[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Napodstawie tych doświadczeń układamy dalszy scenariusz: policjant krzyczy, czło-wiek ucieka, za nim pierzchają inni, plac pustoszeje.A jednak tym razem wszyst-ko dzieje się inaczej.Policjant krzyczy, ale człowiek nie ucieka.Stoi i patrzy napolicjanta.Jest to spojrzenie czujne, jeszcze z odrobiną lęku, ale zarazem twardei bezczelne.Tak jest! Człowiek z tłumu patrzy bezczelnie na ubraną w mundurwładzę.Nie rusza się z miejsca.Potem rozgląda się dookoła, widzi spojrzenia in-nych.Są podobne: czujne, jeszcze z odrobiną lęku, ale już twarde i nieustępliwe.Nikt nie ucieka, mimo że policjant ciągle jeszcze krzyczy, aż w końcu przycho-dzi chwila, kiedy milknie i na moment zapada cisza.Nie wiemy, czy policjanti człowiek z tłumu zdali już sobie sprawę z tego, co zaszło.%7łe człowiek z tłumuprzestał się bać i że to jest właśnie początek rewolucji.Od tego ona się zaczy-na.Dotychczas, ilekroć ci dwaj ludzie zbliżali się do siebie, natychmiast zjawiałsię między nimi ktoś trzeci.Był to strach.Strach zjawiał się jako sojusznik poli-cjanta i wróg człowieka z tłumu.Narzucał swoje prawo, rozstrzygał o wszystkim.A teraz ci dwaj znalezli się sam na sam strach zniknął, zapadł się pod zie-mię.Dotąd stosunek między nimi był pełen emocji.Była to mieszanina agresji,pogardy, wściekłości i lęku.Ale teraz, kiedy ustąpił strach, ten przewrotny i nie-nawistny związek nagle rozpadł się, coś się wypaliło, coś zgasło.Ci dwaj stali sięsobie obojętni, nawzajem nieprzydatni, każdy mógł pójść w swoją stronę.Toteżpolicjant odwraca się i zaczyna iść ociężałym krokiem w stronę posterunku, na-tomiast człowiek z tłumu pozostaje na placu i jakiś czas odprowadza wzrokiemznikającego wroga.Strach: zaborcze, żarłoczne zwierzę, które w nas siedzi.Nie daje o sobie za-pomnieć.Ciągle nas obezwładnia i torturuje.Ciągle domaga się strawy, ciąglemusimy go karmić.Sami dbamy, aby pożywienie było najlepsze.Jego ulubionepotrawy to ponure plotki, złe wieści, paniczne myśli, koszmarne obrazy.Spo-śród tysiąca plotek, wieści i myśli wybieramy zawsze najgorsze, a więc te, którestrach najbardziej lubi.Aby go zaspokoić, aby ugłaskać potwora.Oto widzimyczłowieka, który słuchając innego ma bladą twarz i porusza się niespokojnie.Cóżsię stało? On karmi swój strach.A jeżeli nie mamy żadnego pożywienia? Go-rączkowo je wymyślamy.A jeżeli nie możemy wymyślić (co zdarza się rzadko)?Pędzimy do innych, szukamy ludzi, pytamy, słuchamy i zbieramy wieści tak dłu-go, aż znowu zaspokoimy nasz strach.Wszystkie książki o wszystkich rewolucjach zaczynają się od rozdziału, którymówi o zgniliznie władzy upadającej albo o nędzy i cierpieniach ludu.A prze-cież powinny one zaczynać się od rozdziału z dziedziny psychologii o tym, jakudręczony, zalękniony człowiek nagle przełamuje strach, przestaje się bać.Powi-nien być opisany cały ten niezwykły proces, który czasem dokonuje się w jednej99chwili, jak wstrząs, jak oczyszczenie.Człowiek pozbywa się strachu, czuje sięwolny.Bez tego nie byłoby rewolucji.Policjant wraca na posterunek i składa