[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wystawy sklepowe wylewały ze swych okien całe gamy139jasnych barw, śmiejących się w fałdach lekkich tkanin i kulistych zgięciach parasolek.I całe toprzedpołudnie wiosenne zdawało się jakimś preludium do harmonijnej melodii, która miała rozle-gać się niedługo w przestrzeni i trwać zaledwie.jedną wiosnę.Kaśka wlokła się bezmyślnie po ulicach, zaciskając na piersiach fałdy podartego kaftanika.Za-czepiła już kilka podobnych sobie nędzarek, pytając, czy nie mogą jej nastręczyć zarobku.Wzru-szyły ramionami i odpowiedziały, że same dni kilka nic w ustach nie miały.Pózniej wszakże miałynadzieję dostać zarobek przy budowie lub reparacji domów albo przy roznoszeniu kwiatów po uli-cach miasta.Magistrat potrzebował dawniej także kobiet dla uprzątania śniegu na ulicach, terazczynność tę pełnili więzniowie pod strażą dozorców.Odpadł więc w ten sposób dobry zarobek, boprzynoszący dziesięć centów dziennie.Kaśka powlokła się dalej.Na niebieskiej tablicy rozkładał się napis: Pralnia zagraniczna.Kaś-ka przesylabizowała pierwsze słowo i wsunęła się w bramę.Na dziedzińcu kręciły się kobiety,wylewając błękitną wodę lub szumiące mydliny.Z niskiej oficynki dochodziły wybuchy śmiechulub kłęby pary.Kaśka wkrótce stanęła na progu pralni.Cichymi i urywanym głosem prosiła o zaję-cie, choćby o pozwolenie noszenia wody.Ale wprędce musiała się cofnąć.Sama właścicielka przy pomocy swych pracownic obrzuciła jącałym potokiem obelg mianując ją obdartą włóczęgą, czyhającą tylko na cudzą własność.Rze-czywiście, łachmany Kaśki nie wzbudzały zaufania, a każdemu z patrzących na tę dziewczynę lu-dzi nasuwało się jedno pytanie: Dlaczego taka silna i rosła, a na pozór zupełnie zdrowa kobieta włóczy się bez zajęcia po uli-cach, zamiast wziąć się do pracy?.Nikomu wszakże nie przyszło na myśl, że droga pracy była dla Kaśki zamknięta.Służba przezzłe świadectwo, nakreślone w książce, inne zajęcia dla braku miejsca lub przez łachmany okry-wające jej ciało.Spoza wystawy rzeznickich sklepów, pomiędzy zielenią i różową barwą azalij, piętrzyły się sto-sy mięsiwa, trzęsły żółtawe galarety, mieliły się rozmaitymi kolorami salcesony.Była to czystaironia, jakby urągowisko dla nędzarzy, stojących na wąskim trotuarze i patrzących na świeże mię-so, którego smak i zapach odgadywali poza przejrzystą taflą lustrzanej szyby.Kaśka przyłączyła się obecnie do tej gromadki i popychana przez przechodniów znalazła się wpierwszej linii.Patrzyła długą chwilę na rozłożone szynki i ozory, a dotkliwy kurcz ściskał jejwnętrzności.Jak błyskawica przemknęła przez jej głowę myśl, aby wybić szybę i porwać kawałekmięsa, aby nasycić się choćby chwilowo.Ale już policjant rozganiał ten tłum obdarty, tamującyprzejście w zacieśnionej i niezmiernie ruchliwej ulicy.Kaśka na widok ciemnego czaka i lśniącegopółksiężyca uciekła szybko bała się nad wyraz wszelki policji i jej reprezentantów.Idąc wciążwzdłuż ulic, znalazła się nagle przed drzwiami kościoła Benedyktynów.Tak, tu przecież spoczniechoćby chwilę.Kościół dla wszystkich otwarty! Niedawno stróż jakiś spędził ją z kamienia, stoją-cego u bramy wysokiej, trzypiętrowej kamienicy.Powiedział, że tu nie miejsce dla włóczęgów wkościele przecież pozwolą jej posiedzieć spokojnie.Bóg! zapomniała o Nim! Tak dawno nie modliła się