marta nachylona nad nią szarpie ją za ramię. Odpowiedz mi!I wtedy spostrzega, że Iwona nie może złapać oddechu, widzi, że rurka z tlenem leżyobok.Nerwowo zakłada gumkę pod nos Iwony, odkręca kurek mocniej, bierze ją za rękę i czujezamierający puls.Strzykawka we wprawnych dłoniach Marty zamienia się w życie, Marta pewnym ruchemwbija igłę i pakuje w leżącą życiodajny płyn.  Spokojnie, Iwonka  jej głos jest teraz pewny, łagodny  spokojnie, chwileczkę, jużdobrze, malutka, już dobrze, poczekaj, psiakrew jasna, oddychaj, oddychaj, tak.Odkłada strzykawkę, wpatruje się w twarz Iwony z napięciem.Iwona otwiera oczy, łapiepowietrze. Nie. Iwona macha ręką, jakby odganiała się od much. Boże, co ja zrobiłam. Marta jest przerażona. Nie wytrzymuję tego napięcia. Nie.nie przerywaj.Mów dalej.Proszę. Przepraszam, nie wiem, co mnie opętało, to nieprawda, taka jestem podła.Iwona nabiera sił z każdą sekundą.Głos ma mocniejszy, kiedy mówi: Nie.Nigdy nie myślałam.to musiało być straszne dla ciebie.Straszne. Nie, ja to w złości mówiłam, ja wcale tak nie myślę. Myślisz, dzięki Bogu myślisz.Wybacz mi, Marto, że musiałaś mi to powiedzieć.I wtedy Marta czuje, jak znowu wypełnią ją złość.Każdą komórką swojego ciała czuje,jak obcy chłód dotyka jej wnętrzności.Odchodzi do okna, spod okna rzuca w stronę łóżka i wystraszonej Iwony zimne słowa: Niestety, jednak cię nienawidzę.Nawet teraz musisz być lepsza? Nie sprawdzisz, czycię nie swędzi pod łopatkami? To taki pierwszy objaw wyrastających skrzydeł! Boże, jak ja cięnienawidzę! Zamknij się i pozwól mi coś powiedzieć! Już sobie kupiłaś dyżur, żeby było jak u nas w domu, i dobrze za to zapłaciłaś! Ale janie muszę się teraz podporządkować! Nic się nie dzieje naprawdę! Nic!  Przypomina sobie tonIwony z tego dyżuru opłaconego tak drogo i przywołuje go.  Och, moja siostra posikała się wmajtki, och, wszyscy się z niej śmiali.Powiedz:  Przepraszam cię, siostro, że byłam wstrętnągówniarą, która ośmieszała cię na każdym kroku!.Powiedz to, póki możesz jeszcze mówić!Iwona kaszle, ale Marta cierpliwie czeka, aż siostra sama odkręci sobie ten kurek, dawięcej powietrza.Widzi zmagania Iwony, lecz nie podchodzi, czeka, zamarła w oczekiwaniu,jakby od tego zależało jej życie. Przepraszam, przepraszam, przepraszam  mówi urywanie Iwona, ale Marta niepodchodzi.I nagle wściekłość ustępuje i pojawia się smutek. Co ja ci takiego zrobiłam, że tak strasznie się na mnie mściłaś?  Marta patrzy nakasztan za oknem, żałosny jesienny kasztan, który zaraz pozbędzie się liści, który będzie straszył wygiętymi konarami aż do następnej wiosny. Byłam zazdrosna o ciebie  dobiegają do jej uszu mocne słowa Iwony. Towszystko.Marta czuje się tak, jakby dostała silne uderzenie w brzuch.Nie może opanowaćzdumienia. Ty??? To ja cię nienawidziłam. Iwona mówi tak, jakby stwierdzała fakt powszechniewiadomy. Tego twojego porządku.I tego, że z ciebie, gówniary, mam brać przykład.Stawałam na głowie, żeby mnie zauważyli.A moje zeszyty nigdy nie były pokazywane.I nieumiałam żadnego pieprzonego wierszyka na pamięć.I próbowałam się nauczyć  Ojcazadżumionych , żeby nareszcie.Trzy razy księżyc obrócił. Odmienił  poprawia machinalnie Marta  odmienił się złoty, gdy na tym piaskurozbiłem namioty.Iwona gorzko się uśmiecha. Widzisz?  Milknie na chwilę i potem kończy:  Maleńkie dziecko karmiła miżona. Prócz tego dziecka trzech synów, trzy córki. Marta robi krok w kierunku łóżka. Cała rodzina dzisiaj pogrzebiona przybyła ze mną. Iwona się uśmiecha.Ich zgodne głosy brzmią w pustej sali jak piosenka.Marta podchodzi do łóżka. I nie grałam na pianinie.I to mnie nadepnął słoń na ucho [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl