[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niebieskie iskry wciąż migotały w koronie drzewa.Liście szeleściły.Światło księżyca i pochodni mieszało się, tworząc dziwne cienie, na których tle tańczyły iskry.— Dokoła niego — powiedziałem, zmuszając swe ciało do wielkiego wysiłku.Nie widziałem go przy pniu, więc musiało rosnąć osobno.Rzeczywiście, znalazłem je dwadzieścia stóp od drzewa.Młode drzewko miało około ośmiu stóp wysokości.Jednooki, Milczek i Goblin gapili się na nie, jak zdziwione małpy.Ale nie stary Elmo.— Przynieście kilka wiader wody i dobrze nasączcie ziemię — polecił.— I znajdźcie stary koc.Owiniemy nim oblepione błotem korzenie.Znał się na rzeczy.Przeklęty farmer.— Zanieście mnie na dół — poprosiłem.— Chcę sam obejrzeć tę kostkę w lepszym świetle.— Tym razem Elmo i Milczek spełnili moją prośbę bez szemrania.Po drodze spotkaliśmy Panią.Odegrała stosowną scenę troskliwości, czyniąc wokół mnie mnóstwo hałasu, a ja musiałem znosić znaczące uśmiechy kolegów.Tylko Pupilka znała prawdę.I może Milczek coś podejrzewał, ale nie miał pewności.47.CIENIE W KRAINIE CIENIW Krainie Kurhanów czas nie istniał.Tylko cień i ogień, światło bez źródła i nie kończący się strach i frustracja.Z miejsca, w którym stał, schwytany w sieć własnego planu, Kruk wyczuwał pogardę potworów Dominatora.Widział ludzi i bestie pogrzebane tam w czasach Białej Róży, by powstrzymywały złych od ucieczki.Widział sylwetkę czarownika Bomanza zmagającego się z mrożącym ogniem smoka.Stary czarownik nadal walczył, by zrobić jeszcze jeden krok w kierunku serca Wielkiego Kurhanu.Czyżby nie wiedział, że przegrał już wieki temu?Kruk zastanawiał się, ile czasu upłynęło, odkąd został schwytany.Czy dotarła jego wiadomość? Czy nadejdzie pomoc? Czy wybijał takt, aż ciemność wybuchła?Jeśli istniał zegar odmierzający czas, to było nim rosnące cierpienie wszystkich przeciwstawiających się ciemności.Rzeka wdzierała się coraz bliżej, a oni nic nie mogli zrobić.W żaden sposób nie mogli wzbudzić gniewu świata.Kruk myślał, że wszystko zrobiłby inaczej, gdyby miał jeszcze jedną szansę.Rozpoznał przemykające obok niego cienie, lecz nie wiedział, jak dawno temu ani czym były.Rzeczy zmieniają się z czasem i nie można powiedzieć o nich nic pewnego.Z tej perspektywy świat wyglądał całkiem inaczej.Nigdy nie był tak nieszczęśliwy i przerażony, a nie lubił tych uczuć.Zawsze był panem swego losu, nie uzależnionym od nikogo.Jedynym zajęciem w tym świecie było rozmyślanie.Zbyt często wracał myślami do tego, co oznaczało bycie Krukiem, do rzeczy, które Kruk robił lub nie i które powinien zrobić inaczej.Był to czas identyfikowania wszelkiego strachu, bólu i słabości kryjących się we wnętrzu człowieka, wszystkiego, co tworzyło lodowatą, żelazną maskę nieustraszonego, którą prezentował światu.Wszystkiego, za co zapłacił najwyższą cenę i co prowadziło go do samozniszczenia, aż dostał się w szpony śmierci.Za późno.O wiele za późno.Kiedy uświadomił to sobie, z jego gardła wyrwało się kilka okrzyków złości, które rozniosły się echem po duchowym świecie.A ci, którzy otaczali go i nienawidzili za to, co mógł rozpętać, śmiali się