[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nic tu nie jest w stanie cię skrzywdzić - powiedział głos.W świetle latarki pod przeciwległą ścianą pokoju widziała starą pralkę z suszarką Maytag.Nad nią umieszczono tabliczkę: ŻADNEGO OSOBISTEGO PRANIA.CIEBIE TEŻ TO DOTYCZY.Po tabliczce, szybko przebierając długimi nogami, w tę i we w tę maszerowały pająki.Na maytagu ulokowała się cała ich kolonia.Nieco bliżej, na stole, mały skorpion badał uważnie zgniecionego pająka, którego wyciągnęła z włosów.Dłoń nadal pulsowała jej bólem na pamiątkę tego spotkania; trucizna musiała aż przelewać się w stworzeniu; starczyłoby jej pewnie, by zabiła Mary, gdyby została wstrzyknięta pod skórę, a nie rozlana.Nie, Mary nie wiedziała, do kogo należał głos w jej głowie, lecz jeśli Bóg w ten sposób odpowiada na modlitwy - pomyślała - to nic dziwnego, że świat tkwi po szyję w gównie.Wszystko tu mogło zrobić jej poważną krzywdę, dosłownie wszystko.Nie - powiedział głos, spokojnie i cierpliwie, choć Mary właśnie przejechała światłem latarki po leżących pod ścianami ciałach w pełni rozkładu i odkryła kolejne gniazdo wijących się obrzydliwie węży.- Nic cię nie skrzywdzi.I doskonale wiesz dlaczego.- Nie, niczego nie wiem - jęknęła, kierując światło latarki na dłoń.Była czerwona, obolała, lecz nie puchła.Pająk jej nie ukąsił.Hmmm.Całkiem interesujące, prawda?Oświetliła latarką ciała: pierwsze, to anonimowe, potem Josephsona i Entragiana.Wirus, który je zaatakował, był teraz w Ellen.Jeśli ona, Mary Jackson, przeznaczona została na jego kolejne schronienie, nic tu rzeczywiście nie mogło jej zrobić krzywdy.Nie niszczy się kupionego towaru.- Pająk powinien mnie ukąsić - szepnęła do siebie.- Ale nie ukąsił.Za to pozwolił się zabić.Nic tu nie może mnie skrzywdzić.- Roześmiała się piskliwym, histerycznym śmiechem.- Jesteśmy przyjaciółmi!Musisz się stąd wydostać - mówił głos.- Zanim on wróci.A wróci.Już niedługo.- Będziesz mnie chronił, prawda? - Mary poderwała się na równe nogi.- Będziesz? Jeśli jesteś Bogiem albo mówisz w imieniu Boga, to będziesz mnie chronił!Głos nie odpowiedział.Być może jego właściciel nie chciał jej chronić.Być może nie mógł.Mary, drżąc na całym ciele, wyciągnęła rękę w stronę stołu.Czarne wdowy i mniejsze, brązowe pająki uciekły przed nią we wszystkich kierunkach.Skorpiony poszły w ich ślady, jeden się nawet tak rozpędził, że zleciał na podłogę.Panika na ulicach miasta.Dobrze.Doskonale.Ale to nie wszystko.Musi jakoś się stąd wydostać.Przeszywała ciemność światłem latarki, aż trafiła na drzwi.Przeszła do nich na sztywnych nogach, które na dodatek wydawały jej się jakieś takie bardzo dalekie.Rozpaczliwie próbowała nie deptać po rozłażącej się na wszystkie strony armii pająków.Klamka obróciła się w jej dłoni, drzwi poruszyły się jednak może o centymetr, to wszystko.Szarpnęła nimi mocno i usłyszała po drugiej stronie grzechot jakby łańcucha i kłódki.Prawdę mówiąc, nawet się nie zdziwiła.Po raz kolejny dokładnie przyjrzała się pomieszczeniu w świetle latarki.Plakat NIECH SKURWYSYNY ZAMARZNĄ W CIEMNOŚCI, zardzewiały zlew, blat z ekspresem do kawy i małą kuchenką mikrofalową, zestaw pralka/suszarka.Część biurowa z biurkiem, kilkoma starymi szafkami na akta i zegarem do podbijania kart pracy na ścianie.Pękaty piecyk, szafka na narzędzia, kilka zardzewiałych kilofów i łopat rzuconych niedbale w kąt, kalendarz z blondynką w bikini.Drzwi.Pełne koło.Żadnych okien, nawet jednego okienka.Poświeciła na podłogę, myśląc niejasno o łopatach i kilofach, deski zachodziły jednak pod metalowe ściany baraku, a poza tym istota w ciele Ellen Carver z pewnością nie da jej aż tyle czasu, ile wymagałoby zrobienie podkopu.Spróbuj suszarki, Mare.Z pewnością sama to powiedziała, musiała sama to powiedzieć, ale niech ją diabli, jeśli ten głos brzmiał jak jej głos.a poza tym ta myśl wcale nie sprawiała wrażenia jej myśli.A zresztą nie miała przecież czasu, żeby zajmować się teraz takimi drobiazgami.Niemal podbiegła do suszarki, nie troszcząc się już aż tak bardzo o to, gdzie stawia nogę, toteż rozdeptała kilka pająków.Zapach zgnilizny był tu bogatszy, bardziej gęsty; dziwne, bo ciała znajdowały się przecież po przeciwnej stronie pomieszczenia, no ale.Wielki grzechotnik wystawił łeb z klapy suszarki i zaczął z niej powoli wypełzać.To zupełnie jakby znaleźć się twarzą w twarz z najohydniejszym diabłem z pudełka - pomyślała Mary.Głowa węża kołysała się na boki, jego czarne, paciorkowate oczy kaznodziei wlepione były w jej oczy.Mary instynktownie cofnęła się o krok, po czym zmusiła się do odrobienia dystansu i wyciągnięcia ręki.Co do pająków i skorpionów mogła się mylić, była tego doskonale świadoma.Tylko że nawet jeśli ten gość ośmieli się ją ukąsić, co z tego? Czy śmierć od ukąszenia grzechotnika będzie gorsza niż ostatnie chwile życia Entragiana, zabijanie każdego, kto wejdzie ci w drogę, dopóki ciało nie wybuchnie jak bomba?Wąż otworzył pysk, ukazując zęby jadowe, wielkie i zakrzywione jak igły z fiszbinu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]