[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hałas powtórzył się - trzepot skrzydeł i jazgot przerażonych kurczaków.Elmer odrzucił kołdrę i spuścił nogi na zimną podłogę z takim impetem, że aż zabolały go pięty.Sięgnął ręką w poszukiwaniu spodni, znalazł je, wbił nogi w nogawki, pospiesznie zapiął spodnie i wsunął stopy w buty, nie zawracając sobie głowy sznurówkami.Rejwach w kurniku trwał nadal.- A gdzie jest Tige? - zapytała Mary.- Przeklęty pies - mruknął.- Pewnie wyruszył na oposy.Szybko skierował się ku drzwiom sypialni i przeszedł do kuchni.Nie zapalając światła, namacał strzelbę i zdjął ją z wieszaka.Z torby myśliwskiej, wiszącej poniżej, wyciągnął garść naboi, wrzucił je do kieszeni, po czym sięgnął jeszcze po dwa naboje i załadował je do komór dubeltówki.Za plecami usłyszał człapanie bosych stóp.- Masz tu latarkę, Elmer.Bez niej nic nie zobaczysz.Niemalże wcisnęła mu ją w garść.Na zewnątrz panowały nieprzeniknione ciemności, musiał więc włączyć latarkę, żeby nie spaść ze schodków werandy.Harmider w kurniku nie ustawał i nigdzie nie było nawet śladu psa.Wydało mu się to dziwne.W przypływie wściekłości powiedział, że pies wyruszył polować na oposy, ale to nie mogło być prawdą.Tige nigdy nie wypuszczał się samotnie na polowania.Był na to za stary, zbyt niemrawy i za bardzo przywiązany do swego legowiska pod werandą.- Tige! - zawołał półgłosem.Pies zaskomlał pod werandą.- Co się, do diabła, z tobą dzieje? - zapytał Elmer.- Co tam grasuje, piesku?Nagle ogarnął go strach - przerażenie, jakiego nigdy dotąd nie doznał.Znacznie silniejsze od tego, które opanowało go kiedyś, gdy wpadł w pułapkę zastawioną przez Yietkong.To był zupełnie inny rodzaj strachu - niemal fizycznie odczuwał lodowatą dłoń, która pochwyciła go i trzymała w uścisku, mając zarazem świadomość, że nigdy się od niej nie uwolni.Pies zaskomlał ponownie.- Chodź tu, piesku - rzekł Elmer.- Wyłaź stamtąd i bierz się do roboty.Tige nie poruszył się nawet.- No dobra.Zostań tam.Przeszedł przez podwórze, oświetlając latarką na przemian ścieżkę i drzwi do kurnika.Harmider przybrał jeszcze na sile, oszalałe kurczaki darły się jak opętane.“Dawno temu powinienem wstawić nowe deski i załatać dziury w kurniku - pomyślał.- Przy takim stanie ścian lis nie miałby najmniejszych kłopotów z dostaniem się do środka.Chociaż jak na lisa to dziwne, że nadal jeszcze jest wewnątrz.Pierwszy błysk światła czy głos człowieka powinien go natychmiast wypłoszyć.Może to łasica, norka albo nawet szop?"Przed drzwiami zatrzymał się, ogarnięty strachem.Nie mógł się wycofać.Nigdy by sobie nie darował, gdyby to zrobił.Cóż go tak przeraziło? “Reakcja Tige'a" - pomyślał.Pies był do tego stopnia przestraszony, że nie chciał wyjść spod werandy, i widocznie część tego strachu musiała się udzielić Elmerowi.- Cholerny pies - mruknął.Uniósł haczyk i szarpnięciem otworzył drzwi.Prawą dłonią objął mocniej strzelbę, lewą zaś skierował do środka strumień światła.Początkowo w kręgu światła dostrzegł tylko pióra, setki piór unoszących się w powietrzu.Potem zauważył biegające, wrzeszczące i bijące skrzydłami kurczaki, a pomiędzy nimi.Elmer Ellis rzucił latarkę, wrzasnął, poderwał strzelbę do ramienia i na ślepo wypalił w środek kurnika - najpierw z prawej lufy, potem z lewej, tak szybko jednak, że odgłos obu wystrzałów zlał się w jeden huk.Nagle rzuciły się na niego, wyskakując przez otwarte drzwi.Zdawało się, że są ich setki - ledwie widocznych w świetle leżącej latarki przerażających potworków, jakie można zobaczyć jedynie w koszmarnym śnie.Działając na wpół świadomie, obrócił strzelbę, zacisnął obie dłonie na lufach i używając broni jak pałki, zaczął młócić na oślep.Ostre kły zacisnęły się na jego stopie, ciężkie ciało runęło mu na pierś.Szpony rozorały lewą nogę od kolana aż po kostkę.Poczuł, że traci równowagę.Wiedział, że gdy runie na ziemię, nie będzie miał żadnych szans.Opadł na kolana.Jedno ze stworzeń wpiło mu się w rękę.Próbował je odrzucić.Drugie pazurami pocięło mu całe plecy.Przewrócił się na bok, wcisnął głowę w ramiona, osłaniając ją wolną ręką, podciągnął kolana, żeby zakryć brzuch.Było już jednak po wszystkim.Nie czuł na sobie ani kłów, ani szponów.Uniósł głowę i dojrzał je - przemykające cienie, nurkujące w mrok nocy.Promień rzuconej latarki wyłowił na chwilę jedno ze stworzeń i przez ułamek sekundy miał sposobność obejrzeć w całej okazałości przedstawiciela gromady, która grasowała w kurniku.Widok ten przeraził go.Stworzenia zniknęły i został sam na podwórku.Spróbował się podnieść.Podźwignął się, ale nogi ugięły się pod nim i upadł ciężko.Poczołgał się w stronę domu, wbijając palce w ziemię i wlokąc bezwładne ciało.Z ręki i nogi płynęła krew, plecy paliły coraz bardziej.W oknie kuchni zabłysło światło.Spod werandy wypełzł Tige i począł sunąć z brzuchem przy ziemi w stronę Elmera, skowycząc cicho.Mary, ubrana w szlafrok, zbiegła po schodkach.- Zawiadom szeryfa! - krzyknął, z trudem chwytając powietrze.- Dzwoń po szeryfa!Podbiegła, uklękła przy nim i próbowała pomóc mu się podnieść.Odepchnął ją.- Zawiadom szeryfa! Szeryf musi się o tym dowiedzieć!- Jesteś ranny.Krwawisz.- Nic mi nie będzie - odparł ostro.- One uciekły.Musimy ostrzec innych ludzi.Nie widziałaś ich, nie wiesz, co to za potwory.- Pomogę ci wejść do środka, a potem zadzwonię po lekarza.- Najpierw zadzwoń po szeryfa - powiedział.- Dopiero potem po lekarza.Wstała i pobiegła do domu.Usiłował czołgać się dalej, lecz po kilku metrach opadł z sił.Tige podpełzł bliżej, trącił go nosem w głowę, po czym zaczął lizać swego pana po policzku.30.Dyskusję otworzył doktor Samuel Ives, kiedy mężczyźni zajęli miejsca wokół stołu w sali konferencyjnej.- Zebranie nasze - powiedział - mimo wyjątkowego charakteru, zmuszającego do spotkania się o bladym świcie, dla nas wszystkich z tej epoki stanowi niezwykłe wydarzenie.Większość z nas w trakcie swej zawodowej działalności niejednokrotnie stawała bezradnie wobec fundamentalnej zasady nieodwracalności upływu czasu.Niektórzy, na przykład ja i doktor Asbury Brooks, poświęcili wiele lat na badania nad tym problemem.Sądzę, że doktor Brooks nie weźmie mi tego za złe, jeśli wyrażę opinię, że osiągnęliśmy bardzo niewiele, wręcz nie osiągnęliśmy żadnego postępu.O ile jednak ludzie nie związani z nauką mogą podawać w wątpliwość wartość tego typu badań, traktując czas bardziej jako pojęcie natury filozoficznej niż fizycznej, o tyle niezaprzeczalnym pozostaje fakt, że prawa natury, z którymi wszyscy mamy do czynienia, powiązane są z ową tajemniczą rzeczą, jaką jest czas.Musimy zadać sobie pytanie, czy w ogóle jesteśmy w stanie do końca zrozumieć pojęcia, którymi operujemy zarówno w życiu codziennym, jak i w wielu dziedzinach nauki, a które mogą stanowić fizyczne współzależności, leżące u podstaw rozszerzania się wszechświata, teorii informacji, a także termodynamicznych, elektromagnetycznych, biologicznych oraz statystycznych aspektów czasu.W opisie każdego zjawiska fizycznego zmienna czasowa występuje jako parametr na najbardziej elementarnym poziomie.Zastanawialiśmy się, czy istnieje coś takiego jak czas uniwersalny, czy jest to może wyłącznie kwestia warunków brzegowych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl