[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po odejściu Tana Shan kazał Fengowi przestawić terenówkę w cień garażu, po czym usiadł z Yeshem na zardzewiałych becz­kach na podwórzu warsztatu.- Czy to ty powiedziałeś Li, że się tu wybieram? - zapytał go, gdy okolica zaczęła powoli powracać do życia.- Ktoś to zrobił.Tak samo jak z domem Jao.- Mówiłem ci już.Jeśli pytają, jak mogę odmówić ludziom z Ministerstwa Sprawiedliwości?- A pytali?Yeshe nie odpowiedział.- Na kamieniu w jaskini Sungpo, pod którym znaleziono portfel Jao, był znacznik.Ktoś umieścił go tam, żeby ekipa, która przyszła zaaresztować Sungpo, mogła go znaleźć.Yeshe zachmurzył się.- Dlaczego mi o tym mówisz?- Dlatego, że musisz zdecydować, kim chcesz być.Mnisi reagują na więzienie na wiele sposobów.Niektórzy zawsze będą mnichami.Inni zawsze będą więźniami.Yeshe odwrócił się z gorzkim spojrzeniem.- Więc mówisz, że jeśli odpowiadam na pytania ludzi z Mi­nisterstwa Sprawiedliwości, jestem bezbożnikiem.- Wcale nie.Mówię tylko, że czyny ludzi niezdecydowa­nych mają wpływ na ich przekonania.Pogódź się z tym, że zawsze będziesz więźniem Zhonga i jemu podobnych, albo zdecyduj, że nie zgadzasz się na to.Yeshe wstał i cisnął kamykiem o ścianę.Odszedł na krok od Shana.W uliczce pojawiła się stara kobieta.Spojrzała na nich złym okiem, po czym rozłożyła na skraju jezdni koc i zaczęła na nim ustawiać stosiki pudełek zapałek, pałeczek do jedzenia i cukierków, które stanowiły jej jedyny towar.Z fałdów sukni wydobyła wymiętą fotografię, przyłożyła ją do czoła, po czym postawiła przed sobą na kocu.Było to zdjęcie dalajlamy.Trzej chłopcy zaczęli dla zabawy rzucać kamykami do starej opony.W mieszkaniu naprzeciwko otworzyło się okno i wysunęła się z niego bambusowa żerdź, z której, niczym rząd flag modli­tewnych, zwisało pranie.Shan przyglądał się temu wszystkiemu przez pięć minut, po czym wybrał ze straganu rolkę dropsów, zapłatę pozosta­wiając Yeshemu.- Przepraszam, że zawracam wam głowę - odezwał się do kobiety.- Człowiek, który mieszkał tutaj, zniknął.- Szalony chłopak - zagdakała.- Znacie Baltiego?- Idź po modlitwę, mówiłam mu.Pamiętaj, kim jesteś, mówiłam.- Potrzebował modlitwy? - zapytał Shan.- Powiedz mu - zwróciła się do Yeshego.- Powiedz mu, że tylko martwi nie potrzebują modlitw.Z wyjątkiem mojego zmarłego męża - westchnęła.- Był informatorem.Pomódl się za niego.Jest teraz szczurem.Karmię go ziarnem, kiedy przy­chodzi w nocy.Stary głupiec.Jeden z pasterzy, wciąż jeszcze z kijem w dłoni, zbliżył się do niej i mruknął coś pod nosem.- Siedź cicho, ty! - prychnęła wdowa.- Kiedy będziesz tak bogaty, że nikt z nas nie będzie musiał pracować, wtedy mo­żesz mi dyktować, z kim mam rozmawiać.Wyjęła pięć zawiniętych w bibułkę papierosów i rozłożyła je na kocu, po czym przyjrzała się uważnie Yeshemu.- Czy to ty?- Ja? - zapytał niezręcznie Yeshe.- Zostawiłam modlitwę w świątyni.Aby przepędzić dia­bły.Ktoś przyjdzie.To możliwe.W dawnych czasach byli ka­płani, którzy to potrafili.Jednym dźwiękiem.Jeżeli wydasz jęk, który dotrze do innego świata, możesz naprawić wszystko.Yeshe spojrzał na kobietę z zakłopotaniem.- Dlaczego sądzisz, że to mógłbym być ja?- Dlatego, że przyszedłeś.Jesteś jedynym wiernym, który się tu zjawił.Yeshe obejrzał się niespokojnie na Shana.- Czy wiesz, gdzie jest ten khampa? - zapytał kobietę.- On zawsze mówił, że oni go zabiorą.Płacił nam, żeby­śmy go strzegli.W te noce, kiedy przynosił to do domu, razem z mężem obserwowaliśmy schody.Spaliśmy cały dzień, żeby móc czuwać nocą.- Co przynosił? - zapytał Yeshe.- Teczkę.Małą walizkę.Na papiery.W niektóre noce prze­chowywał ją dla swojego szefa.Wielkie sekrety.Z początku był dumny, że ją ma.Potem zaczął się bać.Nawet kiedy zna­lazł na nią miejsce, i tak się bał.- Co to były za papiery? Widziałaś je? - zapytał Yeshe.- Oczywiście, że nie.Czy ja pracuję dla rządu? Niebezpiecz­ne sekrety.Potężne słowa.Tajemnice państwowe.- Powiedziałaś, że znalazł na nią miejsce - wtrącił się Shan.- Masz na myśli kryjówkę?Nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi.Wydawała się zainteresowana jedynie Yeshem, jak gdyby dostrzegła w nim coś, czego nie widział nikt inny, nawet on sam.- Kto miał go zabrać? Czego się bał? - naciskał Yeshe.- Prokuratora Jao?- Nie Jao.Jao był dla niego dobry.Dawał mu czasem dodatkowe kartki zaopatrzeniowe.Pozwalał mu nosić swoje ubrania.- W takim razie kto?Zmarszczyła czoło i przyjrzała mu się uważnie.- Twoja moc nie została zniszczona - powiedziała.- My­ślisz, że tak się stało, ale ona jest tylko ukryta.Yeshe cofnął się o krok, jakby przerażony.- Gdzie jest Balti? - zapytał.W jego głosie pojawił się bła­galny ton.- Chłopcy tacy jak on idą w górę.Albo w dół.- Zaśmiała się po cichu, rozważając swoje słowa, po czym spojrzała na pasterza.- W górę albo w dół - powtórzyła mu, znowu chi­chocząc.Ponownie zwróciła się do Yeshego.- Jeśli go zabrali, on wróci.Wróci jako lew.Tak właśnie się dzieje z potulnymi.Odrodzi się lwem i rozerwie nas wszystkich na strzępy za to, że go zawiedliśmy.Shan ukląkł przed kobietą.- Pokaż nam kryjówkę - wyszeptał.Wydawała się nie słyszeć.- Pokaż nam - poprosił Yeshe.Kobieta w zakłopotaniu przekładała towary.- Musimy ją zobaczyć - naciskał Shan.- Dla dobra Baltiego.- Był tak przerażony - powiedziała.- Myślę, że był odważny - stwierdził Shan.Tym razem zwróciła na niego uwagę.- Płakał po nocach.- Nawet odważny człowiek może mieć powody, by płakać.Odwróciła od niego wzrok.- A jeśli to właśnie was się obawiał? - zapytała.- Spójrz na nas.Czy tak właśnie myślisz? Czy oni przyszliby i rozmawiali z tobą tak jak my? - Shan ścisnął ją za ramię [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl