[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stamtąd właśnie dobiegał płacz.„Prawdziwy chłopiec”, pomyślał Martin.„O Jezu, to prawdziwy chłopiec.”Ale teraz, kimkolwiek – lub czymkolwiek – był ten chłopiec, musi stawić mu czoła.„Dalej, Martin, to w końcu tylko dzieciak, no nie? A jeśli okaże się, że to Boofuls, wtedy masz do czynienia nie tylko z dzieckiem, ale też i z duchem.No przecież nie powiesz mi, że przeraża cię perspektywa spotkania twarzą w twarz ze zjawą dziecka?”Wyciągnął rękę tak sztywno, jak gdyby przytwierdzona była do sztucznego ramienia, i pchnięciem otworzył drzwi na oścież.Zawiasy wydały z siebie niski jęk.Płacz trwał nadal, jeżące włos na głowie och-och-och-och, które wzbudziło w Martinie jednocześnie pragnienie wejścia tam i ucieczki.Wejścia, aby uwolnić dziecko od tego, co sprawiało mu taki przeraźliwy ból.Ucieczki w obawie, że może to być coś tak niewytłumaczalnego i przerażającego, iż zastygnie w bezruchu i nie będzie mógł nic zrobić.Niedługo po odejściu żony zaczęły Martina nawiedzać sny o tym, że stoi przyrośnięty do ziemi, nie mogąc się poruszyć, podczas gdy wokół inni naśmiewają się z niego, małpy o nastroszonej sierści uciekają z całym jego dobytkiem, a szyderczo uśmiechnięci klowni na jego oczach brutalnie gwałcą Jane.Najgorszy był strach przed tym, że po wejściu do pokoju stołowego odkryje, iż może jedynie stać jak sparaliżowany, bezradny, niezdolny do niczego innego.Wziął głęboki oddech, po nim następny, a adrenalina w jego żyłach runęła naprzód niczym nocny ruch na autostradzie między stanowej.Postąpił trzy zdecydowane kroki w głąb pokoju, natychmiast pochylił się i obrócił twarzą w stronę zwierciadła, w niezdarnej parodii piłkarskiego manewru, którego zawsze starał się nauczyć go jego trener ze szkoły średniej – „Niżej, Williams, nachyl się, na miłość boska, jesteś zawodnikiem, a nie pieprzoną panienką z pomponami” – i nie zdołał się powstrzymać przed głośnym „Ach!”, ponieważ stanął twarzą w twarz ze swym własnym przerażonym wizerunkiem: białe policzki, wytrzeszczone oczy, sterczące na wszystkie strony włosy i jaskrawoczerwony szlafrok, owinięty wokół sylwetki niczym zakrwawione bandaże.Przez moment przystanął, aż uspokoił przyspieszony oddech, a jego tętno stopniowo zwolniło.Powoli przestał dyszeć.– Kurwa – szepnął, gdyż własne odbicie nadal wzbudzało w nim obawę.Ostrożnie postawił dwa lub trzy kroki w kierunku lustra, po czym zawahał się i zaczął nasłuchiwać.Łkania nie ustawały, choć stały się cichsze i bardziej żałosne: nie kończące się och-och-och, jeszcze bardziej rozdzierające niż poprzednie głośne szlochy i krzyki.Wyciągnął rękę i dotknął lustra.Szkło było zimne, czyste i nieprzeniknione.Nie było mowy o tym, by rozwiało się w srebrzystą mgłę, niczym zwierciadło Alicji w Po Drugiej Stronie Lustra.Przycisnął do niego czoło.Zaledwie w odległości cala spojrzały na niego bez wyrazu własne szare oczy.„Boże”, pomyślał, „co mam zrobić?” Chłopiec płakał dalej.Martin przesunął się do lewej krawędzi lustra, próbując zajrzeć w głąb korytarza.Udało mu się spojrzeć w głąb na dwie lub trzy stopy, ale to było wszystko.Wrócił do drzwi pokoju i wepchnął pod nie zwinięty numer Variety, podtrzymując je w szeroko otwartym położeniu.Kiedy jednak wrócił do lustra, przekonał się, że niewiele to pomogło.A jednak brzmiało to tak, jakby w jego jadalni płakało dziecko.Nie w tej prawdziwej, ale w jej lustrzanym odbiciu.Zadrżał.Pokój wydawał mu się być nienaturalnie zimny, a wysoki, wyczerpany, żałosny głosik tego zrozpaczonego dziecka sam w sobie wystarczył, aby wywołać dreszcze.Pomyślał: „Co, do diabła, mam zrobić? Jak powstrzymać ten płacz?”Przypomniał sobie opowieść pana Capelli o jego babce, jak tłukła wszystkie lustra w domu, w którym ktoś umarł, bowiem za każdym razem, kiedy się w nie spogląda, zabierają one maleńki skrawek duszy.Może gdyby zbił to lustro, uwolniłby ducha prawdziwego chłopca i nie musiałby on już cierpieć.Z drugiej strony jednak, przypuśćmy, że stanowi ono jego jedyny kontakt z realnym światem i ludźmi, którzy mogliby mu pomóc? Przypuśćmy, że wzywa w ten sposób ratunku? Lecz przed czym, albo przed kim? I jeśli życie w lustrze stanowiło taką udrękę, to czemu nie płakał przez te wszystkie lata, kiedy wisiało ono w piwnicy pani Harper?A może płakał, tylko pani Harper zdecydowała się to zignorować?Płacz nie ustawał: och-och-och.Martin uderzył dłonią w lustro.– Posłuchaj! – krzyknął.– Czy mnie słyszysz? Ktokolwiek tam jest – słyszysz mnie?Odczekał chwilę, nie nadeszła jednak żadna odpowiedź.Kiedy tak stał, przylepiony do zwierciadła, czuł niezwykłą mieszaninę wściekłości i bezsiły, a ponieważ oddychał zbyt głęboko, miał też wrażenie, jakby unosił się w powietrzu, niby mucha obijająca się o szybę.Przez moment nie wiedział, gdzie jest góra, a gdzie dół.W ciągu tego ułamka sekundy pojął, co to znaczy: żyć bez grawitacji, bez zrozumienia tego, czym jest szkło.Mucha może obijać się o okno aż do śmierci i nigdy nie pojmie, że świat na zewnątrz może być łatwo osiągnięty przez ominięcie przeszkody.– Czy mnie słyszysz? – zawołał.– Jestem tutaj! Tuż obok! Mogę ci pomóc!I nagle pomyślał: „Co ja, u diabła, robię? Jeżeli chłopiec jest w mojej sypialni, to wystarczy zdjąć lustro ze ściany, przeciągnąć je tam i wtedy będę mógł go zobaczyć na własne oczy.”Podszedł do biurka, otworzył parę szuflad i wreszcie odnalazł śrubokręt.Rozgorączkowany, zaczął niezdarnie wyciągać jedną po drugiej śruby, utrzymujące lustro na ścianie, po czym, najdelikatniej jak to tylko było w tej sytuacji możliwe, opuścił je na podłogę.W trakcie tego złośliwie uśmiechnięta rzeźba Pana czy też Bachusa znalazła się tuż przed nim: antyczny symbol rozwiązłości spojrzał pozłacanymi oczami na wizerunek współczesnego przerażenia.Martin zdjął marynarkę z oparcia krzesła, zwinął ją w rulon i wsunął pod dolną ramę, aby nie uległa uszkodzeniu podczas przeciągania po podłodze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]