[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.“Ocean I” zamilkł, zaginął.To już właściwie wszystko.Nasz statek nosi nazwę “Ocean II”.Chris powiódł wzrokiem po zebranych.Potem dodał:- W naszym państwie żyje nas obecnie trochę ponad dwieście tysięcy.Nie ma już u nas właścicieli środków produkcji.Halowi wydało się, że w pawilonie wszyscy razem z nim głośno odetchnęli.- Co dwa lata naród wybiera rząd.Nasz naród jest zdrowy.Osiągnęliśmy już jednak granicę pojemności mózgu.Nie jesteśmy już w stanie dokonywać odkryć, powielamy jedynie stare.Czy wiecie, jak to jest, kiedy chce się wykonać jakąś logiczną czynność i nagle zabraknie programu? Nie można ustalić z góry gdzie, kiedy.Czy wiecie, jakie wiąże się z tym niebezpieczeństwo? To paraliżuje, stwarza psychozy.Jesteśmy wybrańcami, ale i nas to w końcu nie ominie.Naszym zadaniem jest nawiązanie z wami kontaktu, potrzebna nam jest wasza pomoc.Na razie nasz naród nie zna tego niebezpieczeństwa w całej rozciągłości, nie zna też jego źródła.Może to błąd, tak przynajmniej sądzimy my, na “Oceanie II”.Ale ten brak informacji jest oczywiście uzasadniony; przede wszystkim nie można rozbudzać fałszywych nadziei.Nazbyt liczą na nas inni.Ostatnie słowa Chris wypowiedział ciszej.Usiadł.Nastąpiła przerwa.Wszyscy byli wstrząśnięci tym, co usłyszeli przed chwilą i próbowali to wszystko zrozumieć.Hal miał właściwie wszelkie powody ku temu, aby triumfować.Oto tamci potwierdzili jego główną myśl, a przynajmniej podali wersję bardzo zbliżoną do jego rozumowania.A jednak nie mógł się cieszyć.Los maluchów poruszył go.Potworne i nieprawdopodobne, że ludzie byli kiedyś zdolni do takich machinacji.Oczywiście słyszało się o takich sprawach.Ale oto siedzieli poszkodowani, niewidzialni niemal gołym okiem, świadomi swego rychłego końca.Spojrzał na Djamilę.Wstrząśnięta jak on, wpatrywała się nieruchomo przed siebie.Sekretarka generalna wstała z miejsca.Nie mówiła dużo, ale za to konkretnie.Obiecała, że zrobią wszystko, co tylko możliwe, aby pomóc w spełnieniu misji “małych braci”, jak się wyraziła.Zaproponowała utworzenie w niedługim czasie wspólnego gremium, w celu omówienia następnych kroków.Chris poprosił jeszcze o zbudowanie dachu nad bazą i ochronę przed owadami.Jedno i drugie było drobnostką, zresztą pomoc dla maluchów nie była chyba skomplikowana.Trudniejsze wydawało się Halowi włączenie ich do społeczeństwa ludzi dużych.Dzieli ich prawie półtora wieku.Na ten proces nie starczy życia jednego pokolenia.Oczywiście oni też nie stali w miejscu, musieli rozszerzać znacznie swój potencjał techniczny w porównaniu z rokiem 1990, ale tego postępu nie można chyba uznać za wystarczający? Z armatami na mrówki czy mechanicznymi nożycami do przecinania pajęczyn trudno coś zdziałać.Ale ich działalność w mikrokosmosie? Przypomniał mu się nagle potok drobnoustrojów, to straszne szare pasmo, nad którym znajdował się wtedy w szybowcu i w którym brodziła Res tkwiąca w zespawanym kombinezonie.Spojrzał na nią.Notowała coś pilnie, na twarzy widniały rumieńce.Może odkryli również nowe materiały do obróbki.Jak powiedział Noloc? Opanowaliśmy mikrokosmos.Hal poczuł nagle, że krew uderza mu do głowy.Dopiero teraz uświadomił sobie, jakie to może mieć znaczenie na przykład dla medycyny.Poczekaj, Royl, pomyślał z zawziętością, niedługo podsuną ci pod nos takie katalizatory, że ci oko zbieleje.Ustalili jeszcze stały kontakt radiowy i pożegnali się.Halowi zrobiło się ich żal, kiedy śmiejąc się i machając rękami wsiadali do swych maszyn.Cieszyła go jednak perspektywa następnych spotkań: obiecali przywieźć ze sobą książki i inne filmy, które pokazałyby coś więcej z ich życia.Gwen wypchnął ostrożnie na pas startowy większy samolot, a jeden z techników uczynił to samo z mniejszymi.Najpierw uniosły się helikoptery i szumiąc cicho zawisły nad ich głowami.Potem wystartował duży samolot z eskortą.Niczym nieduża, migotliwa ławica ryb, mini-eskadra leciała w stronę okna, prowadzona promieniem światła.XVIIBył ciepły wieczór.Blask księżyca załamywał się w kroplach rosy wiszących na pojedynczych źdźbłach mchu i sprawiał wrażenie, jakby błysnął promień słońca.O dach, zamontowany przez makrosów rankiem, nazajutrz po pierwszym spotkaniu, ocierał się liść.Odgłos przypominał kartkowanie dużej gazety tuż w pobliżu.Chris stał w progu, rozkoszując się widokiem ł wonnym powietrzem.Nie opodal widniały sylwetki śmigłowców, jakby uśpionych ze zwieszonymi łopatami wirnikowymi.Kadłub odrzutowca lśnił matowo.Przez przezroczysty dach przebłyskiwały gwiazdy.Jakaś skaza na materiale sprawiała, że kiedy Chris poruszał głową, niektóre z nich zdawały się tańczyć.Z korytarza za nim dobiegały go przytłumione głosy.Problemy dotyczące współpracy z makrosami, ostatecznej formy kontaktu z nimi i właściwej oceny życia makrosów wywoływały nadal ożywione dyskusje.Mimo nadmiernego wysiłku minionych godzin Chris czuł się lekki i pełen energii.Cel wydawał się bliski, a od momentu śmierci Tocsa wiedział, jak ważny jest każdy dzień, który zbliżał ich do podjęcia twórczej współpracy z synami niebios
[ Pobierz całość w formacie PDF ]