[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przypominała Warczącego Psa po kąpieli, ale jej szaleństwo kryło w sobie metaliczny posmak gwałtu.Warczący Pies gotów był obnażać ukryte diabły - ona chciała walczyć z nimi ogniem i mieczem.Jeśli zatrzymałbym się w ruchu choć na sekundę, przyszpiliłaby mnie ł zjadła na surowo.Żeby się uwolnić, musiałbym być tak cholernie chamski, żeby potem wstydzić się przez miesiąc.Złapałem ciasteczko i popędziłem do gabinetu.- Mam nadzieję, że i ty nie rzucisz się na mnie? - zapytałem Eleanor.W odpowiedzi obdarzyła mnie jednym ze swych najbardziej zagadkowych spojrzeń.Usiadłem za biurkiem.Wokół mnie świat się walił.Musiałem wziąć sprawy w swoje ręce, zanim chaos ogarnie wszystko.Muszę ten rzucany wiatrem statek sprowadzić znów na spokojne wody.To moja cholerna wina, że próbowałem wykręcić numer Truposzowi.Jęknąłem boleśnie.Właśnie się rozsiadłem wygodnie, kiedy ktoś zabębnił do drzwi.Nikt tu nie przychodzi, jeśli nie chce się widzieć ze mną.Nikt się nie chce ze mną widzieć, jeśli nie chce, żebym pracował.Nikt nie chce, żebym pracował, jeśli akurat nie usiadłem wygodnie.A potem humor mi się poprawił.Może to kolejneewangelistki? Będę mógł je napuścić na tę bandę, która właśnie zainfekowała mój dom.Może skoczą sobie do teologicznych oczu? Będę sędziował, a one załatwią to między sobą, nielogiczne oko za nielogiczne oko.Widzicie, jaki ze mnie optymista.I kto mówi, że widzę wszystko na czarno? Bo tak jest? Jasne.Kiedy widzi się wszystko czarno, życie pełne jest przyjemnych niespodzianek i rzadko się rozczarowujesz.Otwarcie drzwi jednak przyniosło mi rozczarowanie.Najpierw wyjrzałem przez judasza.Czułem, że będę nieszczęśliwy, kiedy już otworzę.Ale nie miałem wielkiego wyboru.Nazywa się Westman Block.Jest przedstawicielem prawa.Takiego prawa, jakie obowiązuje w TunFaire.Jest kapitanem Straży, tej samej, która, nie potrafi złapać nikogo bardziej niebezpiecznego od Warczącego Psa Amato.Znam go trochę, to znaczy aż za dobrze.A on zna mnie.Niespecjalnie się lubimy.Ale szanuję go trochę bardziej niż resztę Strażników.Kiedy bierze łapówkę, pozostaje lojalny.Nie jest zbyt zachłanny.Otworzyłem:- Kapitanie, prawie pana nie poznałem bez munduru - powiedziałem grzecznie.Czasem mi się to udaje.Rozejrzałem się.Był sam.Zdumiewające.Zwykle chodzą stadami.To jeden z ich sposobów na przetrwanie.- Możemy porozmawiać?Był chudym, małym typkiem o siwiejących ciemnych włosach.Nie odznaczał się niczym szczególnym, jeśli nie liczyć wyraźnego zatroskania.I do tego był prawie uprzejmy.Nigdy przedtem tak mnie nie traktował.Natychmiast nabrałem podejrzeń.Zdrowa doza paranoi nigdy nie zaszkodzi w kontaktach z Westmanami Blockami.- Mam gości, kapitanie.- No to się przejdźmy.I proszę mnie nie nazywać kapitanem.Nie chce, żeby ktoś się domyślił, kim jestem.- Kurde, ale ciężko pracował nad sobą.Zwykle ma gadkę jak woźnica.- Trochę pada.- Nie da się z panem nic załatwić, co? Nic dziwnego, że mapan taką reputację.Widzicie? To nie był mój dzień.Zamknąłem za sobą drzwi, nie uprzedzając nawet Deana.A czego miałbym się bać? W końcu chronią nas niebiańskie zastępy.- A może walniemy sobie piweczko? Czuję, że mi się przyda.- Mniej więcej antałek, wypity jednym haustem.- Będzie szybciej, jeśli po prostu pospacerujemy.- Jego małe niebieskie oczka były kryształkami lodu.Nie lubił mnie, ale bardzo się starał, żeby mnie nie obrazić.Chyba czegoś bardzo potrzebował.Zauważyłem, że zapuścił sobie wąsik jak Morley.Cośsię chyba święci.- W porządku.Ze mną jak z dzieckiem.Ale może mógłby panprzybliżyć mi sprawę?