[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Xavras Wyżrn.zaiste nie w twojej mocy przebaczać w imieniu tych, których zdradzono o świciePrusy Wschodnie - BukowinaZ północy nadleciał klucz szturmowych śmigłowców.Witschko uniósł rękę i Amerykanin zamarł w pół kroku.Gapili się w szare niebo przez bezlistne jeszcze gałęzie drzew, w tej części lasu rosnących bardzo gęsto.Wąskie, ciemne maszyny z czarnymi krzyżami Reichswehry na bokach przemknęły ponad nimi w dźwiękowej chmurze rozedrganego grzmotu.Jeden, dwa, trzy, pięć, siedem.Jak apokaliptyczna szarańcza.Smith żałował, że nie ma na głowie kołpaka, byłoby świetne ujęcie.Gdy zniknęły, spojrzał na zegarek.Szósta szesnaście.- Często tak? - spytał Ślązaka.Przemytnik wzruszył ramionami.- Ruskie ich ostrzeliwują, ale bez przekonania.Od śmierci Stalina nie było na Pomorzu poważnego incyden­tu.Przecież pan wie.Prewencja.Przekraczają granicę o trzydzieści kilometrów i więcej.Moskwa nawet nie ma Pretensji: strzelają do tych, co trzeba.Rozmawiali po rosyjsku, bo Smith w niemieckim był słaby, a Witschko bał się przeciwpiechotnych min języko­wych.Szli lasem już pięć godzin.Granicę i pas zmilitaryzowany opuścili jeszcze przed północą, lecz z uwagi na układ dróg i ukształtowanie terenu nie mogli kierować się bezpośrednio na południe i w efekcie, za radą Ślązaka, maszerowali jakimś przedziwnym równoleżnikowym halsem.Bo tutaj drogi biegły niemal wyłącznie ze wscho­du na zachód, Prusy nie istniały dla rosyjskich planistów.Smith miał w komputerze mapę, ale już kilkakrotnie zdą­żył się przekonać, iż odpowiada ona rzeczywistości w sto­pniu dalece niezadowalającym, mimo że - zgodnie z infor­macją producenta programu - aktualizowana była podług danych z satelitów geodezyjnych co rok, ostatnio siedem miesięcy temu.Czyżby wojna powodowała przemieszcza­nie się autostrad? Witschko śmiał się szyderczo w odpo­wiedzi na narzekania Amerykanina.Nic nie jest nie­zmienne.Znajdowaliby się już znacznie dalej, gdyby nie nocna eskapada przemytnika po nowe - to znaczy stare - ubra­nie dla Smitha.Zmusił lana do zdjęcia i zniszczenia pa­ramilitarnego stroju, jaki wyszykowała dlań specjalnie na tę okazję główna pruska ekspozytura sieci w Allenstein; miast niego reporter wdział grube, brudne i cuchnące ła­chy, które Witschko wycyganił od kogoś znajomego w oko­licy.Nawet niespecjalnie pasowały na Smitha.Dobrze, że butów nie kazał mi wyrzucić, myślał Ian.Bo tempo mar­szu było wprost mordercze.Plecak ciążył Amerykaninowi kanciastym głazem.Szli i szli.Już nawet nie miał siły się bać.Było mu wszystko jedno.Gapił się bezmyślnie na plecy idącego przed nim mężczyzny i podsycał w sobie ir­racjonalną nienawiść do Ślązaka.On mógłby być moim ojcem, dyszał bezsilnie.Czterdzieści-pięćdziesiąt lat; chu­dy, kościsty, czarnooki, czarnowłosy, zarośnięty, zawsze z papierosem w ustach, ustach o nierównej i szczerbatej linii żółtych zębów.Wór na plecach, czapka na głowie, szyderstwo na twarzy.Może to zdrajca, może wtyka, mo­że po prostu chciwy morderca, który zarżnie mnie pod­czas snu; cholera go tam wie.Kwadrans później przesunęła się ponad nimi ta sama eskadra helikopterów; wracały do bazy.Ostatni, siódmy, cokolwiek spóźniony względem reszty, ciągnął za sobą brudny warkocz dymu.Leciał nisko, chybotliwie.Widzieli go ze szczytu wzgórza, pomiędzy drzewami.Podniósł się jeszcze raz i drugi, zajęczał rozpaczliwie swymi wirnika­mi - i spadł w las.Huknęło.Wyrósł w bladoszare niebo gorący pióropusz gazów i popiołu.Z północy zawróciły dwie maszyny, pokołowały nad wrakiem, lecz w końcu od­leciały: widocznie nie pozostało nic do ratowania.Witschko i Smith schodzili ze wzgórza.Wiatr zamarł i czarny słup śmierci stał pionowo, prosto na ich drodze, Ian nic nie widzącym wzrokiem spojrzał na zegarek, jakby ów od­ruch zwyczajności był w stanie przywrócić mu dawno utracony spokój umysłu.Szósta czterdzieści dwie, trzy­dziesty marca 1996 roku.Mord o zimnym poranku.Niech szlag trafi Polskę.·Wieczorem, przy ognisku, Witschko snuł swe przemyt­nicze opowieści.- W osiemdziesiątym drugim, w trzecim miesiącu po jego śmierci, tak na początku lutego, zapadł tu gdzieś w okolicy transport wojskowych butów.Ciężarówka cała.Kamasze zaraz się pojawiły na rynku; wóz ponoć do jezio­ra poszedł.Szum taki sobie, nic specjalnego.Potem to sa­mo z mięsem.A potem, uważasz pan, jaki przeskok, zwi­nęli z eszełonu atomówkę.Dasz pan wiarę? Pociągiem ją wieźli, na bocznicy stała.Toż dopiero krasnoarmiejców szlag trafił! Paru ludzi pod mur, więcej na Sybir.ale bombki niet.Chodziły tu całe bataliony z psami, węszyli jak wściekli, psy i ludzie.Wykarczowali nawet kawał la­su, pojęcia nie mam, po jaką cholerę.Ze trzy niedziele tak to trwało; nie mogłeś spojrzeć w niebo, żeby nie zoba­czyć helikopterów: jak muchy nad trupem.Niemce podo­bno się rzucali, że niby wzmożona aktywność wojska i tak dalej.Na pewno wiedzieli.Znajomy, co siedzi w leśni­czówce pod granicą, no to on sobie łapał tam radio z Prus, bo tak blisko to jednak nie dało rady zgłuszyć, i to radio o wszystkim otwarcie mówiło, więc stąd żeśmy wiedzieli.Już wtedy zaczęli ludzie coś podejrzewać, bo nikt nie znał tych gierojów od butów i mięsa, a na trupa była komu pieprzona atomowa, ani jej użyć, ani spylić, więc poszła gadka, że to nietutejsi i w ogóle nie nasi, i że pewnie polityczna sprawa.No bo jak kamień w wodę: a taka bomba to jednak kawał skurwysyństwa, podobnież dźwigiem ją wyciągali z jakiejś rakiety; dźwigiem, mister Smith, dźwi­giem.No więc ja myślę, że teraz z tą Moskwą to wszystko prawda.Oni już wtedy wiedzieli, już sobie zaplanowali.Jak tylko on zdechł.Śmierć Stalina to wyznacznik nowej ery, jak narodziny Chrystusa; wystarczą zaimki: „on", Jego".Wiadomo o ko­go chodzi.Już wcześniej to spostrzegł: tu wszyscy mówią jakoś tak krzywo, w bok, po okręgu i paraboli; przestrzeń ich słów wypaczona jest przez wielkie, niewidoczne masy czarnych dziur obyczaju, do których niebezpiecznie się zbliżać, bo mogą wciągnąć, zassać.Witschko, na przykład - o czym on opowiadał? O kradzieży bomby? Nie, on mó­wił o Xavrasie Wyżrynie.W końcu wszystko sprowadza się do niego.Xavras Wyżryn, Xavras Wyżryn.- Spotkałeś go kiedyś?Ślązak strzelił spojrzeniem ponad ogniem, wsadził w płomienie patyk.- Bo co?- Nic [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl