[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wówczas wyrwałem się z odrętwienia i wybiegłem z budynku.Gdy wpadłem na plac apelowy, pojazd właśnie startował.Mogłem dojrzećw nim Jamethona i jego czterech nieprzejednanych podwładnych.I wrzasnąłemw ślad za nimi w powietrze: To bardzo pięknie z twojej strony, ale co z twoimi ludzmi?Nie mogli mnie usłyszeć.Wiedziałem o tym.Niewstrzymywane łzy płynęłymi po twarzy, ale i tak krzyczałem za nim w powietrze: Zabijasz ludzi po to, by dowieść swej racji! Nie słyszysz mnie? Mordujeszbezbronnych ludzi!Nie zważając na to, wojskowy poduszkowiec zmniejszał się raptownie w od-dali i wreszcie zniknął na północnym zachodzie, gdzie czekały postępujące kusobie siły zbrojne.A ciężkie betonowe ściany i budynki opuszczonego obozowi-ska odbiły moje słowa echem, dzikim i szyderczym. Rozdział 28Powinienem pojechać do portu kosmicznego.Zamiast tego z powrotem wsia-dłem do poduszkowca i raz jeszcze przeleciałem nad linią frontu, szukając polo-wego punktu dowodzenia Graeme a.Równie mało dbałem wówczas o swoje życie, co Zaprzyjazniony.Zdaje się,że raz czy dwa razy strzelano do mnie pomimo ambasadorskich proporczyków,dokładnie nie pamiętam.Wreszcie znalazłem dowództwo polowe i wylądowałem.Gdy wysiadłem z pojazdu, otoczyli mnie żołnierze.Pokazałem im swoje listyuwierzytelniające i podszedłem do ekranu bitewnego, który został wzniesiony naotwartym powietrzu, na skraju cienia rzucanego przez kilka wysokich dębów róż-nokształtnych.Padma wraz z Graeme em i całym sztabem zgrupowali się wokółekranu, obserwując poruszenia oddziałów własnych i z Zaprzyjaznionych.Bezu-stannie toczyła się cicha dyskusja nad posunięciami, a z położonego w odległościpięciu metrów punktu łączności napływał ciągły strumień informacji.Słońce przeświecało stromym skosem przez korony drzew.Było już prawiepołudnie, a dzień był pogodny i ciepły.Długo nikt nie zwracał na mnie uwagi,jedynie Janol, odwracając się tyłem do ekranu, zobaczył, że stoję obok komputerataktycznego.Twarz pokryła mu się chłodem.Wrócił do swojej pracy.Musiałemjednak sprawiać nietęgie wrażenie, gdyż po chwili przyniósł z kantyny filiżankęi postawił na płaskiej obudowie komputera. Wypij to  powiedział krótko i poszedł.Podniosłem do ust filiżankę i od-krywszy, iż napełniona jest dorsajską whisky, z miejsca przełknąłem zawartość.Nie poczułem smaku, lecz najwidoczniej dobrze mi zrobiła, gdyż po kilku minu-tach otaczający mnie świat wrócił do równowagi i ponownie zacząłem myśleć.Podszedłem do Janola. Dziękuję. Nie ma za co.Nawet na mnie nie spojrzał, tylko dalej zajmował się papierami, które miałrozłożone przed sobą na biurku polowym. Janol  poprosiłem  powiedz mi, co tu się dzieje? Zobacz sobie sam  odrzekł, w dalszym ciągu zgarbiony nad papierzy-skami.187  Sam nie potrafię.Wiesz o tym dobrze.Słuchaj.przepraszam za to, cozrobiłem.Ale na tym polega moja praca.Nie możesz teraz powiedzieć mi, co siędzieje i pobić się ze mną kiedy indziej? Wiesz, że nie mogę wdawać się w burdy z cywilami. Wreszcie jegotwarz się rozluzniła. Dobrze  rzekł, prostując się. Chodzmy!Poprowadził mnie w stronę ekranu bitewnego, gdzie stali Padma wraz z Ken-siem, i pokazał mi coś w rodzaju niewielkiego ciemnego trójkąta pomiędzy wiją-cymi się jak węże liniami świetlnymi.Inne punkty i kształty świetlne otaczały gokołem. To rzeki. Wskazał na dwie wijące się linie. Macintok i Sarah, w miej-scu gdzie się spotykają, w odległości zaledwie piętnastu kilometrów po naszejstronie Josephstown.Znajduje się tam całkiem spora wyżyna, pagórki gęsto usła-ne naturalnymi kryjówkami, z dość łatwym dostępem z jednego na drugi.Dobremiejsce do zmontowania zażartej obrony, jeszcze lepsze do zamknięcia się w po-trzasku. Dlaczego?Wskazał na linie dwóch rzek. Pozwól się do nich przyprzeć, a zawiśniesz nad wysokimi urwiskami ko-ryta rzeki.Nie ma łatwego przejścia na drugą stronę, nie ma osłony dla wycofu-jących się oddziałów.Począwszy od przeciwległego brzegu jednej i drugiej rzekiprzez całą drogę do Josephstown rozciągają się prawie bez przerwy otwarte te-reny rolnicze. Jego palec cofnął się z punktu, w którym spotykały się linierzek, przez ciemny trójkącik aż do otaczających go jasnych kształtów i kółeczek. Z drugiej strony, dostęp do tego terytorium od naszej strony również wiedzieprzez teren otwarty.wąskie pasy ziemi uprawnej, urozmaicone mnóstwem ba-gnisk i mokradeł.Jeśli tutaj dojdzie do bitwy, będzie to niewygodna pozycja dlaobu dowódców.Ten, który pierwszy zmuszony będzie włączyć bieg wsteczny,znajdzie się szybko w opałach. Czy macie zamiar przyjąć walną bitwę? To zależy.Black wysłał swoje lekkie czołgi naprzód.Teraz wycofuje się nawyżynę w widłach rzecznych.Górujemy nad nim znacznie, jeśli chodzi o liczeb-ność i wyposażenie.Nie mamy powodu, by nie pójść za nim, przynajmniej pókion sam znajduje się w pułapce. Janol przerwał. %7ładnego powodu? %7ładnego.z taktycznego punktu widzenia. Janol krzywo popatrzyłna ekran. Nie możemy wpaść w tarapaty, chyba że zostalibyśmy zmuszenido nagłego odwrotu.A to mogłoby się zdarzyć tylko wtedy, gdyby Black zyskałnagle jakąś znaczną przewagę taktyczną, która uniemożliwiłaby nam pozostanietutaj.Przyjrzałem mu się z profilu. Taką, jak utrata Graeme a?  spytałem.188 Popatrzył na mnie spod oka. Nie ma takiego niebezpieczeństwa.Nastąpiła pewna zmiana w poruszeniach i głosach otaczających nas ludzi.Obydwaj odwróciliśmy się i patrzyliśmy.Wszyscy gromadzili się wokół ekranu.Przesunąłem się razem z tłumem  i spoglądając przez ramię dwom oficeromsztabowym Graeme a, ujrzałem na ekranie obraz trawiastej łączki, otoczonej le-sistymi wzgórzami.Na samym środku łąki, obok ustawionego na trawie długie-go stołu, powiewała swym czarnym krzyżem na białym tle flaga Zaprzyjaznio-nych.Po obu stronach stołu znajdowały się składane krzesła, lecz jedyna osobatam obecna  oficer z Zaprzyjaznionych  stała u przeciwległego jego krań-ca, jak gdyby w oczekiwaniu.Wzdłuż skraju lasu łagodnie opadającego po zbo-czach wzgórz, gdzie z krańcem łąki sąsiadowały dęby różnokształtne, rosły krzakibzów; lawendowe kwiecie zaczynało brązowieć i ciemnieć, gdyż ich pora kwit-nienia miała się ku końcowi.Tylko taką różnicę przyniosły ostatnie dwadzieściacztery godziny.Z boku, po lewej stronie ekranu, widać było szarą betonową szosę. Znam to miejsce. zacząłem mówić, obracając się do Janola. Cicho!  przerwał mi, kładąc palec na ustach.Wszyscy wokół nas po-grążyli się w ciszy.Przede mną z przodu naszej grupy słychać było pojedynczygłos..to stół negocjacyjny. Czy połączyli się z nami?  zapytał Kensie. Nie, panie komandorze. Chodzmy zatem zobaczyć.Na czele grupy powstało zamieszanie.Grupa zaczęła się łamać i ujrzałem,jak Kensie i Padma odmaszerowują w kierunku miejsca, gdzie stały zaparkowanepoduszkowce [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl