[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tuczuć siarkę.A Zygfryd spojrzał dziwnym wzrokiem po obecnych i rzekł: Zmiłuj się, Duchu Zwiatłości, nad duszą brata Danvelda i brata Gotfryda!Oni zaś zrozumieli, że wzywał miłosierdzia boskiego nad tymi duszami i że wzywał dlate-go, iż po wzmiance o siarce przyszło mu na myśl piekło, więc dreszcz przebiegł im przez ko-ści i odrzekli wszyscy naraz: Amen! amen! amen!Przez chwilę znów było słychać wycie wiatru i drganie osad okiennych. Gdzie ciało komtura i brata Gotfryda? spytał starzec. W kaplicy; księża śpiewają nad nimi litanie. W trumnach już? W trumnach, jeno komtur głowę ma zakrytą, bo i czaszka, i twarz zmiażdżone. Gdzie inne trupy? i ranni? Trupy na śniegu, aby zesztywniały, zanim porobią trumny, a ranni opatrzeni już w szpi-talu.Zygfryd splótł powtórnie dłonie nad głową: I to jeden człowiek uczynił!.Duchu Zwiatłości, miej w swojej pieczy Zakon, gdy przyj-dzie do wielkiej wojny z tym wilczym plemieniem!Na to Rotgier podniósł wzrok w górę, jakby coś sobie przypominając, i rzekł: Słyszałem pod Wilnem, jako wójt sambijski mówił bratu swemu, mistrzowi: Jeśli nieuczynisz wielkiej wojny i nie wytracisz ich tak, aby i imię nie zostało tedy biada nam i na-szemu narodowi. Daj Bóg takową wojnę i spotkanie z nimi! rzekł jeden ze szlachetnych nowicjuszów.10Zygfryd spojrzał na niego przeciągle, jak gdyby miał ochotę powiedzieć: Mogłeś dziśspotkać się z jednym z nich lecz widząc drobną i młodą postać nowicjusza, a może wspo-mniawszy, że i sam, choć sławion z odwagi, nie chciał iść na pewną zgubę, zaniechał wy-mówki i zapytał: Który z was widział Juranda? Ja odrzekł de Bergow. %7łyje? %7łyje, leży w tej samej sieci, w którąśmy go zaplątali.Gdy się ocknął, chcieli go knechcidobić, ale kapelan nie pozwolił. Dobić nie można.Człek to znaczny między swymi i byłby krzyk okrutny odparł Zyg-fryd. Niepodobna też będzie ukryć tego, co zaszło, gdyż zbyt wielu było świadków. Jako więc mamy mówić i co czynić? spytał Rotgier.Zygfryd zamyślił się i wreszcie tak rzekł: Wy, szlachetny grafie de Bergow, jedzcie do Malborga do mistrza.Jęczeliście w niewoliu Juranda i jesteście gościem Zakonu, więc jako gościowi, który niekoniecznie potrzebujemówić na stronę zakonników, tym snadniej wam uwierzą.Mówcie przeto, coście widzieli, żeDanveld odbiwszy pogranicznym łotrzykom jakowąś dziewczynę i myśląc, że to dziewkaJurandowa, dał znać o tym Jurandowi, któren też przybył do Szczytna i.co się dalej stało sami wiecie. Wybaczcie, pobożny komturze rzekł de Bergow. Ciężką niewolę znosiłem w Spy-chowie i jako gość wasz rad bym zawsze świadczył za wami, ale dla pokoju sumienia megopowiedzcie mi: zali nie było prawdziwej Jurandówny w Szczytnie i zali nie zdrada Danveldadoprowadziła do szału strasznego jej rodzica?Zygfryd de Lwe zawahał się przez chwilę z odpowiedzią; w naturze jego leżała głębokanienawiść do polskiego plemienia, leżało okrucieństwo, którym nawet Danvelda przewyższał,i drapieżność, gdy chodziło o Zakon, i pycha, i chciwość, ale nie było w nim zamiłowania doniskich wykrętów.Największą też goryczą i zgryzotą życia jego było, że w ostatnich czasachsprawy zakonne przez niekarność i swawolę ułożyły się w ten sposób, że wykręty stały sięjednym z najwalniejszych i nieodzownych już środków zakonnego życia.Przeto pytanie deBergowa poruszyło w nim tę najboleśniejszą stronę duszy i dopiero po długiej chwili milcze-nia rzekł: