[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stęknął, a nogi Vardesaavre’a poderwały się w górę.Leżał teraz w piekielnie niewygodnej pozycji z wygiętymi w pałąk plecami.– Mocniej! – rozkazała kobieta.– Ciągnij!Dietrich odetchnął głęboko i natężył wszystkie siły.Zaparł się stopami o podłogę i ciągnął linę.Na tyle skutecznie, że ciało baroneta powędrowało do góry.Teraz już widział, że skrzynia została od wewnątrz starannie wysmołowana, by przez szpary nie przeciekła żadna ciecz.Na dnie skrzyni leżała kupka kości.Vardesaavre zdawał sobie sprawę, że tylko cud mógłby go w tej chwili uratować.Zabłąkany żołnierz, pokojowiec przypadkowo odwiedzający tę salę, dziewka służebna szukająca miejsca na pospieszne oddanie się ukochanemu.Ale miał też niezachwianą wręcz pewność, że ten cud się nie zdarzy.Oczywiście mógłby zacząć krzyczeć, ale wolał umierać z językiem w ustach, a nie w gardle.Gdyż czarodziejka udowodniła już, że potrafi sprawić mu ból.Cały czas czuł na sobie nienawistny, zimny wzrok chłopca.Dostrzegł, że Freidrich wysunął lekko język z ust i przygryzał jego koniuszek, obserwując w napięciu cały spektakl.– Wystarczy – stwierdziła czarodziejka, kiedy głowa Vardesaavre’a unosiła się mniej więcej trzy stopy nad krawędzią skrzyni.Dietrich, cały czas głośno sapiąc, zapętlił sznur na wbitym w ścianie haku.Potem odetchnął z ulgą i zaczął masować obolałe dłonie.– Podetnij mu żyły na przegubach i za uszami – rozkazała kobieta obojętnym tonem.– Ale ostrożnie, żeby nie wykrwawił się za szybko.– Ja?! – Dietrich cofnął się o dwa kroki, poza zasięg blasku świec, ale Reinherd dostrzegł na jego twarzy przerażenie.– O nie! Ja tego nie zrobię!– Głupcze! – Jej głos chlasnął jak bicz.– Czy myślisz, że mówię do ciebie?– Ja to zrobię, tchórzu.– W dziecięcym, ale stanowczym głosiku było tyle pogardy, że Dietrich aż ugiął się pod jej ciężarem.Vardesaavre okręcił się lekko i lina zaskrzypiała.Zauważył, że na ustach Freidricha błąka się teraz pełen satysfakcji uśmieszek.– Mój mały zuch – powiedziała czarodziejka niemal z dumą.– Daj mu nóż, Dietrich.Doradca zbliżył się ostrożnie, zupełnie jakby podchodził do szczególnie jadowitego węża, który w każdej chwili może wyprysnąć w jego stronę.Na wyciągniętej dłoni podał chłopcu nóż.Bardzo zwyczajny nóż o rękojeści kutej z ciemnego metalu i połyskującym w blasku świec srebrnym ostrzu.Czubeczek noża zamigotał, kiedy Freidrich brał go w ręce.– Ostrożnie, mój chłopcze – przykazała czarodziejka.– Nie tnij zbyt głęboko.To o mnie mówią, pomyślał Vardesaavre z jakimś wręcz niewiarygodnym zdumieniem.Właśnie wyjaśniają sobie, w jaki sposób należy mnie ciąć!Freidrich chwycił go za włosy i szarpnął tak, by ustawić głowę pod odpowiednim kątem.Sznur znowu zaskrzypiał.Reinherd poczuł chłodny dotyk ostrza, a potem krótki, piekący ból po szybkim, zgrabnym cięciu.– Oprawiałem już króliki.– powiedział ośmiolatek z jakąś głęboką satysfakcją.Ciepła krew spłynęła po policzku baroneta.Kilka kropli zawisło na rzęsach.Drugie cięcie było tak samo szybkie i fachowe jak pierwsze, a krew znowu popłynęła strużką.Vardesaavre zamrugał.Patrzył w dół, na dno drewnianej skrzyni i widział, jak jego krew skapuje na rozłożone szczątki czarodziejki.Duże krople rozpryskiwały się na kościach i pokrywały je najpierw zaledwie różową mgiełką, a potem coraz grubszym, szkarłatnym płaszczem.I wtedy też usłyszał głos kobiety z portretu.Głęboki, gardłowy, nasycony niepojętą, dziką magią.Wypowiadała słowa, których nie rozumiał, a które powodowały, że lodowate ciarki przebiegły mu od nasady karku aż po krzyż.Inkantacje ciągnęły się jak całun, a mrok w pomieszczeniu wydawał się coraz bardziej gęstnieć.Świece płonęły już nie żółtym, lecz buroczerwonym blaskiem, chociaż Vardesaavre nie wiedział, czy wrażenie nie jest tak naprawdę spowodowane tym, iż krew z ran wsączała się pod powieki i zalewała mu oczy.Głos potężniał i zdawał się wibrować pośród starych murów.Kałuża czerwieni na dnie skrzyni wrzała teraz i bulgotała jakby w rytm tego strasznego, nieludzkiego dźwięku, w którym nie było już nawet odrobiny kobiecego ciepła.Vardesaavre obserwował świat jak przez zasłonę burej mgły, w której unosiły się czarne i czerwone, leniwie wirujące kręgi.Wszystko wokół wydawało się nierealne, ciało lekkie, ból całkowicie ustąpił.Reinherd zauważył, że dłoń czarodziejki zaciska się na palcach chłopca, a ten krzyknął z zaskoczenia i odwrócił się w jej stronę.Kości zniknęły z dna skrzyni i teraz wrzała w niej tylko krew, wciąż spływająca z ran baroneta.Wokół unosił się dziwny zapach.Słodki, mdlący i upajający.Zapach, w którym mieszała się nuta topionego wosku, kopcących świec i palonych knotów.Coraz silniej było też czuć zapach ciężkich perfum.Vardesaavre przyglądał się czarodziejce, która teraz kołysała się, tak jakby stała na rozchybotanej łodzi.Ale mimo tego kołysania wyraźnie widział, co dzieje się z jej ciałem.Zachciało mu się śmiać, ale nie miał na to już sił.– Przejrzyj się w lustrze, poczwaro – rzekł, a raczej zdawało mu się, że wyartykułował te właśnie słowa, gdyż tak naprawdę nie był już w stanie nic powiedzieć.Czarodziejka musiała jednak dostrzec w jego wzroku coś niepokojącego, gdyż gwałtownie obróciła się w stronę chłopca.Ten spojrzał na nią i wyszarpnął dłoń z jej dłoni.Cofnął się z grymasem obrzydzenia na twarzy.– Lustro! – krzyknęła.– Dietrich, masz lustro, jak kazałam?Vardesaavre obrócił wzrok w stronę dawnego doradcy, Dietrich tańczył właśnie na płomyczkach świec.Kiedy usłyszał pytanie, opadł delikatnie na posadzkę i zbliżył się do kobiety w powolnym piruecie.Baronetowi chciało się śmiać, gdyż Dietrich, nie wiadomo czemu, miał trzy twarze, a na każdej z nich zastygł wyraz komicznego przerażenia.Czarodziejka chwyciła w dłonie zwierciadło i długo wpatrywała się w srebrną, wypolerowaną powierzchnię.Vardesaavre nie musiał w nie spoglądać, gdyż widział twarz i postać kobiety w całej okazałości, a nawet czasami te twarze oraz postaci układały się w mozaikę.Rude, błyszczące i puszyste sploty zamieniły się w wiecheć postrzępionych siwych kłaków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]