i rozkoszowali jego cierpieniem.48.LOT NA ZACHÓDMimo że drzewo usprawiedliwiło mnie, nigdy nie odzyskałem całkowicie mojej pozycji wśród kolegów.Zawsze zachowywali pewną rezerwę, zarówno z powodu mojego nagłego pojawienia się w towarzystwie kobiety, jak i zmniejszenia zaufania do mnie jako lekarza.Nie mogę zaprzeczać, że zabolało mnie to.Od dziecka byłem z tymi chłopakami.Byli moją rodziną.Zrobiłem sobie kule, żeby nie zaniedbywać pracy, ale na pewno posuwałaby się naprzód, nawet gdybym nie miał nóg.Przeklęte dokumenty.Znałem je już na pamięć i nadal nie znalazłem klucza, którego szukaliśmy, ani tego, który miała nadzieję znaleźć Pani.Wspólne narady nie miały końca.Pisownia imion z czasów pre-Dominacji i Dominacji była dość dowolna.KurreTelle jest jednym z tych języków, w którym różne kombinacje liter mogą brzmieć identycznie.Wróciliśmy do punktu wyjścia.Nie wiem, ile Pupilka powiedziała innym.Ani ja, ani Pani nie byliśmy na Ważnym Spotkaniu, lecz wkrótce dotarła do nas wiadomość, że Kompania wyrusza.Mieliśmy tylko jeden dzień na przygotowanie się.Krótko przed zapadnięciem nocy stałem na zewnątrz wsparty na kulach i obserwowałem przybycie latających wielorybów.Było ich osiemnaście.Wszystkie wezwane przez Ojca Drzewo.Przyleciały z mantami i całym uzbrojeniem, właściwym formom żyjących na Równinie.Trzy wylądowały i dziura wypluła swoją zawartość.Zaczęliśmy załadowywać wszystko na ich grzbiety.Ponieważ musieli wciągnąć mnie, razem z dokumentami, bronią i kulami, otrzymałem przydział na małego wieloryba.Dzieliłem go z kilkoma ludźmi.Oczywiście, miedzy innymi z Panią.Byliśmy nierozłączni.Towarzyszyli nam Jednooki, Goblin i Milczek, po krwawej bitwie na migi, gdyż nie chciał rozstawać się z Pupilką.I Tropiciel, który opiekował się dzieckiem drzewa.Domyślałem się, że czarownicy chcieli mieć nas na oku, choć niewiele mogliby zrobić, gdyby przyszło co do czego.Pupilka, Porucznik, Elmo i inni starzy kompani dosiedli drugiego wieloryba.Trzeci przewoził garstkę ludzi i mnóstwo broni.Wznieśliśmy się w powietrze i dołączyliśmy do formacji.Z wysokości pięciu tysięcy stóp zachód słońca w niczym nie przypomina tego, co można zobaczyć z ziemi ani nawet ze szczytu bardzo wysokiej góry.Wspaniały widok.Po zapadnięciu ciemności Jednooki znów leczył mnie czarami.Moja kostka wciąż jeszcze była opuchnięta i bolała.Znajdowaliśmy się poza zasięgiem pola ochronnego.Nasz wieloryb leciał z dala od Pupilki, przede wszystkim ze względu na Panią.Ale nawet wtedy nie zdradziła się.Wiatry sprzyjały nam i mieliśmy błogosławieństwo Ojca Drzewa.Świt zaskoczył nas, kiedy przelatywaliśmy nad Koniem.I wtedy prawda wyszła na jaw.Schwytani wznieśli się w swych uzbrojonych dywanach-rybach.Obudziły mnie odgłosy paniki.Poprosiłem Tropiciela, żeby pomógł mi wstać.W promieniach wschodzącego słońca ujrzałem Schwytanych, którzy przyłączyli się do nas, zajmując pozycje eskorty.Goblin i Jednooki spodziewali się ataku.Obaj zawyli rozczarowani.W końcu Jednooki znalazł sposób, by zwalić całą winę na Goblina i tak się zabawił.Ale ku mojemu zdziwieniu, nic się nie stało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]