[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tutaj przyspieszył jeszcze i popędził ku skrzy-żowaniu, roztrącając we wszystkich kierunkach przechodniów i wilkinowe tabo-rety.Dopadł celu tuż po wybuchu ulewy i gwałtownie zahamował.Sri Sriniwasi Osman wychylili się z samochodu i pochwycili Miszal Achtar oraz Aiszę, wcią-gając je do mercedesa przy wtórze obelg, kopania i plucia.Sajjid odjechał szybko,zanim ktokolwiek zdołał otrzeć zalewającą oczy wodę.Wewnątrz samochodu: ciała stłoczyły się w gwałtownej szamotaninie.MiszalAchtar, leżąca na dole, miotała przekleństwa pod adresem swojego męża: Sa-botażysta! Zdrajca! Szumowina znikąd! Muł! Na co Sajjid odpowiedział sar-kastycznie: Męczeństwo jest zbyt łatwe, Miszal.Nie chcesz zobaczyć oceanuotwierającego się jak kwiat?Pani Kurajszi wydostając głowę spomiędzy zaciśniętych kolan Osmana, z za-partym tchem dodała: Już dobrze, przestań, Miszu, daj spokój.Chcieliśmydobrze.* * *Gibril wyśnił powódz:409Kiedy spadł deszcz, górnicy z Sarang czekali z kilofami na pielgrzymów, alekiedy zmiotło barykadę z rowerów, nie mogli się oprzeć myśli, że Bóg rzeczywi-ście stanął po stronie Aiszy.System kanalizacyjny miasta poddał się natychmiastprzytłaczającemu atakowi wody, a górnicy wciąż stali w mulistej mazi, sięgającejim teraz do pasa.Niektórzy z nich starali się dostać do pielgrzymów, którzy takżeczynili próby podjęcia dalszej drogi.Ale teraz potop deszczu zwiększył się, a po-tem stał się po dwakroć obfitszy, spadając z nieba ścianą, przez którą trudno byłooddychać; jakby ziemia zaczęła ulegać pochłonięciu, a firmament niebieski łączyłsię z firmamentem oceanu.Gibril, śniąc, doszedł do wniosku, że jego objawienieprzyćmiła woda.* * *Deszcz przestał padać i wodniste słońce opromieniło wenecką scenę zagłady.Drogi Sarangu zamieniły się w kanały, po których pływały rozmaite przedmioty.W miejscu, gdzie do niedawna widać było motorowe riksze, wielbłądzie wózkii naprawione rowery, teraz na wodzie unosiły się strzępy gazet, kwiaty, bransole-ty, koszyki, ekskrementy, fiolki po lekarstwach, karty do gry, placki, lampy.Wodamiała dziwny czerwonawy odcień, co podtrzymywało wiarę przemoczonego luduw to, że ulica spływa krwią.Nie było ani śladu osiłków z kopalni i PielgrzymówAiszy.Jakiś pies płynął ulicą po drugiej stronie rozwalonej barykady z rowerów,wszędzie wokół zalegała głucha cisza powodzi, której fale otulały porzucone auto-busy, podczas gdy dzieci gapiły się z dachów zalanych zaułków, zbyt przerażone,żeby zejść i się bawić.Wtedy wróciły motyle.Znikąd, jakby chowały się za słońcem, aby świętować koniec ulewy, przybra-ły kolor promieni słonecznych.Przybycie tego fantastycznego dywanu światłościz niebios kompletnie wytrąciło z równowagi mieszkańców Sarang, którzy jesz-cze nie doszli do siebie po przeżyciach związanych z burzą; a teraz drżąc przedapokalipsą, schowali się w domach, dokładnie ryglując drzwi.Jednakże na po-bliskim wzgórzu mirza Sajjid Achtar i jego grupa obserwowali cudowny powrótprzepełnieni, wszyscy, nawet zamindar, czymś na kształt grozy.Pomimo zalewającej oczy wody, deszczu, który przenikał przez otwór po wy-bitej szybie, mirza Sajjid nie zdejmował nogi z pedału gazu, aż przy końcu drogiwiodącej w górę dookoła wzgórza zatrzymał się przy bramie Kopalni Nr l w Sa-rang.Wieże szybowe były ledwie widoczne w strugach deszczu. Półgłówek przeklinała niemrawo Miszal Achtar. Sraluchy czekają tylko, żebyśmy tamwrócili, a ty przywiozłeś nas tutaj na spotkanie z ich kumplami.Wspaniałe zagra-410nie, Sajjidzie.Pierwsza klasa.Ale nie mieli już więcej kłopotów z górnikami.Był to dzień, w którym ka-tastrofa górnicza pogrzebała żywcem piętnaście tysięcy pracowników pod wzgó-rzem Sarangi.Sajjid, Miszal, sarpancza, Osman, pani Kurajszi, Sriniwas i Aiszastali na poboczu wycieńczeni i przemoknięci do suchej nitki, kiedy karetki, wo-zy strażackie, oddziały ratownicze i właściciele szybów przybywali licznie i dużopózniej odjeżdżali, potrząsając głowami.Sarpancza chwycił płatki uszu kciukamii palcami wskazującymi. %7łycie jest bólem powiedział. %7łycie jest bólemi zgubą; monetą bez wartości, wartą nawet mniej niż kauri czy dam.Osman od zdechłego wołu, który tak jak sarpancza stracił podczas pielgrzymkiukochanego towarzysza, również zapłakał.Pani Kurajszi starała się spojrzeć niecobardziej optymistycznie na zaistniałe dotąd wydarzenia: Najważniejsze jest to,że nic się nam nie stało. Ale nikt jej nie odpowiedział.Potem Aisza zamknęłaoczy i śpiewnym głosem wyrecytowała przepowiednię. I sąd nastał na tych, cozłe uczynki czynić chcieli.Mirza Sajjid był wściekły. Oni nie byli na tej cholernej barykadzie krzy-czał. Pracowali pod tą przeklętą ziemią. Kopali sobie groby odpowiedziała Aisza.* * *Było to wtedy, kiedy zobaczyli powracające motyle.Sajjid z niedowierzaniemobserwował złotą chmurę, najpierw narastającą, a potem wysyłającą we wszyst-kich kierunkach strumienie skrzydlatego światła.Aisza chciała wrócić na skrzy-żowanie.Sajjid zaprotestował: Tam w dole wszystko jest zalane.Możemy jedy-nie zjechać zboczem wzgórza i wjechać do miasta od drugiej strony. Ale Aiszai Miszal same podjęły decyzję; prorokini podtrzymywała pobladłą towarzyszkę,obejmując ją w pasie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]