[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odwróciłam głowę, nie otwierając oczu, dopóki nie mogłam zobaczyć tego, co znajdowało się po lewej stronie.Dopiero potem uniosłam powieki.Było tutaj więcej nieruchomych trójkątów, prostokątów oraz kilka okręgów, z czego tylko jeden czy dwa kształty szybowały, żaden zaś nie poruszał się szybko.Wsparłam ręce o powierzchnię, na której leżałam, i uniosłam się odrobinę.Choć od wysiłku zakręciło mi się w głowie, nie zrezygnowałam, poczekałam aż zawroty miną, i ośmieliłam się unieść jeszcze wyżej.Leżałam na płaskiej skale, tu i ówdzie pokrytej warstwami lśniącego pyłku.Kiedy dotknęłam go palcami, przypominał w dotyku bardzo drobny piasek.Trochę tego błyszczącego pyłu przywarło do skóry i kiedy uniosłam ręce, zobaczyłam wyraźnie zarysy linii na palcach i dłoniach, ciemne na jasnym tle.Dotychczas odbierałam przede wszystkim bodźce wzrokowe.Teraz zaalarmowało mnie również to, co słyszałam.Gdzieś płakało dziecko.Nie był to głośny płacz zrodzony z gniewu czy rozczarowania, lecz żałosne kwilenie malca, któremu odebrano wszelką nadzieję.W tym niesamowitym świecie nie miałam pewności, skąd dochodzi ów szloch.Domyślałam się jednak, które z moich podopiecznych skarży się w ten sposób.- Oomark! - zawołałam, świadoma tego, że w tym miejscu same dźwięki mogą być niebezpieczne.Musiałam jednak zareagować na ten szloch.Kiedy po raz drugi zawołałam jego imię, w chlipnięciach nastąpiła przerwa, a potem odezwał się niepewnie, jak gdyby nie dowierzał, że ktoś może tu być.- Kilda? Czy to ty, Kildo?- Tak, to ja.Gdzie jesteś?Uznałam, że musi być gdzieś z lewej strony.Miałam nadzieję, że szukając go nie natknę się na te śmigające kształty.Jakoś w końcu się podniosłam i po chwili, kiedy przestało mi się kręcić w głowie, stwierdziłam, że mogę iść szurając nogami, i że kostka wciąż mnie boli, bardziej niż przedtem.- Gdzie jesteś? - powtórzyłam, kiedy nie odpowiedział.Rozległ się jego głos, bardzo cichy i przestraszony:- Ja… nie wiem.- Czy siostra jest z tobą?Zadając to pytanie miałam nadzieję, że jej tam nie ma.Brakło mi sił, by przeciwstawić się woli Bartare.Potrzebowałam czasu, żeby się pozbierać.- Nie…- Możesz mi powiedzieć, gdzie jesteś? Co widzisz wokół siebie?Próbowałam ustalić położenie według nieruchomych figur, mogących służyć za znaki orientacyjne.Był to karmazynowy stożek, który nie poruszył się od chwili, kiedy po raz pierwszy na niego spojrzałam, i, nieco za nim, jaskrawozielony trójkąt, a na lewo od nich cylinder barwy ciemnopomarańczowej.Wydawało mi się, że głos Oomarka dochodził właśnie stamtąd i gdyby widział te same figury, byłaby to dla mnie istotna wskazówka.- Widzę wielkie drzewo… i krzak z żółtymi jagodami… i jakieś skały…Słowa przedzielone były chlipnięciami.To przecież niemożliwe!- Jesteś… jesteś pewien, Oomark?- Tak! Tak! Och, proszę, Kildo, przyjdź tu i zabierz mnie! Nie podoba mi się tutaj! Chcę wrócić do domu… Proszę, Kildo, przyjdź tu!Teraz byłam już pewna, że jego głos dochodził spoza karmazynowego stożka.Przystanęłam jednak zaszokowana, gdy niebieski pręt z dwiema sześciokątnymi płetwami zanurkował zza mojej głowy i otarł się o pomarańczowy cylinder.Kiedy zniknął, ruszyłam uparcie w ślad za nim.- Widzę cię teraz, widzę, Kildo! - zawołał chłopiec.Zobaczyłam małą, biegnącą postać.Ku mej uldze był to Oomark w swej normalnej, ludzkiej postaci.Przypadł do mnie i objął mnie mocno.Obawiałam się, że każde z nas może być dla drugiego zmienione tak samo jak wszystko, co nas otaczało.Lecz najwyraźniej on również widział mnie taką, jaką jestem.Przywarł do mnie tak mocno, że nie mogłam się ruszyć.Muszę przyznać, że i ja odpowiedziałam uściskiem, który byłby w stanie zakotwiczyć statek.W końcu przestał szlochać i nie ściskał mnie już tak kurczowo.Ośmieliłam się więc zwrócić do niego z czymś więcej niż tylko kojącymi szeptami, które miały go uspokoić.- Oomark…Uniósł wzrok.Twarz miał brudną od kurzu i łez, ale słuchał tego, co mówiłam.- Powiedz mi, co to jest? - Wskazałam na pomarańczowy cylinder.- Krzak… z jagodami… jest ich tak wiele, że gałęzie się uginają - odpowiedział natychmiast.- A to? - wskazałam na zielony trójkąt.- Drzewo.- To? - Teraz przyszła kolej na ciemnoczerwony stożek.- Wielka, pokruszona skała.Ale, Kildo, dlaczego pytasz? Przecież sama to widzisz…Osunęłam się na kolana i przyciągnęłam go do siebie.Musiałam liczyć się ze słowami, ale nie mogłam zataić prawdy.- Oomark, słuchaj uważnie.Wcale nie widzę tych rzeczy…Przerwałam, nie wiedząc, co powiedzieć dalej.Samo przyznanie się do tego mogło spotęgować jego strach.Zwrócił się przecież do mnie szukając bezpiecznego schronienia, i gdyby to schronienie okazało się niepewne, mógłby zagubić się bez reszty.- Nasiona paproci… - usłyszałam w odpowiedzi.Uwaga ta była tak zdumiewająca i nieoczekiwana, że pomyślałam, iż postradał zmysły.Lecz on rześko skinął głową, jak gdyby moje słowa dowodziły czegoś ważnego.- Jakie nasiona paproci? - zapytałam łagodnie.- Kiedyś Ona dała ich trochę Bartare.Jeśli włoży się je do oczu albo zje - wtedy widzi się inaczej.Bartare musiała mi je jakoś zaaplikować.A co ty widzisz, Kildo? - zapytał, jakby był tym naprawdę zainteresowany
[ Pobierz całość w formacie PDF ]