nie była w kościele! Od chwili upadkucoś ją wstrzymywało, ile razy chciała przestąpić próg świątyni.Zdawało się jej, że coś ją ciągnie zaodzież i przykuwa do miejsca.Było to z samego początku, bo pózniej nawet nie próbowała zacho-dzić do kościoła.Dziś przecież weszła bez przeszkody, bez tego dziwnego uczucia, które wytrącałoją dawniej z przedsionka świątyni.Kościół nie zmienił się zupełnie.Ta sama wilgoć, spadająca zwysokich sklepień, też same cienie, snujące się wzdłuż filarów, te same szepty ciche, gorące, cze-piające się złoconych szat aniołów, cały ten chłodny, a mimo to jakąś namiętnością dewotki drgają-cy spokój owionął nagle wchodzącą dziewczynę i zrobił na niej przygniatające wrażenie.Machi-nalnie prawie osunęła się przed najbliższym ołtarzem i zrobiwszy znak krzyża, modlić się poczęła.Ale modlitwa nie szła jej zupełnie.Myśli plątały się, jak nici zle pomotanej przędzy.Głód szarpałjej wnętrznościami.Oczy zasłaniała mgła.140Nagle Kaśka posłyszała poza sobą ciche, przytłumione łkanie; płacz ten wypływał z kącika, wktórym czernił się skurczoną masą konfesjonał, błyskający ze swego wnętrza białą komeżką sie-dzącego tam księdza.Jakaś kobieta, czarno ubrana, klęczała u kratek, zanosząc się z płaczu.Z ust księdza wybiegały słowa, rzucane pośpiesznie przyciszonym głosem.Chwilami przecieższept ten stawał się głośniejszym i można było rozróżnić kilka wyrazów: W Bogu szukaj pomocy!.Bóg pociechą jedyną.Kaśka pochyliła głowę.Tak! ona była winną bardzo.Nie dość, że zgrzeszyła zamiast oczyścić się z grzechu, onatrwała w swej hańbie, odwracając się od Boga, który mógł dać jej pomoc i pociechę.W prostym a praktycznym umyśle głodnej i opuszczonej dziewczyny pomoc ta rysowała się wdoraznym otrzymaniu jakiejkolwiek pracy, a przede wszystkim ciepłej strawy, która mogłaby za-spokoić głód, trapiący ją od kilkunastu godzin.I pod tym wrażeniem postanowiła przystąpić dokonfesjonału, aby złożyć u stóp księdza ciężar swych grzechów, a natomiast otrzymać jakąś pocie-chę i pomoc w swej niedoli.Zapłakana dewotka po kilkakrotnym ucałowaniu tłustej ręki spowiednika usunęła się w głąb ka-plicy, wydając ciągle przytłumione westchnienia.Bóg, pociecha jedyna!.I pod tą dewizą, z tą myślą przewodnią rozpoczęła Kaśka swą spowiedz.Uklękła na niewygod-nych stopniach, drżąc cała ze wzruszenia.Tak dawno nie wsuwała się do ciemnej głębi konfesjo-nału! Tak dawno nie zbliżała się do kratek, które przejmowały ją zawsze jakimś nieokreślonymuczuciem przestrachu.Dziś przecież przestrach ten łagodziło o wiele rzewniejsze uczucie, jakaśchęć opowiedzenia swej niedoli, cierpień przebytych, pragnienie dobrego słowa, porady, pomocy,którą u stóp ołtarzy jeszcze od dziecka jej ukazywano.I z sercem przepełnionym żalem, ze szczerąi prawdziwą skruchą za błąd popełniony rozpoczyna swą spowiedz w prostych słowach, nie kryjącnic aż do chwili swego upadku.Powoli przecież milknie, zmrożona dziwnym, upartym milcze-niem, jakie panuje z drugiej strony kratki.Silny zapach miętowych pastylków, połykanych przezksiędza, odurza ją i sprawia zawrót głowy.Spowiednik jej milczy, znużony tą gadaniną chaotycz-ną, szeptaną drżącym, urywanym głosem, nie mogąc zrozumieć jeszcze dokładnie, czego chce tadziewczyna, wyrażająca się niejasno i tak cicho, że prawie dosłyszeć jej nie może
[ Pobierz całość w formacie PDF ]