[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Broszki nie ma! Ania wzięła ją, a co najgorsze — kłamie.Jest to smutna, okropna prawda, ale musimy jej spojrzeć w oczy, Mateuszu Cuthbert.— No i jakże ty teraz postąpisz? — spytał Mateusz bezradnie, zadowolony w duszy, że to Maryla, a nie on, zmuszona będzie załatwić tę sprawę.Nie czuł tym razem najmniejszej ochoty wtrącania się w sprawy wychowawcze.— Pozostanie zamknięta w swoim pokoju, dopóki się nie przyzna — rzekła Maryla stanowczo, przypominając sobie dobry rezultat tej metody w poprzednim wypadku.— Potem zobaczymy, co będzie dalej.Może byśmy zdołali odnaleźć broszkę, gdyby tylko zechciała powiedzieć, dokąd ją zabrała.W każdym jednak razie musiałaby być surowo ukarana.— Zapewne ukarzesz ją — rzekł Mateusz sięgając po kapelusz.— Pamiętaj, że ja nie zabieram głosu w tej sprawie.Nie pozwoliłaś mi się wtrącać do wychowania Ani.Maryla czuła się opuszczona przez wszystkich.Nie mogła nawet pójść poradzić się pani Linde.Powędrowała znów na facjatkę zachmurzona i zirytowana, lecz powróciła jeszcze bardziej zasępiona.Ania stanowczo nie chciała się przyznać do niczego, twierdząc bezustannie, że broszki nie zabrała.Widoczne było, że dziewczynka dużo płakała, i Maryla poczuła litość, spojrzawszy na jej zmienioną twarzyczkę.Jednakże nie ustąpiła.— Pozostaniesz w swoim pokoju, dopóki nie wyznasz prawdy.Bądź tego pewna — rzekła stanowczo.— Ależ piknik ma się jutro odbyć! — zawołała Ania.— Wszak nie przeszkodzicie mi wziąć w nim udziału! Wypuści mnie Maryla na popołudnie, dobrze? Potem z radością będę siedziała w zamknięciu, jak długo będzie Maryla chciała.Ale na piknik muszę pójść!— Nie pójdziesz ani na piknik, ani gdziekolwiek indziej, dopóki nie wyznasz prawdy, Aniu.— Ach, Marylo! — wybuchnęła Ania płaczem.Lecz Maryla wyszła zamknąwszy drzwi.Poranek środowy był tak słoneczny i jasny, jakby specjalnie zamówiony na piknik.Tysiące ptaków rozśpiewało się nad Zielonym Wzgórzem.Wszystkie białe lilie w ogrodzie pachniały rozkosznie.Zapach ten wdzierał się do mieszkania drzwiami i oknami, rozlewając się po pokojach i sieniach niby błogosławieństwo.Brzozy w dolinie kołysały się i powiewały gałązkami, jakby wyczekując zwykłego rannego powitania mieszkanki facjatki.Ale Ani nie było u okna.Kiedy Maryla, przyniosła jej śniadanie, zastała dziewczynkę siedzącą na łóżku, bladą i zdecydowaną, z zaciśniętymi ustami i błyszczącymi oczyma.— Marylo, jestem gotowa przyznać się!— Wreszcie!Maryla odstawiła tacę.Znowu metoda jej odniosła zwycięstwo, lecz jakież to smutne.— Słucham, co chcesz mi powiedzieć?— Wzięłam broszkę ametystową — recytowała Ania tonem wyuczonej lekcji.— Wzięłam ją, tak jak Maryla przypuszczała.Wszedłszy do pokoju, nie miałam zamiaru jej wziąć.Ale kiedy wpięłam ją do kołnierzyka, wydała mi się tak piękna, że opanowała mnie nieprzezwyciężona pokusa.Pomyślałam sobie, jak to cudnie będzie, gdy ją zabiorę do Zacisza Słowika i będę ją miała na sobie, udając lady Kordelię Fitzgerald.O ileż łatwiej przecież wyobrazić sobie, że jestem lady Kordelią Fitzgerald, mając broszkę z prawdziwych ametystów! Diana i ja robiłyśmy swoje naszyjniki z jarzębiny, ale czym jest jarzębina w porównaniu z ametystami? Więc wzięłam broszkę.Myślałam, że zdążę ją odłożyć, zanim Maryla wróci.Poszłam okrężną drogą, aby mieć więcej czasu.Przechodząc mostem na Jeziorze Lśniących Wód, zdjęłam broszkę, aby raz jeszcze spojrzeć na nią.Ach, jakże wspaniale błyszczała w słońcu! Lecz kiedy przechyliłam się poprzez poręcz, wymknęła mi się z palców i… widziałam, jak spadała coraz niżej… niżej… niżej, mieniąc się purpurowo, aż wreszcie znikła na wieki w falach Jeziora Lśniących Wód.Lepiej już przyznać się do winy nie potrafię, Marylo!Maryla czuła, jak znów opanowuje ją gniew.Ania wzięła samowolnie jej drogocenną, ametystową broszkę, zgubiła ją i teraz bez śladu żalu, z zimną krwią opowiada o tym wydarzeniu!— Aniu, to jest okropne! — rzekła starając się zachować spokój.— Jesteś najniegodziwszym dzieckiem, jakie kiedykolwiek spotkałam.— Tak, wierzę temu — odpowiedziała Ania spokojnie — i wiem, że muszę być ukarana.Maryla jest zmuszona mnie ukarać.Ale czyby Maryla nie mogła uczynić tego natychmiast, abym idąc na piknik, nie miała już żadnej troski na duszy?— Na piknik? Jeszcze czego! Nie pójdziesz na żaden piknik.I to będzie twoja kara! Choć nie jest ona ani w części tak surowa, na jaką zasługujesz.— Nie pójdę na piknik?!Ania zerwała się na nogi i złapała Marylę za ręce.— Ależ Maryla mi przyrzekła! Ja muszę pójść na piknik! Przecież dlatego przyznałam się do winy! Proszę ukarać mnie w jakikolwiek inny sposób, tylko nie tak! Ach, Marylo, proszę, błagam, pozwól mi pójść! Przypomnij sobie lody! Kto wie, czy kiedykolwiek jeszcze będę mogła spróbować lodów!Maryla stanowczym ruchem odtrąciła obejmujące ją ręce Ani.— Na próżno prosisz, Aniu.Nie pójdziesz na piknik, i na tym koniec! Ani słowa więcej!Ania zrozumiała, że Maryla jest nieubłagana.Załamała dłonie, wydała przeraźliwy okrzyk i padła na łóżko, szlochając i wijąc się w przystępie bezgranicznej rozpaczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]