Danveld stoi przed Bogiem i Bóg go sądzi, a wy, grafie, jeśli was zapytają o domysły,tedy mówcie, co chcecie: jeśli zasie o to, co widziały oczy wasze, tedy powiedzcie, iż splątali-śmy siecią wściekłego męża, widzieliście dziewięciu trupów, prócz rannych na tej podłodze, amiędzy nimi trup Danvelda, brata Gotfryda, von Brachta i Huga, i dwóch szlachetnych mło-dzianów.Boże, daj im wieczny odpoczynek.Amen! Amen! amen! powtórzyli znów nowicjusze. I mówcie także dodał Zygfryd że jakkolwiek Danveld chciał przycisnąć nieprzyja-ciela Zakonu, nikt tu jednak pierwszy miecza na Juranda nie wydobył. Będę mówił jeno to, co widziały oczy moje odrzekł de Bergow. Przed północą zaś bądzcie w kaplicy, gdzie i my przyjdziemy modlić się za dusze zmar-łych odpowiedział Zygfryd.I wyciągnął do niego rękę, zarazem na znak podzięki i pożegnania, albowiem pragnął dodalszej narady pozostać tylko z bratem Rotgierem, którego miłował jak zrenicę oka i jak tylkoojciec mógł miłować jedynego syna.W Zakonie czyniono nawet z powodu tej niezmiernejmiłości różne przypuszczenia, ale nikt nic dobrze nie wiedział, zwłaszcza że rycerz, któregoRotgier uważał za ojca, żył jeszcze na swym zameczku w Niemczech i nie wypierał się tegosyna nigdy.11Jakoż po odejściu Bergowa Zygfryd wyprawił również i dwóch nowicjuszów pod pozo-rem, aby dopilnowali roboty trumien dla pobitych przez Juranda prostych knechtów, a gdydrzwi zamknęły się za nimi, zwrócił się żywo do Rotgiera i rzekł: Słuchaj, coć powiem: jedna jest tylko rada, aby żadna żywa dusza nie dowiedziała sięnigdy, że prawdziwa Jurandówna była u nas. Nie będzie to trudno odrzekł Rotgier gdyż o tym, że ona tu jest, nie wiedział niktprócz Danvelda, Gotfryda, nas dwóch i tej służki zakonnej, która jej dozoruje.Ludzi, którzyją przywiezli z leśnego dworca, kazał Danveld popoić i powiesić.Byli tacy w załodze, którzysię czegoś domyślali, ale tym pomieszała w głowie owa niedojda i sami nie wiedzą teraz, czystała się pomyłka z naszej strony, czy też jakiś czarownik naprawdę przemienił Jurandównę. To dobrze rzekł Zygfryd. Ja zaś myślałem, szlachetny komturze, czyby, ponieważ Danveld nie żyje, nie zwalić naniego całej winy. I przyznać się przed całym światem, żeśmy w czasie pokoju i układów z księciem ma-zowieckim porwali z jego dworu wychowankę księżny i ulubioną jej dwórkę? Nie, to nie mo-że być!.Na dworze widziano nas razem z Danveldem i wielki szpitalnik, jego krewny, wie,iżeśmy przedsiębrali zawsze wszystko razem.Gdy oskarżym Danvelda, zechce się mścić zajego pamięć. Radzmy nad tym rzekł Rotgier. Radzmy i znajdzmy dobrą radę, bo inaczej biada nam! Gdyby Jurandównę oddać, to onasama powie, żeśmy nie od zbójów ją odebrali, jeno że ludzie, którzy ją pochwycili, zawiedliją wprost do Szczytna. Tak jest. I nie tylko o odpowiedzialność mi chodzi.Będzie się książę skarżył królowi polskiemu iwysłańcy ich nie omieszkają krzyczeć na wszystkich dworach na nasze gwałty, na naszązdradę, na naszą zbrodnię.Ile może być z tego szkody dla Zakonu! Sam mistrz, gdyby wie-dział prawdę, powinien rozkazać nam ukryć tę dziewkę. A czy i tak, gdy ona przepadnie, nie będą oskarżać nas? zapytał Rotgier. Nie! Brat Danveld był człowiekiem przebiegłym.Czy pamiętasz, że postawił warunekJurandowi, aby nie tylko sam stawił się w Szczytnie, ale by przedtem ogłosił i do księcia na-pisał, iż jedzie córkę od zbójów wykupywać i wie, że nie ma jej u nas
[ Pobierz całość w formacie PDF ]