[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kto tego nie zrobił, nie był wpuszczony na następne ćwiczenia.Tego dnia była pracownia, a ja nie miałem zrobionych obliczeń, więc obliczałem już w sali, przed rozpoczęciem wykładów.Przez cały czas przeszkadzał mi jeden chłopak, z którym zaprzyjaźniłem się w szkole.Chociaż robił to z humorem, jednak mi przeszkadzał.Kiedy kilkakrotne prośby nie pomogły, ostrzegłem go, że jak jeszcze raz szarpnie ławką, to dostanie ode mnie.Szarpnął, więc poderwałem się, by spełnić obietnicę.Zdążył uciec, a ja posłałem mu zupełnie maleńką "wiązankę": "Przyjdzie taki.go mać szczeniak i przeszkadza.Jemu dobrze, bo nie pracuje i ma czas cały dzień odrabiać lekcje."- Panie! Jak się pan wyraża? - wtrącił się z boku jakiś "drewniak".- A pan czego się wtrąca? - powiedziałem ze złością.- Nie podskakuj pan, jak nikt pana nie trąca.Inteligent, cholera, się znalazł.Uraziło go to.- Jak pan jest łobuzem, to nie powinien pan chodzić do takiej szkoły - dziamgocze mój "drewniak".- Uliczne wychowanie.- Szoruj, frajerze, bo ciebie stuknę! - wrzasnąłem już zły, że się za dużo mądrzy.Odszedł, a ja usiadłem i dalej odrabiałem lekcję, zapominając o incydencie.Po pięciu minutach woźny wywołał mnie po nazwisku, mówiąc, że dyrektor prosi.Idąc, zastanawiałem się, po co on mnie wzywa.Myślałem, że pewnie będzie cisnął o pieniądze.W kancelarii zastałem mojego "drewniaka".Dyrektor zwracając się do niego zapytał:- Jak ten pan powiedział? Proszę, niech pan powtórzy.- Powiedział.taka go mać - wstydliwie powtórzył "drewniak", a słowa te ledwie przeszły mu przez usta.- Może pan już odejść - grzecznie wyprosił dyrektor "drewniaka".A gdy ten odszedł, wtedy dopiero wrzasnął na mnie:- Co pan sobie myśli, że gdzie pan się znajduje? To jest wyższa uczelnia.Ja pana w proch zniszczę! - krzyczał, waląc pięścią w stół, a twarz mu sczerwieniała tak, że już miałem nadzieję, że go szlag trafi.Ale nie trafił.Powrzeszczał jeszcze trochę i na zakończenie powiedział:- Na dwa tygodnie jest pan zawieszony w wykładach.Przez cały czas, gdy tak krzyczał, patrzyłem na niego zdziwiony i z pewnym nawet zadowoleniem.Najwięcej cieszyło mnie to: "Ja pana w proch zniszczę!" Pomyślałem sobie, że gdybym dobrze łbem strzelił, to musieliby faceta ze ściany zbierać, a on mnie chce w proch zniszczyć! Równocześnie myślałem jeszcze o czymś innym: trzy tygodnie do końca roku, na dwa tygodnie zawieszony w wykładach, mam zapłacić za drugie półrocze i już na pewno wiem, że nie zdam egzaminu.Już wiedziałem, co mam dalej robić.Gdy wszedłem na salę wykładową, rozejrzałem się, gdzie stoi mój "drewniak".Stał na szczycie schodów, bo sale wykładowe przypominały widownię w cyrku, ławki ustawione były amfiteatralnie, a w przejściach były schody.Podszedłem do niego, stanąłem jeden stopień wyżej i zapytałem tonem najdelikatniejszym, na jaki potrafiłem się zdobyć:- No i co, poskarżył pan, prawda? I pan chyba sam naprawdę nie wie, za co.Mnie dyrektor opieprzył.- Panie, jak pan się znów wyraża! - oburzył się "drewniak".- Słuchaj teraz, jak mówię - powiedziałem już ostro, i zmieniając znów ton na łagodny, powtórzyłem zaczęte zdanie:- No więc, mnie dyrektor opieprzył i ja też nie wiem, za co.Wie pan, żebyśmy obaj wiedzieli, za co.no to trzymaj się, frajerze! - kończąc te słowa trzepnąłem go z całej siły pięścią między oczy.Facet zleciał ze schodów na złamanie karku, a ja wyszedłem górnymi drzwiami z sali i więcej tam nie poszedłem.W ten sposób zakończyłem teoretyczne szkolenie zawodowe, a chłopak miał naukę, że kapować nie wolno.Pogrzeb ojcaOjciec mój dostał jakiejś manii, że niedługo umrze - a przecież był zdrów, na nic nie cierpiał i nic mu nie dokuczało.Średniego wzrostu, krępy, silny, był dobrze zbudowany.Chodził jak zwykle codziennie do pracy i wracał nieraz trzeźwy, innym razem pijany.W lipcu wyjechał na urlop w swoje rodzinne strony.Starał się odwiedzić wszystkich bliższych i dalszych krewnych.Żegnał się ze znajomymi, twierdząc, że już się więcej nie zobaczą.Gdy ojciec powrócił z urlopu, postanowiłem zafundować mu ze swojego zarobku dobry garnitur.Wykonanie zleciłem mojemu "nadwornemu" krawcowi, Żydowi z drugiego domu, który klepał biedę, żywiąc ze swej pracy żonę i cztery córki (najstarsza miała sześć lat).Klientela jego to "bogaci" mieszkańcy biednej dzielnicy robotniczej.Garnitur zamówiłem w pierwszych dniach miesiąca, a płacić miałem w dwóch ratach - jedną w połowie i drugą w końcu miesiąca.Mimo że jeszcze nic krawcowi nie zapłaciłem, przyniósł gotowy garnitur tuż przed piętnastym.Gdy ojciec wieczorem włożył nowe ubranie, popatrzyłem na niego i z zadowoleniem powiedziałem:- Wygląda tatuś w tym ubraniu jak burżuj.- I co mi z tego, kiedy ja i tak niedługo umrę - odpowiedział siadając na łóżku.Podeszła do ojca młodsza, szesnastoletnia siostra, usiadła mu na kolanach, a on mówi dalej:- Ale jak umrę, nie chowajcie mnie w tym garniturze, bo szkoda pakować do ziemi.Oddajcie krawcowi, może komu sprzeda.Pochowajcie mnie w moim starym garniturze.Żałoby po mnie nie noście, bo to przecież tylko dla ludzi.Nie płaczcie, przyjdzie karnawał, to się bawcie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]