[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aby uniknąć otrzymania jakiegoś nowego, celnego ciosu wmoją uszkodzoną fizys plecakiem, albo walizą, przyszłampózniej i ustawiłam się na końcu gromady.Wśród młodzieżyujrzałam Lilianę, już całkowicie zdrową, pod opieką kilkumłodzieńców dzwigających na plecach ogromne stelaże.Po przejściu przez strefę celną, przypomniałam sobie o znakurozpoznawczym i wyciągnęłam z torby arkusz czerwonejbibułki.W tej chwili tak mało przypominałam siebie zfotografii przesłanej Gerdmanom, że tego rodzaju oznakowaniemojej osoby stało się naprawdę niezbędne.Z daleka, za siatkąfalował tłum witających, z rękoma podniesionymi do góry wgeście powitania, wydający okrzyki radości na widok krewnychi znajomków.Ani rusz w tym kłębowisku nie mogłamrozpoznać Barbary i nawet zrobiło mi się trochę mdło w dołku,co będzie jeśli jej nie spotkam.Do Sztokholmu z Nynashamnjest dość daleko, a moja forma fizyczna pozostawiała dużo dożyczenia.Podniosłam więc jak najwyżej czerwony transparent imaszerowałam z pozornie obojętną twarzą, przez corazbardziej rzednącą garstkę ludzi.Wreszcie od grupyoczekujących oderwała się jakaś srebrnowłosa kobieta, wgranatowej znoszonej kurtce, przy której moja czerwono-szarawiatrówka wydała się modelem od Diora i podeszła do mnie, zmocno niepewną miną. Czy ty jesteś Sława? zapytała.Odczułam niewysłowioną ulgę. Tak, to ja, Barbaro.Wzięła mnie w ramiona i uścisnęła serdecznie. Wyglądasz trochę inaczej oświadczyła. Chodzmy,Olaf czeka w aucie.Niesłychanie wysoki Olaf o jasnej, siwiejącej czuprynie,bardzo niebieskich oczach i przyjemnym uśmiechu, świetnieprezentował się na tle szarego Volvo.Powitał mnie mocnymuściskiem dłoni. Jak podróż? zagaiła Barbara, kiedy ruszyliśmy wdrogę i spojrzała na mnie z podejrzanym błyskiem w oku.Najwidoczniej gruba warstwa szminki i kredki zdążyła jużrozpuścić się i rozmazać w czasie walki z rozszalałymtłumem, opuszczającym prom.demaskując siniaki na mojejtwarzy.Musiałam jakoś wyjaśnić szwagierce, że na co dzieńwyglądam zupełnie inaczej. Miałam wypadek w czasie podróży powiedziałam,nie patrząc jej w oczy spadłam w nocy ze schodów.Morze było bardzo niespokojne, a ja nic przytrzymałam sięporęczy.Brzmiało to dość przekonywająco.Barbara nieporuszyła więcej tego tematu, a Olafa moje siniakiobchodziły tyle co zeszłoroczny śnieg.Jadąc autem do Sztokholmu, przez całą drogę gratulowałamsobie w duchu, że pozbyłam się norek, choć mogło to obyć się wnieco mniej gwałtowny sposób, gdyż w połączeniu z mojąposzkodowaną twarzą strój ten mógł wywrzeć na Barbarze(preferującej zdaje się sportowy styl ubierania się) szokującewrażenie.Gerdmanowie mieszkali przy Kungsgatan, w samym centrumSztokholmu w dostojnym domu, pamiętającym być może czasyGustawa I Wazy, wyposażonym, mimo to, w luksusową windępełną złotych ozdób, luster, żwawo przemykającą międzypiętrami.Zajmowali sami, po wyprowadzeniu się trojgadorosłych dzieci, pięć pokoi o powierzchni hal dworcowych, wktórych mieściła się nieprawdopodobna ilość meblizgromadzonych z pokolenia na pokolenie.W każdym, opróczjadalni, na pierwszym planie znajdowała się ogromna kanapa iprzepastne fotele, a poza tym mnóstwo sekretarzyków,komódek, kredensików z platerami, srebrami i innymirekwizytami przeszłości.Olaf był ogromnie przywiązany do tych pamiątek rodowych iodnosił się do nich z wielkim pietyzmem, gdyż chyba stały tuod wieków.Oprócz zamiłowania do staroci gustował także wsupernowoczesnym sprzęcie elektronicznym, który zajmowałprawie cały jego gabinet.Przesiadywał tam godzinami,pochłonięty jego wypróbowywaniem, przesłuchiwaniem taśm,odtwarzaniem kaset video.W sumie widywałam go bardzomało i całe szczęście, gdyż twarz moja, wbrew optymistycznymprzewidywaniom Zdzisława, przybierała coraz to inny kolor, odczerwieni, poprzez fiolet, zieleń, do żółci.W tej sytuacji przezpierwszy tydzień mojego pobytu tkwiłam unieruchomiona wdomu i tęsknie spoglądałam z okna mojego pokoju na rojnąulicę z charakterystycznymi sylwetkami dwóch wieżkrólewskich na horyzoncie.Barbara, uosabiająca maksimum dystynkcji, opanowania idobrego tonu, nie wspominała o mojej przygodzie na promie inie zadawała żadnych pytań.Prześlizgiwała się bezszelestnie poswoich muzealnych pokojach, niezmiennie grzeczna, uprzejma,gościnna, częstująca mnie coraz to inną gotową zupką,wydobywaną z krzykliwych, fantazyjnych opakowań, szynką zpuszki, smacznymi deserami z kremem oraz masą południo-wych owoców.Jak zauważyłam, przyrządzanie mięs i warzywnie było jej mocną stroną.Czasem tylko łapałam jej przenikliwespojrzenie taksujące ubarwienie mojej skóry, jak gdyby ocenia-jąc czy nadaję się już do pokazania ludziom, czy jeszcze niedojrzałam do publicznej demonstracji.Przez pierwsze siedem dni wyprowadzała mnie z domutylko wieczorem jak pieska i przeważnie autem.Zwiedzałyśmy Sztokholm by night: nowoczesnąSergelgatan z Konserthuset w głębi.Klarabergsgatan zkompleksem wieżowców, stare miasto, kolorową panoramędzielnicy Klara, połyskującą w wodzie wszystkimi koloramitęczy.Na drugi tydzień, kiedy upodobniłam się już do normalnegoczłowieka, rozpoczęłam szaleńczy bieg po wszystkich domachtowarowych i większych magazynach z Ahiens'em na czele,porównywaniem cen szwedzkich z polskimi po przeliczeniu ichz koron na dolary, a potem na złotówki, w wyniku czego niedokonałam żadnego zakupu poza pastą do zębów z fluorem,którą niesłychanie przepłaciłam i uniwersalnymi zmywakamiSvinto do czyszczenia mojego żelazka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]