komendantowi meldunek.Komendantwysyła strzelców i nakazuje im zająć pozycje na dachach domów otaczającychplac.Sam jedzie samochodem do centrum miasta i przez głośniki wzywa tłumdo rozejścia.Nikt jednak nie chce go słuchać.Wówczas cofa się w bezpiecznemiejsce i wydaje rozkaz otwarcia ognia.Ulewa kuł z broni maszynowej spadana głowy ludzi.Wybucha panika, powstaje tumult, kto może ucieka.Potemstrzelanina cichnie.Na placu pozostają zabici.Nie wiadomo, czy szachowi pokazano zdjęcia tego placu, które zrobiła policjaw chwilę po masakrze.Powiedzmy, że pokazano.Powiedzmy, że nie pokazano.Szach bardzo dużo pracował, mógł nie mieć czasu.Jego dzień zaczynał się o siód-mej rano, a kończył o północy.Właściwie wypoczywał tylko zimą, kiedy jechał nanarty do St.Moritz.Ale i tam pozwalał sobie ledwie na dwa, trzy zjazdy, a potemwracał do rezydencji i pracował.Wspominając te historie Madame L.mówi, żeszachowa zachowywała się w St.Moritz bardzo demokratycznie.Jako dowód po-kazuje mi fotografię, na której widać szachową stojącą w kolejce do wyciągu.Ot,tak, po prostu stoi oparta o narty, zgrabna, przyjemna kobieta.A przecież, mó-wi Madame L., oni mieli tyle pieniędzy, że mogła zażądać, aby zbudowali wyciągtylko dla niej!Zmarłych owijają tu w białe prześcieradła i kładą na drewniane mary.Ci, któ-rzy niosą mary, idą szybkim krokiem, czasem pobiegają truchtem, sprawia to wra-żenie wielkiego pośpiechu.Cały kondukt spieszy się, słychać krzyki i lamenty,wśród żałobników panuje niepokój i zdenerwowanie.Jakby zmarły drażnił ichswoją obecnością, jakby chcieli natychmiast oddać go ziemi.Potem na grobie roz-kładają jadło i odbywa się stypa.Kto tędy przechodzi, będzie zaproszony, otrzymaposiłek.Jeżeli nie jest głodny, dostanie tylko owoc jabłko lub pomarańczę, alecoś powinien zjeść.Nazajutrz rozpoczyna się okres rozpamiętywań.Ludzie rozpamiętują życiezmarłego, jego dobre serce i prawy charakter.Trwa to czterdzieści dni.Czter-dziestego dnia w domu zmarłego zbiera się rodzina, przyjaciele i znajomi.Wo-kół domu gromadzą się sąsiedzi, cała ulica, cała wieś, tłum ludzi.Jest to tłumrozpamiętujący, tłum lamentujący.Ból i żal osiągają swoją przejmującą kulmina-cję, swoje żałobne, rozpaczliwe crescendo.Jeśli była to śmierć naturalna, zgodnaz koleją ludzkiego losu, w tym zgromadzeniu, które może trwać całą dobę, pokilku godzinach ekstatycznych, rozdzierających wyładowań zapanuje nastrój otę-piałej i pokornej rezygnacji.Ale jeśli była to śmierć gwałtowna, śmierć przezkogoś zadana, ludzi opanowuje duch odwetu, pragnienie zemsty.W atmosferzerozszalałego gniewu i rozjątrzonej nienawiści pada nazwisko zabójcy sprawcynieszczęścia.I choć może on być daleko od tego miejsca, wierzy się, że w tymmomencie musi zadrżeć ze strachu: tak, jego dni są już policzone.100Naród, gnębiony przez despotę, spychany do roli przedmiotu, degradowany,szuka dla siebie schronienia, szuka miejsca, w którym mógłby się okopać, od-grodzić, być sobą.Jest mu to niezbędne, aby zachować swoją odrębność, swojątożsamość, nawet po prostu swoją zwyczajność
[ Pobierz całość w formacie PDF ]