[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W końcu drzwi prowadzą cię do miejsca, które rozpozna­jesz.Wtedy możesz powiedzieć: Aaach, to wyjaśnia wszystko."- Nadlatują szperacze - odezwał się Tormsa.- Zmieniamy się w żerujące zwierzęta.Sięgnął do krzaka i ułamał z niego cienką gałązkę.Duncan zrobił to samo.Muszę rządzić okiem i szponem - jak Jastrząb wśród pomniejszego ptactwa.Deklaracja Atrydy(zapisek z Archiwum B.G.)O świcie Teg wyłonił się spoza osłon przeciwwiatrowych przy głównej drodze.Droga była szeroka, wyłożona płytami i oczyszczona z roślinności.Teg naliczył dziesięć pasm, przystosowanych zarówno do ruchu pieszego, jak i dla pojazdów.O tej porze dnia przeważali piesi.Teg otrzepał kurz z ubrania i upewnił się, że nie pozostały na nim żadne dystynkcje.Siwe włosy nie prezentowały się tak schludnie jak­by chciał, ale zamiast grzebienia musiał posłużyć się palcami.Ruch na szosie kierował się w stronę Ysai, położonego za doliną wiele kilo­metrów dalej.Poranek był bezchmurny, a lekki wiatr wiał baszarowi w twarz, kierując się ku morzu daleko za jego plecami.W nocy Teg zdołał wreszcie - choć chwiejnie - zrównoważyć swoja nową świadomość.Równoległa wizja migotała nadal, podsu­wając mu zdarzenia, nim jeszcze się zdarzyły, pokazując miejsce, w którym za chwilę miał postawić stopę.A w tym wszystkim krył się czuły mechanizm, w mgnieniu oka czyniący go gotowym do błyska­wicznych reakcji, do których jego ciało teoretycznie nie miało prawa być zdolne.Rozum nie mógł tego wyjaśnić.Teg czuł, że uprawia ry­zykowny spacer po ostrzu brzytwy.Mimo iż bardzo się starał, nie potrafił zrozumieć, co się z nim stało pod działaniem sondy.Czy to było coś, czego doświadczały Wielebne Matki podczas agonii przyprawowej? Ale nie wyczuwał w sobie na­gromadzonych Innych Wspomnień z przeszłości.Nie sądził też, aby siostry potrafiły to, co on.Podwójne widzenie, mówiące mu, jak roz­winie się każdy ruch w zasięgu jego zmysłów, zdawało się być no­wym rodzajem prawdy.Nauczyciele-mentaci zawsze zapewniali go, że istnieje pewna for­ma żywej prawdy, której nie można dowieść w drodze porządkowania faktów.Pojawiała się czasem w bajkach lub poezji i, jak mu mówio­no, często działała wbrew oczekiwaniom."Najtrudniejsza rzecz do zaakceptowania przez mentata" - mó­wili.Teg zawsze zachowywał szczyptę niewiary w to twierdzenie, ale teraz był zmuszony je przyjąć.T-sonda przepchnęła go przez próg in­nej rzeczywistości.Nie znajdował przyczyny, dla której wyszedł z ukrycia właśnie w tym, a nie innym momencie.Po prostu w tym momencie najlepiej wtapiał się w ludzki potok.Większość podróżnych stanowili badylarze, ciągnący kosze jarzyn i owoców, oparte na tandetnych dryfach.Widok jadła przyprawił go o bolesne ssanie w żołądku, ale baszar zmusił się, by nie dać tego po sobie poznać.Dla Tega, z długim stażem w służbie Bene Gesserit na jeszcze prymitywniejszych planetach, ten obraz niewiele różnił się od karawan jucznych zwierząt.Tłum pieszych uderzył go dziwną mie­szaniną tradycji i współczesności - drepczący rolnicy, towar unoszą­cy się za nimi w powietrzu na najpospolitszym wytworze technologii.Wyjąwszy dryfy, cała scena przypominała dzień z najdawniejszej lu­dzkiej przeszłości.Juczne zwierzę było jucznym zwierzęciem, nawet jeśli pochodziło z linii montażowej ixiańskiej fabryki.Posługując się podwójną wizją, Teg wybrał z tłumu jednego z rol­ników, przysadzistego, ciemnoskórego mężczyznę o grubych rysach i stwardniałych dłoniach.W jego ruchach czuło się wyzywające po­czucie niezależności.Ciągnął osiem dużych koszy, załadowanych po brzegi melonami o szorstkiej skórce.Ich zapach przyprawił Tega o nowy napad mąk głodowych.Zbliżył się do farmera, zrównał z nim krok i przez jakiś czas szedł obok w milczeniu, nim się odezwał:- Czy to najlepszy trakt do Ysai?- To długa droga - w gardłowym głosie mężczyzny brzmiała nut­ka ostrożności.Teg obejrzał się na wyładowane kosze.Rolnik zerknął na niego kątem oka.- Idziemy na targ.Inni zabiorą nasze produkty stąd do Ysai.Teg zdał sobie nagle sprawę, że farmer sprowadził go - niemal zepchnął - prawie na samo pobocze.Mężczyzna spojrzał za siebie i lekko kiwnął głową w przód.Obok nich wyrosło jeszcze trzech lu­dzi, którzy stłoczyli się wokół Tega i jego towarzysza, tak że wysokie kosze zakryły ich całkiem przed resztą podróżnych.Teg zesztywniał.Co oni zamierzają? Nie czuł zagrożenia.Podwój­na wizja nie wykryła niebezpieczeństwa w najbliższym otoczeniu.Ciężki pojazd minął ich i popędził naprzód.Teg poczuł tylko smród spalin, powiew, który wstrząsnął koszami, i nagłe napięcie wśród towarzyszy podróży.Owocowa zapora cał­kiem zasłoniła przejeżdżającą maszynę.- Szukaliśmy cię, żeby ci pomóc, baszarze - powiedział jego sąsiad.- Jest wielu takich, którzy na ciebie polują, ale tu nie ma żadnego z nich.Teg posłał mu zaskoczone spojrzenie.- Służyliśmy z tobą na Renditai - rzekł farmer.Przełknął ślinę.Renditai! Przez chwilę przypominał sobie tę drob­ną potyczkę w długiej historii walk i negocjacji.- Przepraszam, ale nie znam twojego imienia - powiedział.- Powinieneś być zadowolony, że nie znasz naszych imion.Tak jest lepiej.- Ale jestem wdzięczny.- To tylko drobny rewanż i jesteśmy szczęśliwi, że możemy ci po­móc, baszarze.- Muszę dostać się do Ysai.- Tam jest niebezpiecznie.- Wszędzie jest niebezpiecznie.- Podejrzewaliśmy, że zechcesz iść do Ysai.Za chwilę pojawi się ktoś i pojedziesz dalej w ukryciu.A, oto i on.Nie widzieliśmy cię, baszarze.Nie było cię tutaj.Jeden z farmerów przejął ładunek kolegi i pociągnął za sobą dwa sznury koszy, podczas gdy ten, który rozmawiał z Tegiem, przepro­wadził go pod liną do ciemnego wnętrza samochodu.Teg zdążył tylko zauważyć lśniącą plastal i plaz, gdy pojazd zwolnił na moment, żeby zabrać pasażera.Drzwi zamknęły się za nim z trzaskiem i baszar stwierdził, że siedzi samotnie na miękko wyściełanym tylnym siedzeniu.Auto przyśpieszyło i wkrótce zostawiło daleko w tyle ma­szerujących farmerów.Okna miały przyciemnione szyby.Teg widział niewyraźne zarysy mijanych miejsc.Kierowca był tylko ciemniejszą sylwetką.Pierwsza od chwili pojmania szansa odpoczynku w cieple i wygo­dzie sprawiła, że o mało nie usnął.Nie czuł zagrożenia.Całe ciało bolało go jeszcze po mękach T-sondy i wysiłkach, do których zostało zmuszone później.Powiedział sobie jednak stanowczo, że musi pozostać czujny.Kierowca odchylił się na bok i nie odwracając się, rzucił przez ra­mię:- Szukają cię od dwóch dni, baszarze.Niektórzy myślą, że już opuściłeś planetę.Dwa dni?Po strzale z głuszaka i tym, cokolwiek dalej z nim robili, przez długi czas był nieprzytomny.To tylko potęgowało jego głód.Próbo­wał zmusić wewnętrzny chronometr do przesyłania bodźców do wzrokowych ośrodków mózgu, ale ten tylko migotał, jak zresztą za każdym razem, kiedy się do niego odwoływał od czasu T-sondy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl