[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Rozumiem, że w szkole odmówiłeś podania swego prawdziwego imienia.- Tata przeszedł przez pokój i stanął przed nim.Ras był tak zaskoczony oskarżeniem, tak różnym od tego, czego się spodziewał, że nie znalazł szybkiej odpowiedzi.- Twój brat jest głupi i uparty - ciągnął tata.- Nie pozwolę ci go naśladować, rozumiesz? Nazywasz się George Brown, nie inaczej nie afrykański mambo–jumbo! A on jest Lloyd Brown.Jeśli cię przyłapię na powtarzaniu jego niebezpiecznych i głupich uwag, dopilnuję, żebyś więcej tego nie zrobił.Twój brat właśnie złamał serce matce.Popatrz na nią! Popatrz na jej żal! Chcesz, żeby tak płakała nad tobą? Chcesz? - głos ojca był bliski krzyku.- Nie.Nie, proszę taty.- odpowiedział Ras.Co zrobił Shaka Lloyd?- Lepiej to sobie zapamiętaj! Twój brat wybrał własną drogę.Opuścił ten dom i nie wróci, dopóki będzie mówił takie rzeczy, jak dziś rano! Służyłem swojemu krajowi… - tata przesunął dłonie po twarzy, potem potarł czoło, jakby bardzo bolała go głowa.- Nie chciałem iść do wojska, niewielu tego chce.Ale była wojna, a ja wierzyłem w to, o co walczyliśmy.Nie jestem Afrykanerem - jestem Amerykaninem i jestem złego dumny - dumny, rozumiesz! I nie zamierzam słuchać zdrajcy! Mam tylko nadzieję, że Lloyd odzyska rozsądek.Ma dobry mózg, dlaczego go nie używa?Tata wrócił do okna.Mama wytarła oczy chusteczką wyjętą z kieszeni fartuszka.- Mimo tej głupoty jest dobrym chłopcem, Evanie.Wróci, wiem, że wróci.Tak mnie zaskoczyło, kiedy powiedział, że będzie mieszkać z tym okropnym Alim.Chyba byłam roztrzęsiona.Ale wiem, że wszystko się dobrze skończy.Lloyd to dobry chłopiec.Tata coś mruknął, więc mama podniosła się, stanęła za nim i położyła mu rękę na ramieniu.Ras przełknął i podniósł torbę z praniem.Więc Shaka odszedł, tak jak groził.Ras widział raz Alego - wysokiego, z małą szpiczastą bródką, który mówił szybko i gniewnie.To on zainteresował Shake tymi wszystkimi afrykańskimi książkami.Książki! Czy Shaka zabrał je ze sobą? Ras zostawił ubrania w hallu i wślizgnął się na piętro.Pokój Shaki był pusty.Przez otwarte drzwi szafy widać było tylko jego garnitur, ten, którego prawie nie nosił.Szuflada biurka została wyciągnięta, ale nic w niej nie było.Na ścianie odznaczały się jasne plamy po plakatach.Tak, półka na książki też była pusta.Ras usiadł na krawędzi łóżka.Czuł się jeszcze gorzej niż wtedy, kiedy zobaczył zapłakaną mamę.Shaka odszedł.Tata powiedział, że nie ma racji, że jest głupi.Ale kiedy brat mówił o tym, w co wierzył, sprawiał, że wierzyli w to wszyscy.Prawie - bo argumenty taty były tak samo silne.Były takie, jak wiara Sherkarera w Apedemeka i Daniela w boga Jehowę.Ras wiedział jedno: Sherkarer odzyskał wolność, bo zaufał człowiekowi innej religii i rasy.Działali razem, żeby zniszczyć sirrusha–lau; żaden z nich nie dokonałby tego sam.Pracowali razem - jak Sig i on.W starym domu bili się i Sig zamknął go w piwnicy.Ale dziś coś ich łączyło.Teraz zapragnął znów zobaczyć się z Sigiem - porozmawiać o pozostałych dwóch smokach.Było łatwiej myśleć o tym, niż o Shace i wszystkim, co działo się w domu.Artie Jones kopnął piłkę tak, że uderzyła w krawężnik i odbiła się.Podniósł ją.Zobaczył, że nowa, brązowa skóra jest już porysowana.Zrobił to sam, bawiąc się głupio.Po co komu piłka, jeżeli nie ma z kim grać? W okolicy nie mieszkał nikt oprócz dziwnego Kima Stevensa, Siga Dortmunda i tego całego Rasa.Nie chciał się do nich przyczepiać, nie wtedy, kiedy w szkole byli fajni chłopcy, tacy jak Greg Ross i jego banda.Miał nadzieję, że zaproponują mu grę, kiedy wczoraj zabrał piłkę do szkoły.Ale oni byli bardzo zajęci planowaniem popołudniowego wyjazdu na mecz seniorów, więc nie usłyszeli, jak powiedział, że ma nową piłkę, ani nie spojrzeli w jego kierunku, gdy ją wyciągnął, żeby im pokazać.Tata Grega miał ich zabrać na stację, na pewno będą się świetnie bawili.Artie stał, mając iskierkę nadziei, że Greg odwróci się i poprosi, żeby i on pojechał.Tu nie było co robić - jak zwykle.Mógł iść do kina, ale widział już film, który pokazywali w tym tygodniu.A telewizor był w naprawie.Gdyby się kręcił koło domu, mama zapytałaby go o lekcje.A z pewnością nie zamierzał w ten sposób spędzić soboty!Sig szedł szybko w kierunku rogu.Ale gdyby teraz zagrali w piłkę, Sig mógłby mieć nadzieję, że będą trzymać się razem również w szkole.Artie straciłby wtedy szansę na wejście do paczki Grega.Tylko że czuł się tak bardzo samotny.Z ciężkim sercem ruszył za Sigiem.Sig wcale nie patrzył w jego kierunku.Czyżby szedł do starego domu? A jeśli tak? To było ponure miejsce, ale bardzo ekscytujące.Czy Sig znalazł coś w tym zamkniętym pokoju? Artie nie zapytał, a teraz się zastanawiał.Sig zatrzymał się na progu i czekał.Nie na Artiego - przecież ani razu się nie odwrócił, więc go nie widział.Nie, machał do kogoś po drugiej stronie ulicy.No nie, przecież to ten głupi dzieciak, który nikomu nie podawał swojego prawdziwego imienia.Co Sig z nim robił?Artie szedł kawałek za tamtymi dwoma, którzy maszerowali teraz razem.Tak, zmierzali w stronę starego domu.Zatrzymali się przy murze i rozejrzeli wokoło.Artie, wiedziony niezrozumiałym impulsem, przykucnął za koszem na śmieci.Nie był zbyt dobrze ukryty, ale przypuszczał, że go nie zauważyli, bo poszli dalej.Nagle poczuł, że musi ich śledzić.Jeśli Sig coś znalazł, powinien był to powiedzieć Artiemu, a nie temu durniowi! Przecież to Artie był z nim za pierwszym razem.Może Sig myślał, że Artie jest tchórzem, bo nie został.Cóż, pójdzie za nimi, zobaczy, co znaleźli, a potem da im do zrozumienia, że ich widział.Pokaże Sigowi!Patrzył, jak Sig wchodzi przez okno, a Ras wślizguje się za nim.Artie, wciąż trzymając piłkę, ruszył ich śladem.Oni mieli latarkę, on nie.Ale dziś było dość jasno, więc widział drogę.Słyszał ich głosy, ale nie rozróżniał słów.Poszli prosto do pokoju, który Sig chciał otworzyć za pierwszym razem.Artie przesunął się wzdłuż ściany hallu najciszej, jak mógł, próbując coś podsłuchać.- Orzeł to czerwony - będzie sprawiedliwie? - zapytał Sig.- Tak!Przez chwilę było cicho, potem Sig powiedział rozczarowanym głosem.- Reszka.Spróbujesz?Znów nastąpiła chwila ciszy, potem Artie usłyszał, jak Ras mówi bardzo podekscytowanym głosem:- Widziałeś, prawda? To… uciekło mi spod palców!- Daj spróbować! - głos Siga brzmiał niecierpliwie.- Widzisz? Tobie też tak robi!- Spróbujmy z żółtym.Czerwony co? Żółty co? Artie był tak ciekawy, że omal nie podszedł do drzwi, żeby zobaczyć.- Niedobrze - powiedział Sig.- Za pierwszym razem kawałki składały się, jakby same tego chciały, właściwie nad nimi nie pracowałem.Z tobą było tak samo?- Tak.Ale teraz jest inaczej.Widzisz, nie mogę nawet złapać tego kawałka, od razu mi się wymyka.Sig, myślisz, że nie będziemy mogli jej ułożyć do końca?- Ale dlaczego? Przecież złożona jest dopiero połowa.Nie ma powodu…- Może jakiś jest, tylko go nie znamy.Uważam, że powinniśmy to zostawić, Sig.Naprawdę.- Dziwne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]