- Pan już chyba wpadł na to, Garrett.Znam pana.Chciałbym prosić o wyświadczenie grzeczności.Mam problem.Czy mi się to podoba, czy nie, jest pan jedynym człowiekiem, który jest w stanie to rozwiązać.Uznałem, że to chyba komplement.- Doprawdy? - Nadąłem się świeżo nabytą pychą.Urosła już prawie na równi z moją paranoją.Jestem facetem, który zaczyna się robić nerwowy, kiedy dawni wrogowie stają się podejrzanie grzeczni.- Taaak - wymamrotał coś, chyba w obcym języku, bo przecież żaden dżentelmen nie użyłby takiego słowa, jakie zdawało mi się, że usłyszałem.Oficerowie straży są wszyscy bez wyjątku dżentelmenami.Wystarczy ich poprosić, a oczarują zachowaniem, opróżniając przy okazji kieszenie klienta.- Co?- Lepiej chyba panu pokażę.To niedaleko.Pomacałem się tu i tam, żeby sprawdzić, czy jeszcze się nie roztopiłem.Po dłuższej chwili mruczenia do siebie samego pod nosem Block odezwał się głośniej:- Coś się dzieje na Górze, Garrett.Jakaś walka o władzę.- A co nowego poza tym? - Ostatnio nie mieliśmy wielkiej wojny na górze ani żaden król nie zarył zębami w kurzu, a mimo to zmieniamy władców częściej, niż Warczący Pies ubranie.- Pojawiła się frakcja reformatorów.- Rozumiem.- Złe nowiny dla jego bandy.- Paskudna sprawa.- Wie pan, co mam na myśli?- Aha.- Już słyszałem te plotki.No, ale te słyszy się bodaj codziennie.Tu na nizinach nie zwracamy na nie szczególnej uwagi.Wszystko to stanowi część polityki.Nikt tak naprawdę nie chce zmian.Zbyt wielu ludzi ma zbyt wiele do stracenia.- To dobrze.Ponieważ jest to coś, czym należy się szybko zająć.Szybko.Naprawdę szybko.Inaczej podpalą nam jaja.- Widzicie? Nawet wyraża się jak dżentelmen.- A gdzie wchodzę ja?- Przykro mi się przyznać, ale teraz nikt z nas nie wie co robić.Cholera! On naprawdę ma kłopoty! Chyba pokazali mu już rozpalone do białości krzesło z dziurą w środku i paleniskiem pod spodem.- Dużo myślałem.Pan był jedyną odpowiedzią.Pan wie, co trzeba robić, i jest dość porządny, żeby to uczynić.Jeśli pana na to namówię.Nie odpowiedziałem.Wiedziałem, że nie spodoba mi się to, co usłyszę.Zamknięta gęba pozostawia otwarte możliwości.Cudownie się hamuję, jak na moje stare lata.- Jeśli nam pan pomoże, Garrett, nie pożałuje pan.Zajmiemy się tym, żeby dostał pan należną zapłatę.I od tej pory będzie pan pod ochroną Straży.No, no, no.To by mi się nawet przydało.Miałem już problemy ze Strażą.Raz nawet zrobili mi regularne oblężenie chałupy.Trochę się musiałem napracować, żeby się z tego wywinąć.- W porządku.No to o co chodzi? - Miałem dziwne przeczucie.Nie musiałem być geniuszem, żeby stwierdzić, że kroi się coś wielkiego, a paskudnego.- Chyba lepiej panu pokaże - upierał się Block.Pomimo dość ciekawie brzmiącej oferty coraz mniej i mniej mi się to podobało.Przeszliśmy tylko około mili, ale ta mila zaprowadziła nas na skraj świata i w inną rzeczywistość, do samych przedsionków piekieł, zwanych Bustee.Teraz wiedziałem, dlaczego nie włożył munduru.TunFaire zamieszkują przedstawiciele prawie wszystkich inteligentnych ras.Z reguły skupiają się oni w grupki podobnych sobie.Tak samo dzieje się z ludźmi, którzy nie należą do większości etnicznej.Mieszańcy wypełniają szczeliny, żyją pośrodku, łapią co popadnie i często nikt ich nie toleruje.Dwie trzecie miasta to slumsy.Nędza jest normą.Jednak dla tych slumsów Bustee jest tym samym, czym slumsy dla Góry.Ludzie żyją tu w szmacianych namiotach lub lepiankach skleconych z patyków, błota i śmieci, sprzątniętych sprzed nosa ludziom- szczurom
[ Pobierz całość w formacie PDF ]