[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- I nie ma sposobu, żeby kiełbaski były gorące.- Będzie ciemno, skarbie.Nikt nie zauważy.Pociągnął za pasek i odstąpił.- No dobrze - stwierdził, - Wiesz, co robić.W połowie prze­rwę puszczanie ruchomego obrazka i pokażę planszę „Macie ocho­tę na chłodny, odświeżający napój i trochę pukanych ziaren?”, a ty wtedy wejdziesz tamtymi drzwiami i przespacerujesz się przejściem.- Możesz przy okazji wspomnieć o chłodnych, odświeżających kiełbaskach - zauważyła pani Planter.- I chyba nie powinnaś używać pochodni, żeby wskazywać lu­dziom ich miejsca - dodał Bezam.- Za często coś się przypala.- Inaczej nic nie widzę po ciemku.- Tak, ale wczoraj musiałem oddać krasnoludowi pieniądze.Są strasznie drażliwi na punkcie swoich bród.Wiesz co, skarbie? Dam ci salamandrę w klatce.Od świtu leżą na dachu, więc powin­ny już być gotowe.Były.Drzemały w swoich klatkach, z ciałami wibrującymi lekko od absorbowanego światła.Bezam wybrał sześć najbardziej dojrza­łych, zszedł do pokoju projekcyjnego i wcisnął je do wyświetlające­go pudła.Błonę od Gardła nawinął na szpulę i spojrzał w ciemność.No trudno.Trzeba wyjrzeć, czy ktoś czeka przed drzwiami.Ziewając poczłapał do wejścia.Wyciągnął rękę, odsunął rygiel.Otworzył drzwi na oścież.- Dobrze, dobrze -wymamrotał.-Już zaczynamy.Obudził się w pokoju projekcyjnym.Pani Planter wachlowała go swoim fartuchem.- Co się stało? - wyszeptał, próbując wypchnąć z pamięci wspo­mnienie depczących go stóp.- Mamy pełną salę - odparła.- A przed piwnicą ciągle stoi ko­lejka! Na całą ulicę! To przez te ohydne plakaty.Bezam powstał - chwiejnie, ale stanowczo.- Zamknij się, kobieto, idź do kuchni i puknij jeszcze trochę ziaren - polecił.- A potem wróć tutaj.Pomożesz mi przemalować napisy.Jeśli stoją w kolejce do miejsc po pięć pensów, będą też stać po dziesiątce.Podwinął rękawy i chwycił korbę.W pierwszym rzędzie siedział bibliotekarz z torbą fistaszków na kolanach.Po kilku minutach przestał gryźć, z otwartymi ustami pa­trzył i patrzył na migotliwe obrazki.***- Przytrzymać konia, proszę pana? Proszę pani?- Nie!Do południa Victor zarobił dwupensówkę.Nie dlatego że ludzie nie mieli koni do trzymania, ale jakoś nie chcieli, żeby on je trzymał.W końcu zgarbiony człowieczek, stojący trochę dalej, podszedł do niego, ciągnąc za sobą cztery konie.Victor obserwował go od kil­ku godzin, zdumiony, że ktokolwiek rzuca pomarszczonemu homunkulusowi miły uśmiech, a co dopiero lejce.A jednak jego inte­res kwitł, podczas gdy szerokie bary, przystojny profil i uczciwy, szczery uśmiech Victora okazywały się niepokonanymi przeszkoda­mi w karierze trzymacza koni.- Jesteś tu nowy, co? - odezwał się człowieczek.- Tak - przyznał Victor.- Aha.Od razu zgadłem.Czekasz na wielką szansę w migaw­kach, co? - Uśmiechnął się przyjaźnie.- Nie.Właściwie to już miałem wielką szansę.- Więc co tu robisz? Victor wzruszył ramionami.- Zmarnowałem ją.- Ach, tak.Tak, psze pana, dziękuję uniżenie, niech bogowie mają pana w opiece, natychmiast, psze pana! - zawołał człowieczek, odbierając kolejną uzdę.- Nie potrzebujesz przypadkiem asystenta? - zapytał smętnie Victor.***Bezam Plan ter wpatrywał się w stos monet na stole.Gardło Dibbler przesunął dłonie i stos stał się nieco mniejszy, ale wciąż pozostał największym stosem monet, jaki Bezam Plan ter w życiu widział - to znaczy na jawie.- I ciągle go wyświetlamy, co kwadrans - szepnął.- Musiałem nająć chłopaka, żeby kręcił korbą.Nie wiem, co zrobię z takimi pie­niędzmi.Gardło poklepał go po ramieniu.- Kup większy lokal - poradził.- Myślałem już o tym - wyznał Bezam.- Tak.Coś z takimi eleganckimi kolumnami od frontu.Moja córka Calliope ładnie gra na organach; mogłaby akompaniować.I powinno tam być dużo zło­tej farby i takich skręconych kawałków.Oczy mu się zaszkliły.Idea znalazła kolejny umysł.Sny Holy Woodu.i niech to będzie pałac, tak jak legendarny Rhoxie z Klatchu, albo najwspanialsza ze wszystkich świątyń, z niewolnicami sprzeda­jącymi pukane ziarna i fistaszki, a Bezam Planter będzie chodził z miną właściciela, w czerwonym aksamitnym kubraku ze złotą lamówką.- Tak? - szepnął.Pot wystąpił mu na czoło.- Mówiłem, że wyjeżdżam - powtórzył Gardło.- Trzeba być w ruchu przy ruchomych obrazkach.Sam wiesz.- Pani Planter uważa, że powinniście robić więcej obrazków z tym młodym człowiekiem - oświadczył Bezam.- Całe miasto mó­wi tylko o nim.Powiedziała, że kilka dam zemdlało, kiedy rzucił im to płomienne spojrzenie.Obejrzała film pięć razy.- W jego głosie zabrzmiała nagle podejrzliwość.- I ta dziewczyna! Niech mnie.- Nie martwcie się - odparł swobodnie Dibbler.- Mam z nimi koń.Zwątpienie przemknęło mu po twarzy.- Do zobaczenia - rzucił krótko i wybiegł na ulicę.Bezam został sam.Rozejrzał się po zasłoniętych pajęczynami ścianach Odium, a rozgorączkowana wyobraźnia malowała już w mrocznych kątach donice z palmami, złote liście i tłuste cherubi­ny.Łupinki fistaszków i pukane ziarna chrzęściły mu pod nogami.Trzeba tu sprzątnąć przed następnym pokazem, pomyślał.Ten małpiszon pewnie znów będzie pierwszy w kolejce.Nagle jego wzrok padł na plakat Myecza namyętności.Właściwie to dziwne.Nie było tam żadnych słoni ani wulkanów, a potwory to trolle z poprzyczepianymi różnymi kawałkami, ale na zbliżeniu.tak.wszyscy mężczyźni westchnęli, a potem wszystkie kobiety wes­tchnęły.Prawdziwa magia.Uśmiechnął się do portretów Victora i Ginger.Ciekawe, co ta para w tej chwili robi.Pewnie wyjadają kawior ze złotych półmisków i wypoczywają, po kolana w aksamitnych podusz­kach.Mógł się założyć.***- W tym fachu nie podnoś głowy wyżej kolan, chłopcze - poradził trzymacz koni.- Obawiam się, że niezbyt mi wychodzi to trzymanie - przy­znał Victor [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl