[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. To jest ślad krwi  odpowiedziała spokojnie. Czyjej? Mojej.Powiedziawszy to słowo męczeńskie i bohaterskie  zdobywszy się wobec tych wszystkichmężczyzn noszących oręż na najwyższe dziewicze poświęcenie spłonęła nagle od pożaruwszystkiej krwi, która w jej żyłach pędzała.Zdawało się, że ją krew ta zaleje i że ją wstydudusi.Oficerowie pomrukiwali z chichotem szturchając się i szepcąc pomiędzy sobądowcipne komentarze.Panna Salomea uspokoiła się.Cierpliwie słuchała przyciszonychszyderstw, drwin i kpiarskrich pokasływań.W pewnej chwili podniosła oczy i objęła ichwszystkich jednym spojrzeniem bezgranicznej wzgardy.W spojrzeniu tym błysnęła sobiesamej wiadoma, zamknięta w milczeniu myśl, że wśród nich wszystkich ona jedna, wyśmianakobieta, jest w istocie oficerem.Stary major, ojciec licznej rodziny, dorosłych córek, oddawien dawna w Polsce mieszkający, począł się drapać po bokobrodach i coś zagadał doswych subalternów12.Rewidującemu podoficerowi rozkazał: No, szukać tam dalej! Marsz! Tu nic ciekawego nie ma.Sam wyszedł do sąsiedniego pokoju.Tam oficerowie  jedni na kanapie, inni na sofie, areszta wprost na dywanie podłogi rozciągnięci w ubraniach  pociągali z manierek.W drugim skrzydle dworu, w kuchni i spiżarni, w składach i drwalniach odbywała sięrewizja.Nadszedł podoficer i zameldował, że we dworze nic podejrzanego nie znaleziono.Wspiżarni nie ma ani kawałka chleba, ani szczypty mąki.Oficerowie klęli i stękali.Panna Salomea pozostała w pokoiku sama, w głębokim pogrążona zamyśleniu.Obok niejna stole płonęła latarnia, oświetlająca twarz i postać.Wojownicy zgromadzeni w saloniepatrzyli ze swych miejsc na pannę Miję i nie mogli oderwać od niej oczu.Pewien chudy,kościsty blondyn z długimi wąsami, leżąc na dywanie, potrącił nogą towarzysza i szepnął zwestchnieniem: Ależ dziewka! Krasawica. zgodził się tamten. Raskrasawica!  dorzucił trzeci, nie pytany.Po chwili znów rozszerzył się między nimi szept: Ależ dziewczyna!12Subaltern (niem.)  podwładny.25 Major stękający na najszerszej sofie mruknął do zachwyconych: No, panowie, dajcie no pokój tym szeptom.Spać trzeba, nie szeptać. Spać tu trudno. Zamknąć oczy i spać. I oczy zamknąć trudno. No, nic z tego, nic z tego. My też tylko platonicznie wzdychamy. A platonicznie wzdychać można, byle po cichu i każdy na swym posłaniu.Ja bym sięchoć z kwadrans rad zdrzemnąć.Oficer jazdy, dragon jak topola, nazwiskiem Wiesnicyn, wszedł ze dworu z doniesieniem,że polecił pilnie zrewidować stodołę, gdzie jest zapole pełne siana  oraz że tamwprowadzone zostały wszystkie konie jego oddziału.Raportował nadto, że żołnierzepółszwadronu dragońskiego ułożyli się do snu pokotem na sianie  że warty są dalekoporozstawiane i wszystko w porządku.Major podziękował jezdzcowi za wypełnienie ścisłerozporządzeń tudzież za raport  przekręcał się na bok i zabrał do snu.Panna Salomeasłyszała ów raport i rozważała w myślach jego sens i znaczenie.Serce w niej zadrżało iobumarło.W ciemnym rogu salonu przysiadł na wolnym stołku wysoki dragoński oficer, Wiesnicyn.Patrzał w oświetlone drzwi pokoju i na stojącą w głębi dziewczynę.Doświadczał zarazemszczęścia i męczarni! O takiej chwili widzenia tej istoty marzył w szarugi, podczas zimnychpochodów, po lasach i ciągnąc zapadłymi drożynami.Była w nim ta twarz, ta postać jakczarodziejskie widziadło, nieprawda marzeń, żądza i zemdlenie  rozkosz  pasja  tęsknota.Raz ją był ujrzał, krasawicę, gdy tymi stronami ciągnął jednego z pierwszych dni po wybuchupowstania.Zapamiętał od pierwszego spojrzenia, zachwycił się raz na zawsze.Coś w nimrozegrało się, jakoby głos niewiadomej, niesłychanej muzyki, od wspomnienia tej twarzy.Tęsknił za nią dzień i noc.Och, jakże straszliwie pragnął, żeby rozkazy pognały go w tęstronę, żeby jeszcze choć raz jeden w życiu iść na ten dwór! Zobaczyć, popatrzeć.Tylkopopatrzeć!.I oto los dał mu chwilę.Szczęście nie tylko pozwoliło tu przyjść, lecz nadtootwarło drzwi.Stała tam sama jedna, od wszystkich opuszczona.Burza wściekła huczała wduszy jezdzca, gdy podparty na ręku patrzał.Przy drzwiach prowadzących do sionki stał żołnierz z karabinem.Panna Salomea niemogła iść do kuchni, żeby się ze Szczepanem naradzić.Usiadła tedy na łóżku i podparłszygłowę na rękach czekała.Serce jej targało się w piersiach jak dzwon.Zdawało się, że bicieusłyszą śpiący i że ten alarm serca wszystko wyda.Każdy odgłos i każdy szelest byłzwiastunem nieszczęścia.Jakże nieskończenie długo trwały minuty tej nocy!Tymczasem Szczepan, którego pociągnięto, żeby pokazywał zabudowania, piwnicę wogrodzie, ruiny gorzelni i doły po kopcach kartoflanych, asystował po zbadaniu całegoobszaru przy czynnościach przygotowawczych do noclegu żołnierskiego w stodole.Patrzał,jak wprowadzano tam konie, jak wydzierano dla nich z zapola wielkie półkopy siana.Przysłuchiwał się głuchymi uszyma.%7łołnierze wdrapywali się na wierzchołek masy siana, arozpostarłszy na nim szynele walili się spać, zarówno w kątach, jak nad kryjówką powstańca.Zachodził w głowę, czy on żyje, czy już skapiał.W prostackiej szczerości i bez wyjściu uczućprosił Boga o to drugie.Powinien by był stać koło panny, gdyż była sama jedna wśródoficerów, lecz nie mógł odejść, ponieważ wachmistrz oddziału dragonów nie puszczał go nakrok od siebie.Szczepan rozmyślał, co czynić, jeżeli stodołę podpalą  czy nie ma jakiegośrodka ratunku dla ukrytego  chudziaka.Gruby, brodaty wachmistrz kazał mu nadrzeć sianai usłać łoże na klepisku stodoły.Stary kucharz pracował nasłuchując, o ile się to na co zdaćmogło przy jego głębokiej głuchocie.Umizgał się do wachmistrza, na wszystko się zgadzał,potakiwał i przytwierdzał, śmiał się doń, raz wraz wystawiając ku niemu dziurę w górnejszczęce.Wachmistrz poganiał go i niepobłażliwie szturchał ziewając na całą stodołę.Toteż26 starowina biegał to tu, to tam, znosił nowe wygraby siana, słał równo, układał coś w rodzajupoduszki pod głowę, a wciąż niewolniczo przymilał się potentatowi.Gdy ten runął wreszciew szyneli i w butach na przygotowane legowisko, Szczepan przycupnął w kącie, zwinął się wkłębek i nie postrzeżony czekał patrząc w grubą ciemność.Zapomnieli o nim.Rozlegało sięze wszech stron chrapanie żołnierzy.Parskały konie.Starzec począł ostrożnie i z wolna czołgać się w górę stosu siana, ku miejscu, gdzie byłakryjówka.Czynił to umiejętnie, wymijając śpiących żołnierzy.Gdy się znalazł na miejscuwiadomym, gdzie bezpośrednio nikt nie leżał, zagrzebał się w siano i przyłożywszy ucho dodeski słuchał z całej mocy zmysłu.Nie dochodził go z dołu odgłos ni szmer.Nic [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl