[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chińczycy, jako pracodawcy, postępują jak prawdziwi dżentelmeni.Przekonawszy się, że mają do czynienia z uczciwym człowiekiem, obdarzają go nieograniczonym zaufaniem, którego niepodobna wówczas nadużyć.Przy tym umieją się poznać na człowieku.Chińczyk Davidsona pierwszy poznał się na jego wartości drogą teoretycznego rozumowania.Kiedyś w swym kantorze, w obecności kilku białych, oznajmił: „Kapitan Davidson jest dobrym człowiekiem.” I to ustaliło opinię Davidsona.Odtąd nie wiadomo było, czy Davidson podlega Chińczykowi, czy Chińczyk Davidsonowi.To on, na krótko przed swoją śmiercią, zamówił w Glasgow nową „Sissie”, aby oddać ją pod komendę Davidsona.Ukrywszy się w cieniu Urzędu Portowego, oparliśmy się łokciami o parapet bulwaru.— Chciał w ten sposób pocieszyć Davidsona — ciągnął dalej Hollis.— Czy możesz sobie wyobrazić coś bardziej wzruszającego w swojej naiwności od tego starego mandaryna, wydającego kilka tysięcy funtów, aby pocieszyć swego białego człowieka? Widzisz, tam oto stoi ten statek.Synowie starego mandaryna odziedziczyli statek wraz z Davidsonem, który nadal nim dowodzi.Oszczędzając na swej płacy i pobierając duże procenty od interesów handlowych Davidson zbiera ogromny majątek.Jednym słowem, nic się nie zmieniło; widziałeś nawet, że Davidson się uśmiecha, tylko że ten uśmiech nie jest już taki, jak był dawniej.— Powiedz mi — spytałem — co znaczy dobry w tym wypadku?— Są ludzie, którzy od urodzenia są dobrzy, tak jak inni są dowcipni; w tym wypadku miałem na myśli jego dobrą naturę.Nigdy jeszcze zapewne tak pełna prostoty i subtelności dusza nie zamieszkiwała równie obszernej… powłoki cielesnej.Cośmy się nie naśmieli ze skrupułów Davidsona! Krótko mówiąc, jest on głęboko ludzki i nie przypuszczam, aby na tym świecie inny rodzaj dobroci posiadał jaką wartość.A że dobroć jego ma pewien odcień subtelności, nazwałem go prawdziwie dobrym człowiekiem.Od dawna wiedziałem, że Hollis przywiązuje wielką wagę do odcieni.Rzekłem więc: „Rozumiem”, gdyż rzeczywiście odnalazłem w otyłym, sympatycznym mężczyźnie, który przed chwilą przeszedł obok nas, Davidsona takiego, jakim mi go opisywał Hollis.Lecz przypomniałem sobie, że w owej chwili, gdy się do nas uśmiechnął, spokojna jego twarz powlokła się smutkiem, jak gdyby padł na nią cień.Ciągnąłem dalej:— Któż mu tak za jego dobroć zapłacił, że się uśmiecha teraz jak przez łzy?— To długa historia; jeżeli chcesz, mogę ci ją opowiedzieć.Przeklęta to sprawa! Było to bardzo dziwne zdarzenie, szczególnie jeśli się weźmie pod uwagę, w jakich okolicznościach cios ten spadł na biednego Davidsona i że spotkało go to na pozór tylko z powodu jego wyjątkowej dobroci.Sam mi to wszystko opowiedział zaledwie parę dni temu.Jak powiada, głowy tych czterech łotrów, skupione ponad stołem, nie podobały mu się od pierwszej chwili.Nie podobały mu się wcale.Nie myśl, że Davidson jest poczciwym głupcem.Ludzie ci…Lepiej jednak zacząć od początku.Musimy się cofnąć do chwili, kiedy nasz rząd zaczął wycofywać stare dolary, zmieniając je na nowe.Wówczas właśnie porzuciłem te strony i wróciłem na dłuższy czas do kraju.Wszyscy kupcy, mieszkający na wyspach, starali się odesłać tu na czas stare dolary; nigdy jeszcze nie było takiego popytu na skrzynki po winie francuskim; wiesz, takie, w których się mieści tuzin butelek burgunda lub wermutu.Pakowano zwykle dolary w małe woreczki, po sto sztuk w każdym.Nie pamiętam już, ile woreczków mieściło się w taką skrzynkę, w każdym razie sporo.Ładne sumki musiały wówczas pływać po morzu.Ale chodźmy stąd, nie będziemy przecież stali na słońcu.Gdzie byśmy tak mogli?… Już wiem! Chodźmy do baru naprzeciwko.Poszliśmy tam zaraz; ukazanie się nasze w długiej, pustej sali o tak wczesnej porze wznieciło popłoch pośród kelnerów Chińczyków.Hollis skierował się do jednego ze stolików, stojących między oknami, które przysłaniały trzcinowe zasłony.Jaskrawy półcień drżał na suficie, na pobielanych ścianach, a puste krzesła i stoły kąpały się w jego dziwnym i tajemniczym świetle.— Zjemy, gdy coś będzie gotowe — rzekł, odsuwając mocno zaniepokojonego chińskiego kelnera.Ujął w ręce siwiejące skronie i pochyliwszy się nad stołem przybliżył do mojej swoją twarz o żywych, ciemnych oczach.Davidson był wówczas kapitanem parowca „Sissie”, tego małego statku, z powodu którego żartowaliśmy z niego.Dowodził nim zupełnie sam.Miał tylko jednego pokładowego oficera, Malajczyka.Jedynym człowiekiem na statku, przypominającym białego, był portugalski Metys, mechanik, chudy jak szczapa i zupełny nowicjusz w swym fachu.Davidson więc praktycznie sam dowodził statkiem; naturalnie wiedziano o tym w porcie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]