[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tom wsunął kciuki za skórzany pas.– W porządku.Wątpię, czy wszystko od razu znajdę.Chcesz, żebym się za tym rozejrzał, nim wrócę?– Nie.Potrzebne mi to wszystko, ale bardziej potrzebuję tu tych ludzi.Weź to, co będzie pod ręką, i wracaj tu z Owenem i jego ludźmi najszybciej jak to możliwe.– Zdobędę, co się da.Kiedy mamy wyruszyć?– Od razu.Nie ma chwili do stracenia.– Teraz? – zdumiał się Bandakarczyk.– Przecież za godzinę lub dwie będzie ciemno.– I właśnie tych paru godzin mogę potrzebować – rzekł Richard.– Nie marnuj ich.Kahlan pomyślała, że może chodziło mu o truciznę, ale równie dobrze mógł mieć na myśli dar.Wiedziała, jak cierpi przez bóle głowy wywoływane przez dar.Tak chciała go przytulić, pocieszyć, uzdrowić, ale nie mogła, niestety, go od tego wybawić.Musieli znaleźć jakieś rozwiązanie.Spojrzała na małą rzeźbę Richarda stojącą na podstawie posągu.Połowa figurki była tak mroczna jak nocny kamień, tak czarna i martwa jak najgłębsza część zaświatów.Tom zarzucił plecak na ramię.– Opiekuj się nimi, Caro, dobrze? – Mrugnął do Mord-Sith, a ona uśmiechnęła się na znak zgody.– No, to do zobaczenia za parę dni.– Pomachał im jeszcze, nie odrywając oczu od Jennsen, a potem poprowadził Owena obok posągu ku jego rodzinnym stronom.Cara skrzyżowała ramiona i spojrzała z góry na Jennsen.– Będziesz kompletnym głuptasem, jeżeli go nie pocałujesz na pożegnanie.Dziewczyna się wahała.Spojrzała na Richarda.– Nauczyłem się już, że z Carą nie ma co się sprzeczać.Jennsen się uśmiechnęła i pobiegła za grzbiet przełęczy, żeby dogonić Toma, zanim odejdzie za daleko.Betty, uwiązana na długim sznurku, Potruchtała za nią.Richard schował do plecaka wyobrażającą go rzeźbę i podniósł łuk, który wcześniej oparł o wielki posąg.– Zejdźmy pomiędzy drzewa i rozbijmy obóz – powiedział.Richard, Kahlan i Cara ruszyli w dół stokiem ku bezpiecznemu schronieniu pośród wielkich sosen.Kahlan uważała, że i tak za długo byli na otwartej przestrzeni.Lada chwila mogły się pojawić szukające ich chyżoloty – szukający ich Nicholas.Choć na tej wysokości było bardzo zimno, Kahlan zdawała sobie sprawę, że lepiej nie rozpalać ogniska; chyżoloty mogłyby dostrzec dym i odszukać ich.Musieli zbudować ciepłe i przytulne schronienie.Bardzo by chciała, żeby się im udało znaleźć sosnę-strażniczkę i schronić się na noc pod jej konarami, ale w Starym Świecie nie widziała ani jednej takiej, a życzenia nie sprawią, że wyrośnie.Stąpała ostrożnie po odsłoniętych kawałkach skały, omijając śnieg, żeby nie zostawiać śladów, i popatrywała na ciemne chmury.Zawsze było możliwe, że się choć trochę ociepli i że śnieg zamieni się w deszcz.Ale i tak będzie to przeraźliwie zimna noc.Pojawiła się Jennsen z Betty i dołączyła do nich, kiedy schodzili zakosami stromą pochyłością.Wiatr stawał się coraz zimniejszy, śnieg gęstniał.Gdy wreszcie dotarli do w miarę płaskiego miejsca, Jennsen chwyciła Richarda za ramię.– Przepraszam, Richardzie.Nie chciałam się na ciebie złościć.Wiem, że to nie ty wypędziłeś tych ludzi.Wiem, że to nie twoja wina.– Zwinęła luźny sznurek, zostawiając Betty mniej swobody.– Po prostu jestem zła, że ich tak potraktowano.Jestem taka jak oni i dlatego tak mnie to złości.– Możesz być zła o to, jak ich potraktowano – rzekł Richard, ruszając z miejsca – ale nie o to, że masz tę samą cechę co oni.Jennsen zamarła, zdumiona i nawet trochę dotknięta jego słowami.– Co masz na myśli?Richard przystanął i obrócił się ku niej.– Tak rozumuje Imperialny Ład.I ziomkowie Owena.W ten sposób przypisuje się prestiż lub obarcza winą wszystkich mających jakąś wybraną cechę lub atrybut.Imperialny Ład życzyłby sobie, byś wierzyła, że o twoich zaletach, twoich największych walorach oraz o twojej niegodziwości decyduje wyłącznie to, że z urodzenia należysz do takiej, a nie innej grupy.Że wolna wola nie istnieje lub nie ma na to wpływu.Chcą, byś wierzyła, że poszczególni ludzie to nic więcej jak wymienne elementy grup, mające stałe, z góry określone cechy.Że ich przeznaczeniem jest utożsamiać się ze zbiorowością, poddawać jej woli.Że nie są w stanie nic osiągnąć dzięki własnym zasługom, albowiem nie ma czegoś takiego jak indywidualne zasługi: istnieją jedynie walory zbiorowości.Uważają, że ludzie jedynie wtedy mogą się wznieść ponad przypisaną im pozycję, kiedy zostaną wyznaczeni do przyjęcia nagrody, bo ich grupa zasłużyła sobie na łaskawość i należało wybrać reprezentanta, któremu się przyzna atrybuty wyższej wartości.Według nich tylko odblask takiej nagrody może dać reszcie grupy poczucie wyższej wartości.Ale obdarzeni takimi atrybutami żyją z niemiłą świadomością, że to jedynie pozorne osiągnięcie.Nie można oszukiwać samego siebie, więc nigdy tak naprawdę nie czują się więcej warci.I w końcu całe to oszustwo, ta fikcyjna, nadana odgórnie estyma łączona z przynależnością do grupy, musi być narzucane siłą.Ład niezłomnie wierzy w niedoskonałość człowieka i stąd to deprecjonowanie ludzkości, potępianie wszystkiego, co ludzkie.Kiedy czynisz mnie obiektem swojego gniewu, bo mam tę samą cechę co inni, uznajesz mnie za winnego ich zbrodni.Tak właśnie się dzieje, kiedy ludzie mówią, że jestem potworem, bo nasz ojciec był potworem.Jeżeli kogoś podziwiasz tylko dlatego, że twoim zdaniem jego grupa na to zasługuje, kierujesz się tymi samymi fałszywymi zasadami.Imperialny Ład głosi, że żaden człowiek nie ma prawa dochodzić do czegoś własnymi siłami, nie ma prawa robić tego, czego inni zrobić nie mogą.I że właśnie dlatego należy wyplenić magię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]