[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Z Paulem i Salomonem? Gdzie Mojżesz?- Hm, od czego zacząć? - zastanawiał się Harald.- To już tak dawne dzieje.Upłynęło już ponad czterdzieści lat.Mojżesz przebywa na północy, tam gdzie później powstała Szwajcaria.Hoduje wielbłądy.Dawniej przybywał tu co roku, aby sprzedać zwierzęta i skóry, teraz przysyła synów.Sam skończył już chyba osiemdziesiąt lat.Kiedy był jeszcze myśliwym, wziął sobie żonę.Wyuczył kilku boiseiów, którzy teraz pracują na niego.Nie wyszedł źle na tym układzie.- Boiseiów?- Tak, starszych braci pędraków, tak zwanych Anthropus Africanus Boisei, kudłatych drabów, wysokich nawet na dwa metry.Wyglądają trochę niesamowicie z tymi swoimi spłaszczonymi, kwadratowymi czaszkami, ale są łagodni jak baranki i nie skrzywdzą nawet muchy.Są roślinożerni, żywią się głównie bananami, jagodami i czymś takim.Obawiam się, że już wkrótce zostaną wytępieni przez pędraków, gdyż ci nie mogą ich znieść.Wystarczy, żeby pędraki poczuły woń boiseia, a już ogarnia ich żądza krwi, a przy tym te olbrzymy są zupełnie bezbronne, może nawet trochę niedorozwinięte, chociaż ja je nawet lubię.- A co się dzieje z Paulem Loorey'em?- Kilka lat temu udał się na Atlantydę.Jest bardzo żwawy jak na swój wiek.Chciał po prostu obejrzeć to wszystko z bliska, ale wygląda na to, że mu się tam spodobało.Wiesz, przez dłuższy czas nic się tam nie działo, kupa leniuchów czekała tylko na to, by Marynarka wypłaciła im odszkodowania, ale gdzieś tak od piętnastu lat zaczęło działać wśród nich kilku zuchów, którzy przejęli inicjatywę.Popularność zdobyli hasłem: "Budujemy Atlantydę" i postawili na cywilizację.Wznoszą nowe miasta, kształcą rzemieślników, biją własne monety i przesyłają nam już własne produkty: materiały, szklanki, papier, artykuły gospodarstwa domowego, narzędzia, jednym słowem wszystko o czym można tu pomyśleć.Tak, i właśnie Paul chciał obejrzeć to wszystko.Niewielu decyduje się na osiedlenie tam, prawda, Elmer? Jesteśmy zadowoleni, że udało się nam wyzwolić spod pęt cywilizacji.Żyjemy tu jak horda dzikusów i przyzwyczailiśmy się do tego.Czegóż jeszcze mamy się spodziewać?Płomień świecy migotał, malując na twarzach obu starców upiorne cienie.Steve'a przeszedł dreszcz, poczuł raptem chłód.Ujął puchar i opróżnił go jednym haustem.Elmer napełnił kielich.- A Salomon Singer? -zapytał Jerome.- To najsmutniejsza, a zarazem najzabawniejsza historia - odparł Harald.- Udało mu się istotnie nawiązać stosunki z pędrakami.Początkowo wszyscy go wyśmiewali, ale nie dał za wygraną i okazało się, że to on śmiał się ostatni.- W każdym razie on pierwszy zdobył się na spółkowanie z jedną z ich samiczek - zachichotał Elmer, opierając swoje kule o kant stołu.- Oczywiście od tyłu, tak jak są do tego przyzwyczajone.Bo musicie wiedzieć, że one potrafią silnie ugryźć, jak ogarnie je chęć, co, Hal?- Tak.Zależało mu na tym, żeby być przyjętym do klanu.Obserwował ich przecież od miesięcy, każdy ich gest, teraz więc przyczepił się do nich jak rzep.Kilkakrotnie urządzili go tak podle, że obawialiśmy się już o jego życie.Ale on mówił tylko, że na błędach człowiek się uczy, po czym znowu szedł do nich.Aż nadszedł dzień, kiedy dopiął swego: ojciec Goodlucka, Lazarus, przyjął go do klanu.- O ile można w tym przypadku mówić o ojcu - wtrącił Elmer.- Oni tam sypiają, z kim popadnie, nie mają stałych samic.- A właśnie przyszła kolej na Salomona.Ich wódz obstawał przy tym, nieźle się nawet natrudził, żeby nakłonić do tego jedną z nich.A Richard musiał - chcąc nie chcąc - ustąpić, w przeciwnym razie wielomiesięczne starania poszłyby na marne.Jerome parsknął śmiechem.Steve usiłował wyobrazić sobie smutną jak zwykle twarz Singera widoczną nad owłosionym barkiem samicy małpoluda, podczas gdy kopulował z nią dla celów - jeżeli tak można powiedzieć - czysto naukowych.- I w jakiś sposób musiał odkryć przy tym praźródło rozkoszy, gdyż od tej pory nie mógł już obejść się bez tych istot o łagodnych oczach i twardych muskułach pod jedwabista sierścią.Zresztą samice też były nim zachwycone, wprost szalały za nim, potrafiły przesiedzieć na progu baraku całą noc do świtu, skowycząc i chwytając każdego między nogi.Mężczyźni nie mieli oczywiście nic przeciw temu.To były orgie, chłopcze, nawet tego sobie nie wyobrażasz - zachichotał znowu Harald.Po chwili jednak spoważniał.- Oczywiście nie podobało się to zbytnio wojownikom i z tego powodu zdarzały się często niesnaski, a samice chodziły potem z posiniaczonymi nosami.Ale Salomon miał już wodza w garści.Ten kudłaty typ zorientował się szybko, że może od nas wiele skorzystać: know-how, regularne posiłki, sprzęt, uzbrojenie i tak dalej - to wszystko dawało mu szaloną przewagę nad innymi klanami.Raczej własnoręcznie odrąbałby więc głowę jednemu ze swoich synów, niż miałby odmówić czegokolwiek Salomonowi.Salomon ubrał młodych wojowników, oddanych pod jego rozkazy, w szorty koloru khaki i musztrował ich jak w koszarach."Erectus, erectus!", ryczał, garbując im przy tym skórę trzciną każdorazowo, kiedy stawali na czterech kończynach i zapominali, jak należy trzymać strzelbę."Chcecie być przedstawicielami gatunku pitecanthropus erectus, a biegacie na czterech?" I w końcu tamci pojęli, w czym rzecz.Oni są nieprawdopodobnie inteligentni i naśladują każdy ruch, jaki zauważą, posiadają przy tym dodatkowy zmysł ułatwiający im nadzorowanie terenu.Są jakby niewidzialni i wszędobylscy.Wystarczy że tam w Afryce któryś z szejków kaszlnie, a oni mają go już na celowniku.Ale jeżeli o to chodzi, to ci nafciarze są sami sobie winni.Początkowo, nie wiadomo nawet dlaczego, organizowali normalne obławy na pędraków, wypędzając ich z macierzystych terenów myśliwskich.Aż wreszcie na palach zaczęły pojawiać się coraz częściej brunatne i białe głowy.Początkowo mieliśmy wyjaśnić pędrakom, że pomiędzy nami a ludźmi szejków istnieje taka sama serdeczna więź, jak pomiędzy nimi a boiseiami.To, że są źli, tamci dowiedli własnym postępowaniem.My staraliśmy się pokazać, że jesteśmy lepsi.Ale pewnego dnia dokonało się coś w rodzaju rewolucji pałacowej.Stary Lazarus został ranny w brzuch, rana była brzydka, nawet śmiertelna, dowództwo nad klanem objął więc Goodluck
[ Pobierz całość w formacie PDF ]