[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ptak niezgrabnie przestąpił z nogi na nogę.Ruda wiewiórka po chwili wahania wbiegła w krąg światła.Podniosła żołądz, przytrzymałają przez moment w swych przednich, przypominających ręce, łapkach, jakby odmawiała modli-twę, a potem odbiegła, by zakopać żołądz i zapomnieć o niej.* * *Czarci Prąd to mały port wzniesiony na granitowych skałach, miasto sklepikarzy, cieśli i ża-glomistrzów oraz starych żeglarzy, którym brak palców i rąk i którzy otwierają własne tawernybądz spędzają w nich całe dnie przy szklanicy grogu.Resztki włosów wciąż splatają w nasmo-łowane warkoczyki, choć ich brody już dawno zbielały.W Czarcim Prądzie nie ma ladacznic,145a przynajmniej takich, które się za nie uważają, choć nigdy nie brakowało tu kobiet określają-cych się, jeśli ktoś upiera się przy dokładnej odpowiedzi, jako intensywnie zamężne.Jednegomęża mają na tym statku, który przybywa do brzegu co pół roku, drugiego na innym, zjawiają-cym się w porcie na miesiąc, co dziewięć miesięcy.W sumie układ ten odpowiada większości ludzi, a jeśli nawet zdarzają się chwile zawodu,gdy jeden z mężczyzn wraca do swej żony i zastaje innego, cóż.wówczas wybucha bójka,a przegrany może zawsze pocieszyć się grogiem.Marynarze są w zasadzie zadowoleni, bo wie-dzą, że dzięki temu mają przynajmniej jedną osobę, która zauważy, gdy nie wrócą z morza,i będzie opłakiwać ich stratę.Ich żony zaś zadowalają się świadomością, że mężowie także sąwobec nich niewierni.Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny.Morze jestdla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu,kości i pereł.Do tego właśnie miasta przybył pewnej nocy pan Primus z Cytadeli Burz; od stóp do główodziany w czerń, z brodą gęstą i dostojną niczym bocianie gniazdo na jednym z miejskich komi-nów.Przyjechał powozem ciągniętym przez cztery karę konie i wynajął pokój w MarynarskiejPrzystani na ulicy Krzywej.W gospodzie uznano go za dziwaka o osobliwych wymaganiach,gdyż przywiózł ze sobą własny prowiant i napoje i przechowywał je cały czas w zamkniętej146drewnianej skrzyni, którą otwierał jedynie po to, by wyjąć jabłko, kawałek sera czy kielichkorzennego wina.Mieszkał w najwyższym pokoju Marynarskiej Przystani , wysokiego, smu-kłego budynku wzniesionego na skalnym wzniesieniu ułatwiającym przemyt.Przekupił kilkunastu miejscowych uliczników, aby donieśli mu, gdy tylko dostrzegą kogo-kolwiek nowego w mieście, nieważne, czy przybędzie morzem, czy lądem.Mieli zwłaszczawypatrywać bardzo wysokiego mężczyzny o ciemnych włosach, chudej wygłodniałej twarzyi czarnych oczach. Primus niewątpliwie nauczył się ostrożności powiedział Secundus do swych czterechmartwych braci. Wiesz co powiadają odszepnął Kwintus cichym żałobnym tonem umarłych, który tegodnia przypomniał odgłos odległych fal, rozbijających się o skały. Ten kogo zmęczy oglądaniesię przez ramię w poszukiwaniu Septimusa, musi być także zmęczony życiem.Każdego ranka Primus rozmawiał z kapitanami statków cumujących w Czarcim Prądzie.Chętnie stawiał grog, ale sam niczego nie jadł ani nie pił.Popołudniami oglądał statki w porcie.Plotkarze z Czarciego Prądu (a tych tam nie brakuje) szybko odgadli, w czym rzecz: brodatydżentelmen zamierzał popłynąć na wschód.Wkrótce po mieście rozeszła się kolejna wieść, żewybrał do tego statek Serce Snu , dowodzony przez kapitana Yanna, czarny okręt o szkarłat-147noczerwonym pokładzie, cieszący się stosunkowo dobrą reputacją (co oznaczało, że co prawdajego załoga nie stroni od piractwa, ale czyni to daleko od domu) i że podniosą kotwicę, gdy tylkoda im znak. Dobry panie powiedział do Primusa jeden z uliczników. W mieście zjawił się jakiśczłowiek.Przybył lądem.Zamieszkał u pani Pettier.Jest wysoki i ponury jak kruk.Widziałemgo we Wzburzonym Oceanie.Stawiał grog wszystkim.Twierdzi, że tęskni za morzem i szukawolnej koi.Primus poklepał chłopca po brudnej ręce i wręczył mu monetę.Następnie podjął swe przy-gotowania.Tego popołudnia ogłoszono, że za trzy dni Serce Snu opuści przystań.W dzień przed odpłynięciem Serca snu widziano, jak Primus sprzedawał swój powózi czwórkę koni właścicielowi stajni na ulicy Strażniczej.Potem skierował swe kroki ku przystani,rozrzucając po drodze małe monety wśród uliczników.Zamknął się w swej kabinie na pokładzie Serca Snu , rozkazując, by nikt mu nie przeszkadzał nieważne, jak dobry miałby powód, pókinie znajdą się co najmniej o tydzień drogi od portu.Tego wieczoru marynarza z załogi Serca snu spotkał nieszczęśliwy wypadek.Po pijanemupośliznął się na mokrym bruku ulicy Dochodowej i złamał nogę.Na szczęście szybko znalazł sięzastępca, w osobie żeglarza, z którym razem pili i który przekonał rannego, by zademonstrował148mu na śliskich kamieniach wyjątkowo skomplikowany krok marynarskiego tańca.Marynarz ów,wysoki i ciemnowłosy, przypominający nieco kruka, jeszcze tej samej nocy podpisał swe papieryznakiem kółka i o świcie, gdy statek wypłynął z portu w porannej mgle, był już na pokładzie. Serce snu pożeglowało na wschód.Pan Primus z Cytadeli Snów z wysokiego urwiska odprowadził wzrokiem statek, póki tennie zniknął mu z oczu.Pogładził świeżo ogolony podbródek.Potem zszedł na ulicę Strażniczą,gdzie zwrócił właścicielowi stajni pieniądze wraz ze sporym naddatkiem, i wyjechał z miasta nazachód czarnym powozem zaprzężonym w cztery kare konie.* * *Rozwiązanie było oczywiste.Ostatecznie jednorożec i tak dreptał za nimi przez cały ranek,od czasu do czasu trącając szerokim czołem ramię gwiazdy.Pokrywające jego boki rany, któ-re poprzedniego dnia rozkwitały czerwienią pod szponami lwa, obecnie pokryły się suchymi,brązowymi strupami.Gwiazda kuśtykała, kulała i potykała się.Tristran maszerował obok, złączony z nią łańcu-chem, przegub z przegubem.149Z jednej strony uważał, że sam pomysł jazdy na jednorożcu ma w sobie coś niemal święto-kradczego: nie był to przecież koń i nie podlegał żadnemu ze starożytnych traktatów pomiędzyLudzmi i Końmi.W jego czarnych oczach kryła się dzikość.Każdy krok kipiał niebezpiecz-ną, nieposkromioną energią.Z drugiej jednak strony Tristran odnosił coraz silniejsze wrażenie,choć sam nie wiedział dlaczego, że jednorożca obchodzi los gwiazdy i pragnie jej pomóc.Rzekłzatem: Posłuchaj, doskonale pamiętam, że zamierzasz na każdym kroku niweczyć moje plany,ale jeśli jednorożec się zgodzi, może mógłby przez jakiś czas ponieść cię na grzbiecie?Gwiazda milczała. Co ty na to?Wzruszyła ramionami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]